Morze Łaptiewów pokazuje, jak krok po kroku zbliżamy się do nieuniknionego. "Lód atakowany z dwóch stron"

Maria Mazurek
Nazywane bywa "miejscem narodzin lodu", ale ostatnio zaczyna stanowić zły omen dla całej Arktyki. Morze Łaptiewów w coraz mniejszym zakresie pokryte jest w lecie lodem, który robi się coraz cieńszy i z roku na rok przybliża się scenariusz całkowitego roztopienia białej pokrywy, będącej jedną z tarcz zapobiegających nadmiernemu ociepleniu. Potwierdza to też nowy raport klimatyczny IPCC.

Morze Łaptiewów to część Oceanu Arktycznego. Położone jest u wybrzeży Azji, granicząc między innymi z Jakucją - jedną z rosyjskich republik, ogromnym syberyjskim terenem, o którym ostatnio głośno w związku z szalejącymi tam pożarami tajgi. 

Dym z tych pożarów dotarł zresztą niedawno i nad Morze Łaptiewów, i aż nad biegun północny - jak poinformowała NASA, taką sytuację zanotowano pierwszy raz w historii prowadzenia pomiarów. Na początku tego tygodnia sytuacja w regionie, zwanym także Sakha, wciąż się pogarszała, a żywioł zajmował blisko 3,4 mln hektarów. Skala pożarów powiązana jest z falami upałów, jakie przechodziły tej wiosny i lata przez część Rosji. A te z kolei, według naukowców, będą coraz częstsze, bardziej intensywne i długotrwałe. 

To efekt zmian klimatu, globalnego ocieplenia, za które odpowiada człowiek. Ociepla się też Ocean Arktyczny i to może mieć bardzo poważne konsekwencje. 

Morze Łaptiewów łapie ciepło i topi lód

Morze Łaptiewów jest kluczowe dla Arktyki, bo na jego powierzchni powstaje pokrywa lodowa dla całego regionu. Ten lód nie jest tak trwały jak lód lądolodowy czy lodowcowy. Jego zasięg i grubość podlegają sezonowym wahaniom: w lecie spora część topnieje, a zimą się odbudowuje.

Tak w każdym razie było, bo od wielu lat zimowe "tuczenie" lodu nie wystarcza, by odrobić wszystkie letnie straty. W zeszłym roku morze aż do listopada było pozbawione pokrywy lodowej - to wydarzyło się pierwszy raz w udokumentowanej historii. Później, już w tym roku, wiosenny sezon topnienia zaczął się rekordowo wcześnie. A kilka dni temu pojawiły się doniesienia, że zasięg lodu na Morzu Łaptiewów jest na najniższym poziomie dla tej pory roku od czasu prowadzenia pomiarów. 

Powyższa animacja pokazuje, że okresy, w których morze to nie jest pokryte lodem, są coraz dłuższe - bardzo mocno widać to w przypadku linii obrazującej ubiegły rok. Owszem, tegoroczny sezon jak dotąd nie był tak rekordowy, jak na przykład lato 2019 czy ubiegłego roku. Ale wcale nie jest "słaby" i nawet przy mniej wzmagających topnienie warunkach sytuacja jest bardzo zła. 

- W ostatnim czasie nad Arktyką utrzymywał się dość duży niż, co nie jest typowe, i spychał ciepłe powietrze nad Morze Łaptiewów - dlatego lód tam szybciej się topił. To jest wytłumaczenie w skali tygodni, natomiast to, że ogólnie jest tam z roku na rok coraz cieplej, to efekt tak zwanej antlantyfikacji. Morza arktyczne wypełniają się cieplejszą wodą z Atlantyku - najpierw Morze Barentsa, potem Karskie, a teraz ta woda dotarła już do Morza Łaptiewów - i jest to efekt zmian klimatycznych - wyjaśnia prof. dr hab. Jacek Piskozub z Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie.

- To zresztą można było już wcześniej zaobserwować. W czasopiśmie "Science" w 2017 roku opublikowano artykuł, który współtworzyła nasza koleżanka z Instytutu Oceanografii, Ilona Goszczko. Naukowcy pisali w nim o ewidentnym sezonowym wpływie wody atlantyckiej aż do Morza Łaptiewów właśnie - dodaje. 

Zobacz wideo Małecki: Arktyka zmienia się bardzo szybko. Nic nie dzieje się bez przyczyny

To oznacza, że Morze Łaptiewów ociepla się nie tylko "od góry", ale i "od dołu". Są też jeszcze inne czynniki. To, czy w danym roku lodu będzie mniej czy więcej, zależy od cyrkulacji powietrza, której zmiany naukowcy wciąż nie do końca rozumieją. Niemniej, jak zaznacza prof. Piskozub, w tym regionie zdecydowanie bardziej istotny jest wpływ wód atlantyckich. - Lód atakowany z dwóch stron ma coraz mniejszą szansę, żeby długo przetrwać - mówi. 

Arktyka w kleszczach ciepła

Z podobną sytuacją jak na początku sierpnia na Morzu Łaptiewów mieliśmy do czynienia w regionie w pierwszym tygodniu lipca - zasięg lodu (według danych satelitarnych) był w Arktyce na najniższym poziomie zanotowanym dla tego okresu roku. Pokryta lodem powierzchnia Oceanu Arktycznego (czyli ta, na której lód stanowi przynajmniej 15 proc.) wynosi obecnie 6,1 mln km2 - nieco więcej niż rok temu, ale jednocześnie już wyraźnie poniżej średniej z lat 1981-2010. Tak wynika z aktualizowanych regularnie danych amerykańskiego Narodowego Centrum Badania Śniegu i Lodu (National Snow and Ice Data Center - NSIDC, jest częścią Uniwersytetu w Boulder w stanie Kolorado i współpracuje z federalną NOAA - Narodową Agencją Oceanów i Atmosfery).

Zasięg lodu morskiego w ArktyceZasięg lodu morskiego w Arktyce Źródło: NSIDC, nsidc.org/arcticseaicenews/

Jak już wspominaliśmy, stopniały latem lód zimą nie zostaje całkowicie zastąpiony. W efekcie zasięg lodu morskiego spada. W latach 80. ubiegłego wieku w czasie wrześniowego minimum wynosił około 8 mln km2. teraz to już poniżej 5 mln i takim wynikiem zakończy się prawdopodobnie sezon topnienia i w tym roku. Powodem jest, według naukowców, globalne ocieplenie. 

Zasięg lodu morskiego w Arktyce, kolorem żółtym zaznaczono średnią granicę lodu w latach 1981-2010Zasięg lodu morskiego w Arktyce, kolorem żółtym zaznaczono średnią granicę lodu w latach 1981-2010 Źródło: NSIDC, nsidc.org/arcticseaicenews/

- Arktyka dostaje też coraz więcej ciepłych niżów, które docierają do niej przede wszystkim cieśniną Flam. Do tego dochodzi lokalny efekt cieplarniany - gazów cieplarnianych także tam jest coraz więcej, a one nie potrzebują słońca, "działają" cały rok. Lokalny efekt cieplarniany przejawia się także w zmianach dotyczących chmur. Arktyka to rejon - jedyny obok zapewne Antarktydy - gdzie chmury nie mają efektu chłodzącego, a przez dziewięć miesięcy roku ogrzewają, jak pierzyna. Tymczasem w ostatnich wiosnach chmur było w Arktyce więcej - mówi ekspert Instytutu Oceanologii PAN. 

Dlaczego ten lód jest taki ważny? Ma wysokie albedo, czyli dobrze odbija energię słoneczną w przestrzeń kosmiczną. To istotne szczególnie wtedy, kiedy do Ziemi dociera najwięcej energii słonecznej, czyli latem. Tymczasem letnia pokrywa lodowa Arktyki się kurczy. Duże powierzchnie ciemnej wody pochłaniają energię ze Słońca i się nagrzewają, napędzając znów topnienie lodu, i tak dalej. 

Ocieplające się morze obudzi "śpiącego giganta"? 

Morze Łaptiewów określane bywa jako "miejsce narodzin lodu", które zapewnia jego "dostawy" dla całej Arktyki. Jest to możliwe dzięki ogólnej cyrkulacji powietrza w atmosferze Ziemi, która przepycha lód ze strony rosyjskiej na kanadyjską. Późnym latem morza rosyjskiej części są w znacznym stopniu pozbawione lodu, podczas gdy w Arktyce kanadyjskiej oraz (wciąż) w okolicach bieguna północnego pokrywa lodowa jest znacznie bardziej pokaźna - widać to też na zamieszczonej wyżej w tekście mapce NSIDC.

- Gdyby Morze Łaptiewów przestało zupełnie zamarzać, byłby to de facto koniec lodu w Arktyce - zaznacza prof. Piskozub. Wspomina też o jeszcze jednej, bardzo istotnej kwestii. Morze Łaptiewów jest na części swojego obszaru bardzo płytkie. Woda kryje tam wieczną zmarzlinę z czasów globalnego zlodowacenia. Jeśli woda się ociepla, to ogrzewa też wieczną zmarzlinę, która zaczyna topnieć i uwalniać metan - gaz cieplarniany silniejszy od dwutlenku węgla (choć utrzymuje się w atmosferze znacznie krócej).

Są już naukowe obserwacje potwierdzające, że to się dzieje. Jesienią ubiegłego roku pojawiły się doniesienia z szelfu syberyjskiego, gdzie pod osadami na dnie znajdą się zamrożone pokłady metanu (i innych gazów, określanych zbiorczo hydratami), zwane "śpiącymi gigantami cyklu węglowego". I na Morzu Łaptiewów właśnie zauważono bąble metanu.

- Na razie nie jesteśmy pewni, czy to jest zjawisko zupełnie nowe. Wcześniej nie prowadzono tam takich badań, z racji tego, że był tam lód i statki badawcze nie mogły pływać. Ale wydobywającego się metanu jest tak dużo, że jest bardzo prawdopodobne, że obserwujemy przynajmniej przyspieszenie tych emisji. I to zjawisko może się nasilać - podkreśla prof. Jacek Piskozub. 

IPCC prezentuje kluczowy raport - "czerwony alarm dla ludzkości" 

To, co obserwować można na własne oczy, potwierdza to, co przekazał w poniedziałek 9 sierpnia Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC). Ciało działające w ramach ONZ od końca lat 80. XX wieku analizuje setki naukowych badań i tworzy na ich podstawie podsumowanie naszej wiedzy o stanie klimatu, scenariuszach na przyszłość, ryzykach oraz wskazówkach dla decydentów. Takie najszersze oceny pojawiają się co kilka lat - poprzednio w 2013 roku. Najnowszy raport IPCC, pierwszy z trzech, które będziemy poznawać w tym i przyszłym roku, dotyczy opisu sytuacji klimatycznej. Podstawowy wniosek jest taki, że to człowiek odpowiada (nie być może ani prawdopodobnie, ale po prostu odpowiada) za zmiany klimatu.

Znalazły się w nim też uwagi dotyczące arktycznego lodu. Przede wszystkim, IPCC stwierdza, że Arktyka w ostatnich 50 latach ocieplała się w ponad dwukrotnie szybszym tempie niż reszta świata i jest pewne, że w tym wieku ten trend się utrzyma. Średnia pokrywa lodowa Oceanu Arktycznego, zarówno ta z późnoletniego minimum, jak i ogólnie roczna, w latach 2011-2020 była (z wysokim poziomem ufności) najmniejsza od co najmniej 1850 r. Wrześniowe minimum zaś było najmniejsze w ciągu ostatnich przynajmniej 1000 lat (z założeniem średniego poziomu ufności). IPCC spodziewa się, że przy wszystkich scenariuszach globalnego ocieplenia zobaczymy praktycznie wolną od letniego lodu Arktykę - przynajmniej raz przed 2050 rokiem. 

- Musimy pamiętać, że ocean światowy jeszcze się nie ogrzał tak, jak atmosfera, jest w nim teraz mniej więcej pół stopnia "zapasu" - stąd nawet jeśli byśmy dziś wstrzymali zupełnie emisje, i tak przekroczymy próg 1,5 stopnia ocieplenia. Warto pamiętać, że dwa najniższe scenariusze IPCC zakładają usuwanie CO2 z atmosfery, a to jak na razie i science i political fiction - podsumowuje prof. Piskozub. 

Więcej o: