Każde miasto ma potencjał, by stać się bardziej zielone. W ramach akcji "Odbetonowani" pokazujemy, jak mogłyby zmienić się zabetonowane przestrzenie polskich miast.
Ostatnia fala upałów sprawiła, że wytchnienia szukaliśmy w zieleni - parkach, skwerach, w cieniu drzew i na łąkach. Po niej przyszły ulewy i pokazały, co przy wyjątkowo silnym deszczu dzieje się w zbyt zabetonowanych miastach.
Szczególnie takie momenty sprawiają, że coraz bardziej chcemy w miastach zieleni. Chodzi nie tylko o drzewa i krzewy, ale też łąki czy niekoszone trawniki - teraz można gołym okiem dostrzec, jak krótko skoszona trawa gorzej znosi brak wody. Na Facebooku powstało nawet wydarzenie "Ogólnopolskie wstrzymanie kosiarek". Gdy włodarze informują o koszeniu w miastach, w komentarzach wybucha ostra dyskusja. Jedni proszą o skoszenie, inni chcą, by nie było go wcale.
Tymczasem trend niekoszenia - choć z założenia pozytywny dla przyrody, w tym ludzi - także wymaga działania z odpowiednią wiedzą, a także cierpliwością - tłumaczy w rozmowie z Gazeta.pl Agnieszka Nowak, specjalistka ds. ochrony środowiska z Fundacji Łąka. Organizacja, jak łatwo zgadnąć, zajmuje się zakładaniem łąk w miastach. Dlaczego?
- Fundacja kieruje się zasadą, że trawniki w miastach zajmują nieproporcjonalnie dużo przestrzeni wobec innych, różnorodnych form zieleni niskiej, mimo że są formą najbardziej kosztowną ekologicznie i jednocześnie dającą najmniej korzyści. Zakładamy łąki kwietne, bo są ich przeciwieństwem – długofalowy koszt utrzymania jest niski, a korzyści dla środowiska duże i różnorodne
- mówi Nowak i wyjaśnia, że takie łąki kwietne składają się z roślin, które (w przeciwieństwie do traw) nie są wiatropylne i mają okazałe, kolorowe kwiaty (dla uproszczenia w tekście określone jako "rośliny kwitnące").
Łąki stają się coraz bardziej popularne, ale coraz więcej mówi się o tym, by nie kosić trawników, lub robić to rzadziej. Ale, jak mówi Nowak, nie koszenie nie daje takich samych efektów, co przemyślane stworzenie łąki. - Jedno i drugie daje zupełnie inne korzyści ekosystemowe. Nie jest tak, że odstąpienie od koszenia samo sprawi, że w danym miejscu pojawi się więcej zielnych roślin kwitnących innych niż trawy - wyjaśnia.
Wyższa trawa ma zalety, m.in. bardzo dobrze zatrzymuje spływ powierzchniowy wody. Z kolei jej skoszenie spowalnia wzrost korzeni, bo roślina przeznacza siły na odbudowę części naziemnej - zatem ma mniejsze możliwości wiązania wody w glebie.
Jednak Nowak przekonuje, że dużo lepszym rozwiązaniem jest sadzenie łąk kwietnych. Na to, że na niekoszonych trawnikach powstaną same raczej nie ma co liczyć. - Zmieniliśmy nasze środowisko, szczególnie w miastach, tak bardzo, że nie wystarczy przestać kosić, by uzyskać zdrową miejską zieleń. Niektórzy liczą, że po latach poza trawą pojawią się inne rośliny, ale nie da to środowisku takich korzyści jak wysiana łąka kwietna. Nie jest tak, że możemy przez tysiąc lat coś psuć, a później zostawić to samemu sobie i to wróci do pierwotnej równowagi. Tyle w przyrodzie w miastach napsuliśmy, że musimy aktywnie to naprawiać - mówi i dodaje:
- Patrząc na to, jaki jest stosunek powierzchni zabetonowanych do zielonych w miastach, wydaje się, że z każdego metra kwadratowego tej zielonej, przepuszczalnej powierzchni warto czerpać jak najwięcej różnych korzyści ekosystemowych. Trend niekoszenia jest pozytywny, ale to nie jest maksimum tego, co można zrobić.
Fundacja Łąka na początku - po powstaniu w 2014 roku - działała na rzecz uwzględnienia różnorodności biologicznej w krajowej polityce dot. wsi. - Prędko okazało się, że miasta cierpią z tego samego powodu: człowiek "uładza" swoje otoczenie, wkładając w to wiele środków, zasobów, czasu i pracy. A te zabiegi na dłuższą metę nie dają żadnych korzyści ekosystemowych - mówi ekspertka i wyjaśnia:
- Łąki kwietne są narzędziem. Pierwszym celem jest to, żeby poprawić warunki życia owadów. Aby te owady, które w miastach mają się nieźle, jak np. trzmiele czy dzikie pszczoły, mogły lepiej się wyżywić, co ułatwia im przetrwanie. Drugi motyw tworzenia łąk jest związany z wodą i temperaturą. Kiedy mamy rok taki, jak ubiegły – bardzo, bardzo suchy - to aby cokolwiek zacieniało glebę i żeby woda w nią wsiąkła, kiedy już spadnie deszcz, potrzebne są odpowiednie rośliny. Pozostawianie wyższej roślinności zielnej daje tu zawsze więcej korzyści od nisko ściętego trawnika, nie mówiąc o powierzchniach zabetonowanych
Tereny zielone w miastach pomagają w tzw. małej retencji, czyli zatrzymywaniu wody w glebie. Po nieprzepuszczalnych powierzchniach woda deszczowa spływa szybko do kanalizacji czy cieków wodnych i "ucieka" z ekosystemu. Dzięki zieleni wilgoć zostaje związana w glebie, a rośliny mają zapas na bardziej suchy okres. Jednocześnie pomaga to łagodzić to skutki ulew w miastach.
Dlaczego łąki działają tu lepiej? Jak wyjaśnia Nowak, rosnące na nich rośliny, pochodzące często ze stepów, łąk, muraw, mają "niesamowite strategie przetrwania". Dzięki temu "nie tylko są w stanie przetrwać suche okresy roku lepiej niż trawy, ale nawet wiele suchych lat z rzędu". - Zawdzięczają to temu, że mają o wiele bardziej rozbudowane i długie korzenie. Trawy stosowane w mieszankach na trawniki mają korzenie długie na 30-40 cm, natomiast np. koniczyna czerwona ma korzenie dorastające do 3 m. I jest w stanie przetrwać mimo suszy - opowiada.
Kolejne korzyści - wymienia Nowak - dotyczą powietrza. Rośliny łąkowe pochłaniają dwutlenek węgla i magazynują go w glebie. A mogą mieć nawet 90 proc. swoich tkanek po ziemią. Mogą także oczyszczać powietrze z cząstek, które są składnikami smogu. - Badania zespołu pod kierunkiem dr. hab. Arkadiusza Przybysza pokazują, że łąki mogą być bardzo efektywne w oczyszczaniu powietrza dzięki temu, że długo są zielone. Niektóre z naszych rodzimych roślin łąkowych mogą kwitnąć nawet w listopadzie. I w tym wypadku skoszenie ich np. dwa razy w sezonie służy temu, żeby odbiły i zakwitły drugi raz - mówi.
Jak często kosić? To można uzależnić z jednej strony od uwarunkowań pogodowych, z drugiej - funkcji danego terenu zielonego. Fundacja Łąka zaleca, by odejść od nadmiernego koszenia - to "przepalanie paliwa i energii bez uzasadnienia".
Takie działania wdraża np. Lublin, co nazywa "zrównoważonym zarządzaniem trawnikami". Część jest koszona częściej (ale wciąż bez intensywnego koszenia), część rzadziej, do tego pojawiają się łąki kwietne, co jest określane jako "kompromis" między różnymi funkcjami. Raz w sezonie koszone są łąki kwietne i murawy ekstensywne z domieszką roślin łąkowych.
Jeden lub dwa razy w sezonie koszone są miejsca zielone wybrane w ramach programu "Tu kosimy rzadziej". To np. rozległe trawniki czy skarpy, miejsca, gdzie pojawiają się inne oprócz traw rośliny. Częściej, bo trzy lub cztery razy w sezonie koszone są trawniki przyuliczne w miejscach o mniejszym natężeniu ruchu. Jeszcze częściej - do czterech razy na sezon - koszone są miejsca o dużym natężeniu ruchu (aby rośliny nie utrudniały widoczności) czy miejsca o funkcjach rekreacyjnych. Osobno traktowane są trawniki reprezentacyjne np. w zabytkowym Ogrodzie Saskim czy roślinność ozdobna.
Nowak tłumaczy, że koszenie łąk jest konieczne dla ich prawidłowego rozwoju. - Różnorodność wśród roślin zielnych zależy od koszenia (lub zgryzania przez zwierzęta). Nasze rośliny lubią światło, więc jeśli zakryją je trawy - które rosną o wiele szybciej - to nie będą miały jak się rozsiać ani rozrosnąć i w kolejnych latach będzie ich coraz mniej - wyjaśnia. Wskazuje, że problemem zaczyna być stosowanie uproszczeń, co "prowadzi do popadania ze skrajności w skrajność". Przykład? - Bywa, że urzędnicy mają trudności z wytłumaczeniem mieszkańcom, dlaczego kosi się trawę po deszczowej wiośnie - a to trzeba zrobić, aby latem zakwitły rośliny pożyteczne np. dla pszczół - mówi.
Z "ortodoksyjnego niekoszenia" mogą wynikać też problemy. Po pierwsze - wyjaśnia ekspertka - bywa, że na niekoszonych terenach przewagę zyskują inwazyjne gatunki roślin i rodzime mogą zostać wyparte przez nawłoć, przymiotno kanadyjskie i inne ekspansywne gatunki.
Niekoszenia obawiają się alergicy. Nowak podkreśla, że to problem, którego nie można bagatelizować i jest zrozumiałe, że takim osobom zależy, aby trawy zostały skoszone przed zakwitnięciem. Po pierwsze dotyczy nawet 30 proc. społeczeństw w krajach uprzemysłowionych, a ten odsetek rośnie (w Polsce to 40 proc.). Po drugie - dla część to ogromne pogorszenie komfortu życia w okresie pylenia, a dla niektórych (np. osób z astmą) "kwitnąca trawa na dużym terenie może wywołać bardzo poważne objawy, nawet groźne dla życia".
- Wiemy, że nie w całym mieście są takie same stężenia pyłków traw. Badania prowadzone w Warszawie pokazały, że np. w okolicy Żoliborza, gdzie trawy nie są koszone pod linijkę mają dużo więcej dni z niebezpiecznym stężeniem pyłków, niż okolice pałacu w Wilanowie, gdzie jest regularne koszenie
- mówi Nowak i wyjaśnia, że dlatego każde miasto może decydować, gdzie kosi, a gdzie nie kosi, z uwzględnieniem i przyrody, i zdrowia publicznego. Za to łąki - jeżeli "opiekujemy się nimi i staramy się w równowadze utrzymać trawy i inne rośliny - bo trawy i tak tam z czasem wrócą - to stwarzają mniejsze ryzyko", że ktoś z alergią przez to ucierpi z ich powodu. Dlaczego? Ekspertka wyjaśnia, że te rośliny mają cięższy, bardziej pożywny dla owadów pyłek, produkowany w małej ilości - i na te pyłki trudno się uczulić (dzięki małemu stężeni alergenu w jednym obszarze - podczas gdy w przypadku trwa bywa ono niebezpiecznie wysokie).
Łąki kwietne powstają w miastach mniejszych i większych. W Sanoku takie łąki powstały z inicjatywy burmistrza Tomasza Matuszewskiego w ubiegłym roku i teraz zakwitły ponownie. Jak informuje w odpowiedzi na nasze pytania Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz z biura burmistrza, inspiracją były inne miasta wprowadzające podobne projekty.
- Oczywiście kluczowe przy podejmowaniu decyzji były troska o bioróżnorodność, tak ważną dla środowiska naturalnego, oraz - w długofalowej perspektywie - oszczędności wynikające ze sposobu pielęgnacji terenów zagospodarowanych jako kwietne łąki - podkreśliła. Na początku trzeba zainwestować w przygotowanie i wysianie łąki (użyta w Sanoku mieszanka kosztuje ok. 800 zł za kg, co wystarcza na obsianie 500 mkw). Jednak po tym częstość koszenia spada z siedmiu do jednego lub dwóch razy w roku, co daje " długofalowe oszczędności". Miasto podkreśla też, że przekształcenie np. zieleni przy ciągach komunikacyjnych albo niezagospodarowanych działkach na łąki pozwala na redukcję szkodliwych pyłów zawieszonych, a więc poprawia zdrowie mieszkańców.
Sienkiewicz-Woskowicz zwraca uwagę, że pielęgnacja łąk nie wymaga skomplikowanych czynności, a najważniejsza jest wiedza dot. ich zadbania i przygotowania. Mieszankę nasion kilkudziesięciu roślin pomógł wybrać dr hab. Łukasz Łuczaj z Uniwersytetu Rzeszowskiego, w urzędzie pracuje także specjalista z dzieciny botaniki. Także wg rekomendacji Fundacji Łąka najważniejsze jest włożenie wysiłku i wiedzy na początku, w tym przygotowanie terenu - w tym np. zerwanie wierzchniej warstw darni. To może dziwić, ale jest koniecznym zabiegiem - nasiona wysiane na trawę raczej nie będą miały szansy urosnąć. Polecane są rośliny wieloletnie, np. rodzime byliny. To wymaga więcej cierpliwości od roślin jednorocznych, ale daje lepsze efekty dla ekosystemu - wyjaśnia Agnieszka Nowak.
- Łąki kwietne upiększają miasto, zwiększają jego bioróżnorodność na terenach zurbanizowanych. Pozwalają na rozwój i warunki życia dla wielu organizmów żywych. Ograniczenie koszenia oprócz oszczędności finansowych zmniejsza emisję spalin z kosiarek i hałas, co wpływa na zdrowie i samopoczucie mieszkańców
- wymienia Sienkiewicz-Woskowicz. Teraz miasto planuje kolejne łąki i nasadzenia, by stworzyć spójny system korytarzy ekologicznych, pasów i pierścieni zieleni, tzw. green belts oraz zachowania istniejącego systemu wentylacji miasta.
Sienkiewicz-Woskowic podkreśla, że poza korzyściami ekosystemowymi mieszkańcom Sanoka łąki kwietne przypadły do gustu, a "większość rozumie, dlaczego tak ważne jest, abyśmy pomagali naturze, pochylając się z uwagą nad drobnymi istnieniami, takimi jak owady - pomagając w ten sposób niejako samym sobie".
Jednak bywa, że władze miejskie są krytykowane za łąki. Bo na zdjęciu promującym inicjatywę było morze kwiatów, a rzeczywistości wygląda to inaczej (choćby dlatego, że rośliny przekwitły).- Przyroda to ciągła zmienność i czasem w zderzeniu z tym obliczem przyrody, które nie zawsze jest "ładne" - ludzie są w szoku. Ale cały czas większość reakcji na łąki jest pozytywna, rośnie zrozumienie dla tego, by mniej kosić - podkreśla ekspertka Fundacji Łąka. Podkreśla, że świadomość dot. łąk rośnie - co może wiązać się z szerszą świadomością ekologiczną:
- To, że zmienia się coś w przestrzeni, powstaje łąka i ktoś na to zwróci uwagę, to są narodziny nowego ekologa. Człowiek zastanowi się, co tu się dzieje, w jakim celu to się dzieje. Że może być coś innego niż trawnik. Jeśli zada sobie pytanie, dlaczego to jest ważne, to naprowadzamy go na najważniejsze pytania naszych czasów.