W środę 19 sierpnia o godzinie 12:45 niemiecki statek badawczy Polarstern dotarł do bieguna północnego. To lodołamacz, ale na ostatnim odcinku trasy nie miał zbyt wiele do łamania. Co więcej, lodu było tak mało, że wzbudziło to wręcz zaniepokojenie załogi.
- Do 87°30’ szerokości geograficznej północnej przeważnie przechodziliśmy przez otwarte wody, czasem rozciągające się aż po horyzont - relacjonował prof. Markus Rex z Instytutu Alfreda Wegenera w Bremerhaven, lider ekspedycji odbywającej się na pokładzie Polarstern. Naukowcy i członkowie załogi na początku nie byli pewni, jaki był powód tak rozproszonej pokrywy lodowej i martwili się, czy zmiana warunków pogodowych nie spowoduje, że rozkruszona kra znów się zagęści i uwięzi statek. Okazało się, że duża część morskiego lodu po prostu się roztopiła.
Zaskoczony tym był też kapitan jednostki, któremu udawało się utrzymywać przyzwoitą prędkość nawet już bardzo blisko bieguna (który znajduje się na 90° szerokości geograficznej północnej), czyli powyżej 88 stopni. "Dla tego obszaru to historyczna sytuacja. Zwykle rozsądnie jest unikać regionu na północ od Grenlandii, ponieważ znajduje się tam grubszy i starszy lód, przez co jest on praktycznie nie do przebycia. Ale teraz znajdujemy tam rozległe połacie otwartej wody, sięgające prawie do bieguna" - mówił Thomas Wunderlich.
Lód na końcowym odcinku trasy okazał się być zaskakująco słaby, z dużą ilością wytopionych kałuż na powierzchni i lodołamacz mógł go z łatwością kruszyć. Członkowie ekspedycji opublikowali też zdjęcia z samego bieguna.
Członkowie ekspedycji MOSAiC na biegunie północnym. Materiały prasowe ekspedycji MOSAiC, Instytut Alfreda Wegenera / Lianna Nixon
Misja naukowa pod nazwą MOSAiC trwa już 11 miesięcy (dokładnie od 20 września). Niemieccy naukowcy koordynują program, ale zaangażowani w niego są eksperci z 19 krajów. Celem wyprawy jest badanie Arktyki i morskiego lodu przez cały rok jego "życia", czyli w fazach topnienia i przyrostu, pod kątem zmian klimatycznych. Statek najpierw celowo pozwolił się uwięzić w lodzie, podobnie jak ponad 120 lat wcześniej norweski Fram z badaczem Fridtjofem Nansenem. W tym czasie prowadzone były badania, nie tylko lodu (i nie tylko na statku). A ostatnia podróż z cieśniny Fram (między Svalbardem a Grenlandią) do bieguna zajęła ekspedycji zaledwie sześć dni.
Biegun północny widziany z pokładu statku Polarstern. AP / AP
Biegun północny znajduje się na Oceanie Arktycznym, zwykle obszar ten pokrywa gęsto lód, w tym wieloletni. Co roku, latem, część tego lodu topnieje, a potem się odradza. Tyle że ostatnio tego topnienia jest znacznie więcej niż zwykle. Co się dzieje?
Po pierwsze, wysokie temperatury. W Arktyce i w tym roku bite są rekordy ciepła. Pod koniec lipca na Spitsbergenie zanotowano blisko 22 stopni Celsjusza - średnia dla tego miesiąca to zaledwie 5 stopni. Woda z topniejącego lodowca wdarła się do kopalni węgla niedaleko głównego miasta Spitsbergenu - Longyearbyen. To jedyna kopalnia na archipelagu Svalbard, która dostarcza surowiec do lokalnej elektrowni.
W ubiegłym miesiącu mieliśmy na Północy wyż z bezchmurnym niebem, dzięki czemu na powierzchnię Ziemi docierało więcej słońca. To wszystko oczywiście przyspiesza topnienie lodu. Do tego doszły trudne warunki pogodowe na morzu w części Arktyki. Sztorm, który przeszedł nad Morzem Beauforta, kruszył cienki lodowy pancerz. Jasna powierzchnia lodu odbija promieniowanie słoneczne, im więcej ciemnego morza, tym więcej tego promieniowania jest pochłaniane, co przyspiesza topnienie.
Jeszcze w lipcu zanosiło się na to, że pokrywa pływającego lodu morskiego w Arktyce może w tym roku osiągnąć swój najmniejszy zasięg w historii pomiarów. Wtedy lodu, jak na tamten miesiąc, było rekordowo mało. W sierpniu topnienie nieco spowolniło i tego rekordu obecnie nie ma. Jednak i tak ten sezon ogółem - sezon bardzo silnego topnienia i dużej utraty morskiej pokrywy lodowej w Arktyce - prawdopodobnie uplasuje się na podium lat z najniższym zasięgiem
- mówi Jakub Małecki, glacjolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, autor bloga Glacjoblogia.
To w rejony arktyczne zmiany klimatu uderzają najmocniej - ocieplają się one dwa razy szybciej niż reszta świata. Sprawa lodowego rekordu nie jest mimo jeszcze przesądzona, a trend jego kurczenia się jest ogółem bardzo silny.
W latach 80. pod koniec lata lodu było około 8 milionów kilometrów kwadratowych, w tym roku będą to około 4 miliony. W czasie połowy ludzkiego życia straciliśmy już połowę powierzchni lodu morskiego. W ciągu kilku dekad może dojść do tego, że ta pokrywa skurczy się do tak niewielkich rozmiarów, że umożliwi to swobodne pływanie statkami po całej Arktyce. Nie sądzę, by przysłużyło się to arktycznej przyrodzie, bo razem ze statkami pojawi się przemysł wydobywczy
- zauważa Jakub Małecki. Północ bogata jest w surowce energetyczne. Coraz mocniej angażuje się tam Rosja, także militarnie. I nie tylko ona, globalne ocieplenie może nasilić rywalizację na tych obszarach Ziemi, zarówno geopolityczną, jak i gospodarczą.
Zresztą, ocieplenie w Arktyce jest dla Moskwy nie tylko okazją, ale i wyzwaniem. Topniejąca wieloletnia zmarzlina (coraz rzadziej już określana nazwą "wiecznej") niszczy infrastrukturę, także tę związaną z wydobyciem ropy i gazu oraz przyczynia się do katastrof ekologicznych, takich jak niedawny wyciek paliwa w Norylsku.
Zanik lodu morskiego jest szczególnie silny na północ od Syberii. Tam wkrótce może zacząć się przemeblowanie klimatyczne. A może nawet już zaczęło się coś trwałego, bo temperatura nad Syberią osiąga ostatnio bardzo wysokie wartości
- mówi Jakub Małecki.
Lód morski to jeszcze nie wszystko, co na dalekiej Północy powinno nas niepokoić. Kilka dni temu opublikowano wyniki badań grupy naukowców z uniwersytetu amerykańskiego stanu Ohio. Sprowadzają się one do stwierdzenia: topnienie lodu na Grenlandii prawdopodobnie zaszło już tak daleko, że nie uda się go odwrócić, nawet gdyby globalne ocieplenie w cudowny sposób nagle się zatrzymało.
Naukowcy przez 34 lata do 2018 roku przyglądali się ponad 200 dużym grenlandzkim lodowcom. Zaobserwowali poważne zmiany w ich "pulsie", czyli rytmie, w jakim topnieją latem na krawędziach. Ogromny lądolód wyspy pod wpływem własnego ciężaru naturalnie spływa niżej, a do wód oceanu otaczającego wyspę uwalniane są wielkie góry lodowe. Od około 2000 roku to zjawisko przyspieszyło.
Według Michalei King, wiodącej autorki raportu, w ostatnich latach utrata pokrywy lodowej była tak ogromna, że wywołała istotną zmianę w polu grawitacyjnym Grenlandii. Od 1985 roku duże lodowce wycofały się na około 3 kilometry w głąb wyspy. Tego topnienia nie równoważą już zimowe opady śniegu. Przed 2000 rokiem istniała mniej więcej taka sama szansa, że pokrywa lodowa Grenlandii straci lub zyska masę. Przy takim klimacie, jaki mamy obecnie, będzie to możliwe tylko raz na 100 lat.
Grenlandia, według najnowszych ocen, straciła już praktycznie możliwość akumulowania nowej masy lodu. Każdego roku na powierzchni wyspy zostaje część zimowego śniegu, ale nie rekompensuje to strat, które powodują odłamujące się do morza z lądolodu góry lodowe. Naturalny spływ lądolodu w kierunku morza bardzo przyspieszył, a im szybciej on spływa, tym więcej gór się odłamuje
- wyjaśnia Jakub Małecki.
Grenlandia. Rekordowe topnienie lądolodu. Fot. Felipe Dana / AP Photo
I nie jest to tylko problem samej wyspy. W przeciwieństwie do lodu morskiego, topnienie lądolodu powoduje podnoszenie się poziomu mórz - średnio o około 1 milimetr rocznie. A w ubiegłym roku na Grenlandii tylko w ciągu dwóch miesięcy stopniało tyle lodu, by podnieść poziom oceanów o 2,2 milimetra. Mało? Na Grenlandii lodu jest tak dużo, że gdyby stopniał cały, poziom mórz wzrósłby o 6-7 metrów. Trwałoby to oczywiście dziesiątki lat, ale by ludzie mocno to zjawisko odczuli, nie potrzeba aż 6 metrów. Kilkadziesiąt centymetrów wystarczy, by zalane zostały gęsto zaludnione wybrzeża, których mieszkańców - a także gospodarkę, przemysł, porty i całą infrastrukturę - trzeba będzie przenieść w głąb lądu.
Potwierdzają to kolejne badania. 20 sierpnia ukazał się raport, z którego wynika, że w ubiegłym roku Grenlandia straciła najwięcej lodu w historii pomiarów. Do morza spłynęły 532 miliardy ton, z czego aż 223 w samym lipcu. To ogromne ilości, bo niemal tyle, ile lądolód wyspy stracił w ciągu tego jednego miesiąca, zwykle traci przez cały rok - między 2003 a 2016 roku roczna utrata pokrywy lodowej Grenlandii wynosiła średnio około 255 miliardów ton.
Jest jeszcze jeden efekt topnienia lodu. - Od dawna wiemy, że duża ilość słodkiej wody dolana do północnego Atlantyku może skutkować ochłodzeniem w Europie. Tak może się stać dlatego, że owa słodka woda może zaburzyć układ prądów morskich, w tym przypadku ciepłego Prądu Północnoatlantyckiego. To są oczywiście bardzo długotrwałe procesy, ale nie jest wykluczone, że w przyszłym wieku ocieplenie klimatu doprowadzi do pewnego ochłodzenia w północnej Europie - zauważa Jakub Małecki.
W dodatku nie chodzi tylko o Grenlandię. - Wiele lodowców, jak w Alpach i na Spitsbergenie, gdzie ja je badam, już dawno utraciło możliwość zimowej "regeneracji". Nie akumulują żadnego nowego śniegu. One znikną, nawet gdyby ocieplenie klimatu się zatrzymało. By tę tendencję odwrócić, klimat musiałby się ochłodzić, i to wyraźnie - dodaje polski glacjolog.
Badania naukowców z uniwersytetu w Ohio przynoszą bardzo ponure wnioski, choć można dostrzec też swego rodzaju plus - im więcej na temat tego problemu wiemy, tym lepiej będziemy mogli się do (być może już nieuniknionych) zmian przygotować. Ian Howard, współautor raportu, cytowany przez Reutersa podsumowuje to tak:
Grenlandia będzie jak kanarek w kopalni węgla, a ten kanarek jest już prawie martwy.