Rok 2020 przynosi tyle wydarzeń, że być może nie jest wielkim zaskoczeniem, iż może okazać się najgorętszym w historii pomiarów. W szybko postępującym kryzysie klimatycznym zaczynamy zresztą przyzwyczajać się do informacji o takich rekordach.
Październik był najgorętszy w historii pomiarów w Europie i trzeci najgorętszy w skali świata. Globalnie także m.in. styczeń, maj i wrzesień miały najwyższą temperaturę w historii pomiarów.
Jednak trudno przecenić wagę tego, że obecny rok może z dużym prawdopodobieństwem pobić rekord temperatury - tym bardziej że jest tak pomimo tzw. zjawiska La Nina.
Jaki jest stan klimatu na początek listopada 2020? Jak podaje serwis zajmujący się zmianami klimatu carbonbrief.org, według różnych instytucji zajmujących się pomiarami nawet sześć miesięcy w tym roku było najgorętszymi w historii.
Do września anomalia temperatury niemal zrównała się z tą z 2016 roku. Średnia temperatura w roku 2016 (dla okresu styczeń-wrzesień) była o 0,64 stopnia Celsjusza powyżej średniej. W roku 2020 anomalia dla tego samego okresu tu 0,62 stopnia. Według NASA prawdopodobieństwo, że do 2020 przebije rekord, wynosi teraz ponad 80 proc. Zdaniem innych ośrodków badawczych wynosi ono 50-60 proc.
O tym, czy rok 2020 rzeczywiście okaże się najgorętszy w historii pomiarów, dowiemy się z całą pewnością po dokonaniu ostatnich pomiarów, czyli w styczniu. Jednak prawda jest taka, że niezależnie od tego, czy średnia temperatura będzie o ułamek stopnia wyższa, czy niższa od tej z roku 2016, i tak będzie on rekordowy i będzie stanowił niepokojący sygnał postępowania kryzysu klimatycznego.
To dlatego, że rekord z roku 2016 był "doładowany" zjawiskiem El Nino, które wtedy występowało. To (znane zresztą od tysięcy lat) okresowe ocieplenie nad wodami tropikalnej części wschodniego Pacyfiku. Wpływa ono silnie na pogodę szczególnie w obu Amerykach, ale też na tyle znaczące, że ma wpływ na średnią temperaturę w skali globu. Tak było właśnie w 2016 roku, kiedy wystąpiło El Nino.
Jego przeciwieństwem jest La Nina, czyli utrzymywanie się ponadprzeciętnie niskiej temperatury na powierzchni wody w tej części Pacyfiku. W tym roku mamy z nim do czynienia, co potwierdziła na koniec października Światowa Organizacja Meteorologiczna (WMO). I pomimo tego średnia temperatura 2020 roku może na pewno zbliży się, a nawet może przebije tę sprzed czterech lat, "doładowaną" przez El Nino. To pokazuje, jak szybko postępują globalne zmiany klimatu.
- La Nina zazwyczaj ma chłodzący wpływ na globalną temperaturę, ale ten efekt jest więcej niż zrównoważony przez ciepło uwięzione w atmosferze przez gazy cieplarniane. Z tego powodu rok 2020 jest na drodze do stania się jednym z najgorętszych w historii pomiarów - powiedział sekretarz generalny WMO, prof. Petteri Taalas. Zwrócił uwagę, że obecnie lata z La Nina są gorętsze niż dawne lata z silnym El Nino. La Nina może jeszcze wpłynąć na obniżenie temperatury w ostatnich dwóch miesiącach rok, ale carbonbrief.org zwraca uwagę, że efekty zjawiska będą najsilniej odczuwane dopiero w roku 2021.
Dane o średniej temperaturze dotyczą całej planety i anomalie temperatury - i w skali miesięcy, i lat - nie są rozłożone równomiernie. Obszary bliżej bieguna ocieplają się szybciej niż w okolicy równika, mamy też do czynienia z regionalnymi i sezonowymi zmiennymi.
Europa, w tym Polska, leżą w obszarze, w którym anomalia temperatury za ostatnich 12 miesięcy (od listopada 2019 do października 2020) była szczególnie duża - wynika z danych europejskiego programu Copernicus.
Dane klimatyczne dla Polski od IMGW są jak na razie dostępne dla okresu styczeń - wrzesień. Z tych dziewięciu miesięcy jeden miał temperaturę poniżej normy (maj), jeden w normie, pozostałe siedem - powyżej normy, z czego dwa IMGW klasyfikuje jako "ekstremalnie ciepłe".
W tym roku w Polsce susza była poważnym zagrożeniem, ale nie tak dużym, jak się początkowo obawiano; doszło do silnych burz i ulew, skutkujących zalaniami błyskawicznymi i powodziami, ale nie były to rekordowe zjawiska. Nie było też miesięcy rekordowych pod względem temperatury. Jednym z bardziej ekstremalnych zjawisk była wyjątkowo ciepła i niemal całkowicie bezśnieżna zima.
Ten rok nie będzie w Polsce zapamiętany z powodu ekstremalnej pogody. Ale jeśli spojrzymy na mapę powyżej, zobaczymy, że w naszym niedalekim sąsiedztwie jest obszar z bardzo wysoką anomalią temperatury - i ze szczególnie poważnymi i widocznymi skutkami ocieplenia.
Bieguny Ziemi ocieplają się szybciej, niż wynosi średnia dla całej planety. W tym roku było to widać m.in. po rekordach temperatur na Syberii. Odnotowywano temperaturę po kilkanaście stopni powyżej średniej, nawet ok. 30 stopni. Przez pierwsze 10 miesięcy roku anomalia temperatury w północnej Syberii wyniosła 7 stopni Celsjusza (!). Mark Parrington z Copernicus Atmosphere Monitoring Service oszacował, że pożary na Syberii (w tym szczególnie groźne pożary torfu) wyemitowały więcej dwutlenku węgla w okresie czerwiec-lipiec 2020 niż w jakimkolwiek sezonie pożarowym od 2003 roku.
Upały dotykają też innego bardzo ważnego (i wrażliwego na zmiany) ekosystemu dalekiej północy - lodu morskiego. Jak pisaliśmy kilka miesięcy temu, w środę 19 sierpnia o godzinie 12:45 niemiecki statek badawczy Polarstern dotarł do bieguna północnego. Lodołamacz, ale na ostatnim odcinku trasy nie miał zbyt wiele do łamania - lodu na Oceanie Arktycznym było tak mało, że wzbudziło to wręcz zaniepokojenie załogi.
Powierzchnia lodu morskiego w Arktyce podlega sezonowym zmianom. Przyrasta on zimą i topnieje latem, osiągając minimum powierzchni w okolicy sierpnia-września. Jednak wraz z postępującym ociepleniem te sezonowe zmiany są poddawane niepokojącym trendom. Powierzchnia lodu latem jest mniejsza i mniejsza, a jego przyrost zaczyna się później i jest wolniejszy. W roku 2020 letnie minimum nie było rekordowe, ale jesienią przyrost powierzchni był wyjątkowo wolny. W niektórych częściach Arktyki (północ Syberii) jeszcze w październiku morze było wolne od lodu, podczas gdy w poprzednich latach w tym samym okresie osiągał on już maksymalną powierzchnię. Na początku listopada powierzchnia lodu arktycznego była w tym roku mniejsza niż w typowym sierpniu lat 90.
Dr Zack Labe at Colorado State University tłumaczył w wywiadzie, że problemem nie jest tylko spadek powierzchni lodu, lecz także to, że ten istniejący staje się cieńszy, a więc bardziej podatny na dalsze topnienie.
Topnienie lodu w Arktyce wiąże się z tzw. sprzężeniem zwrotnym, czyli sytuacją, w której efekt globalnego ocieplenia napędza dalsze ocieplenie. Jasna powierzchnia lodu odbija większość promieniowania słonecznego, podczas gdy ciemne wody oceanu pochłaniają je. Zatem mniej lodu oznacza, że w oceanie zostaje uwięzione więcej ciepła; więcej ciepła sprawia, że lód przyrasta wolniej.
To, że nie jest to zaskoczenie, jest być może najbardziej porażającym faktem związanym z możliwym rekordem temperatury w 2020 roku. Ocieplenie w ostatnich latach jest zgodne z prognozami modeli klimatycznych. Naukowcy od dekad ostrzegali przed globalnym ociepleniem, dokładnie przewidując jego przebieg i skutki.
Wiemy też, jakie są dalsze prognozy. Czekają nas lata z wyższą i niższą anomalią, biorąc pod uwagę wahania okresowe (m.in. przez El Nino - La Nina, z tego powodu rok 2021 może nie być kolejnym rekordowym), ale średnia będzie stale rosła. W zaczynającej się dekadzie zbliżymy się do poziomu 1,5 stopnia ocieplenia, a w latach 30. go przebijemy. Wiemy, że efekty będą tylko silniejsze: anomalie pogodowe, huragany, susza, fale upałów.
Otwartym pytaniem jest to, jaki będzie dalszy scenariusz. Możemy jeszcze zatrzymać ocieplenie między poziomem 1,5-2 stopnia, ustabilizować je, a nawet zacząć obniżać. Jednak jeśli nie uda nam się osiągnąć neutralności klimatycznej - przede wszystkim odchodząc od spalania węgla i innych paliw kopalnych w najbliższych dekadach - możemy przekroczyć 2 stopnie ocieplenia, zmierzać w kierunku 3 stopni, uruchamiając niebezpieczne punkty krytyczne. Wiele z tego, w którym kierunku pójdziemy, zdecyduje się w najbliższych latach.