Dziś Piątek dla klimatu - jak co tydzień piszemy na temat związany z trwającym kryzysem klimatycznym.
Dwa zdjęcia Wisły - wykonane w odstępie dwóch miesięcy - doskonale obrazują, jak gwałtownie zmieniły się warunki pogodowe w Polsce. W kwietniu rzeka zbliżała się do rekordowo niskiego poziomu, a w prawie całej Polsce zmagaliśmy się z suszą. W czerwcu woda w Wiśle zbliżyła się do stanu ostrzegawczego, zaś w wielu częściach Polski (w tym w Warszawie) gwałtowne deszcze doprowadziły do podtopień i powodzi błyskawicznych (a susza wcale nie poszła sobie daleko).
Pogoda zwariowała? Jeśli tak, to nie sama z siebie - dokładnie takie są przewidywane i obserwowane przez naukowców skutki zmian klimatu. Jak wskazuje sam termin "zmiany klimatu", chodzi nie tylko o średnią temperaturę, ale cały system klimatyczny, na który ona wpływa. Jedną z konsekwencji jest właśnie zmiana schematów pogodowych i więcej zjawisk, które w dotychczasowym klimacie były ekstremalne i rzadkie. Dotyczy to zarówno scenariuszy na przyszłość, jeśli nie zatrzymamy globalnego ocieplenia, ale też tego, co dzieje się teraz.
Średnia temperatura planety wzrosła już teraz o ok. 1 stopnień Celsjusza. Najlepszym scenariuszem jest zatrzymanie ocieplenia na poziomie 1,5 stopnia - zatem możemy być pewni jeszcze gorszych skutków, niż teraz. Jeśli nie uda się go zatrzymać i przekroczymy poziom 2 - a z czasem 3 - stopni, skutki będą katastrofalne. W Polsce dotyczy to przede wszystkim wody.
Pisał o tym m.in. nowy Zespół doradczy ds. kryzysu klimatycznego Polskiej Akademii Nauk w swoim pierwszym komunikacie z 12 czerwca:
Z powodu zmiany klimatu wszystkie trzy problemy związane z wodą – deficytu, niszczącego nadmiaru lub zanieczyszczeń – mogą się w Polsce nasilić. Musimy się liczyć z częstszym występowaniem zarówno suszy (meteorologicznej, rolniczej i hydrologicznej), jak i niszczącego nadmiaru wody. Nawet w jednym roku może wystąpić zarówno susza, jak i powódź. Dawna 'nienormalność' staje się nową normalnością, a przyszłe ekstrema będą jeszcze bardziej ekstremalne niż w przeszłości, negatywnie oddziałując na mieszkańców i gospodarkę Polski.
"Wpływ zmiany klimatu na sektory i systemy jest bardzo poważny, a w szczególny sposób dotyczy gospodarki wodnej" - ocenia zespół PAN. Eksperci opisują szereg prognozowanych - oraz już trwających - zmian. Zwracają uwagę, że "w wyniku zmiany klimatu zmienia się charakterystyka opadów" i obserwujemy to w Polsce już teraz. Przez ocieplenie zmienia się typ opadów - zimą jest mniej śniegu, a więcej deszczu. Brak pokrywy śnieżnej to brak roztopów, które zasilają ekosystemy wodne, co przyczynia się do suszy. Dokładnie taki stan rzeczy obserwowaliśmy w tym roku - śniegu poza górami nie było właściwie wcale, a wiosną mieliśmy suszę. Zmienia się też stosunek sumy opadów między półroczem zimnym a ciepłym.
Wreszcie - prognozują naukowcy - "zmaleje liczba dni z opadem, wydłuży się czas między opadami i zwiększy się ich intensywność. Skutkiem tego, dłuższe okresy bezopadowe (lub z opadem znacznie niższym od normy) mogą być przerywane intensywnymi ulewami". Np. w Warszawie - jak piszą autorzy miejskiej strategii adaptacji do zmian klimatu - ryzyko nawalnych opadów powyżej 10 mm jest obecnie średnie i pojawia się ok. 13 dni w roku. W ciągu najbliższych 30 lat to ryzyko stanie się wysokie i będzie pojawiać się nawet 22 dni w roku.
Także rządowy dokument "Polityka ekologiczna państwa 2030" zwraca uwagę, że "scenariusze klimatyczne dla Polski pokazują, że najpowszechniejszymi zjawiskami pogodowymi w kolejnym dziesięcioleciu będą fale upałów z tendencją do wydłużania czasu ich występowania. Równie dotkliwe mogą być krótkie, lecz bardzo intensywne opady deszczu, które mogą powodować lokalne zalania oraz podtopienia".
Choć kiedy mówimy o zmianach klimatu, często pojawiają się (stosunkowo) odległe daty, jak rok 2050 czy koniec XXI wieku, to te zmiany obserwowane są już teraz. Naukowcy porównali liczbę dni z intensywnymi i bardzo intensywnymi opadami w okresach 1991-2015 i 1961-1990. W niektórych miejscach Polski ta liczba wzrosła o kilkadziesiąt procent.
Zatem możemy w tym samym roku - a nawet w tym samym czasie - mierzyć się i z suszą, i z powodziami. Taką sytuację mamy właśnie teraz. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, susza wcale nie minęła. Po pierwsze - wilgotność gleby na północnym zachodzie Polski nadal jest niska. Nie było tam dość opadów, by poprawić sytuację.
Po drugie - o ile susza glebowa (czy rolnicza) może zostać złagodzona lub zniknąć dzięki deszczom, to zasoby wodne Polski maleją od lat i kilka tygodni ulew tego nie zmieni. Ponadto gwałtowne deszcze, z jakimi mamy do czynienia - w połączeniu ze złą gospodarką wodną - nie pomagają na długotrwałą suszę. Intensywny opad spływa do rzek - w czym "pomaga" zła melioracja, brak retencji wody - a później tymi rzekami spływa do morza. Woda z nieba, zamiast zostać zatrzymana na okres bez deszczu, zostaje zmarnowana.
Dlaczego wody zaczyna nam brakować, nawet pomimo intensywnych opadów (w czerwcu w Warszawie i innych miejscach nawet w ciągu kilku godzin spadło prawie tyle deszczu, ile normalnie pada przez cały miesiąc!)?
Zespół PAN tłumaczy, że "klimatyczny bilans wody regularnie przyjmuje wartości ujemne". Co to znaczy? Eksperci piszą, że w warunkach zmienionego klimatu latem więcej wody wyparowuje, niż spada jako deszcz. Nawet jeśli suma opadów w ciepłym półroczu nie zmienia się znacząco, to jest coraz cieplej, zatem rośnie parowanie.
Niedobór jest pokrywany z wody zatrzymanej w glebie (a czasem znajdujących się głębiej wód gruntowych). W normalnych warunkach to nie stanowi problemu, ponieważ te straty wody w glebie są uzupełniane przez "długotrwałe szarugi jesienne oraz topniejącą na wiosnę pokrywę śniegu". Ale obecnie - jak wyraźniej widzieliśmy w zimie 2019/2020 - brakuje takich długotrwałych opadów, a pokrywa śnieżna może nie pojawić się wcale. Zatem upalne lato z gwałtownymi ulewami obniża zasoby wodne, a brak śniegu przeszkadza w ich uzupełnieniu. Z roku na rok susza postępuje.
Jednocześnie to zjawisko nie wyklucza pojawienia się powodzi - szczególnie błyskawicznych, kiedy mamy do czynienia z wyjątkowo intensywnym opadem w krótkim czasie - w ciepłym okresie roku. Dokładnie tak, jak obserwowaliśmy to w czerwcu.
Zespół PAN opisuje, że przewiduje się, iż wraz ze zmianami klimatu w Polsce "częściej występować będą ulewne opady" i "będzie to szczególnie niebezpieczne, jeśli będą się one pojawiać po długotrwałej suszy. Potężna ulewa, kiedy przesuszona i spieczona skorupa gruntu nie przyjmuje wody, może skutkować gwałtownymi powodziami".
Aby poradzić sobie z nowymi warunkami, musimy zupełnie zmienić podejście do wody. W XX wieku docelowym działaniem było jej jak najszybsze odprowadzenie, zabezpieczanie przed powodziami i osuszanie gruntów. W komunikacie PAN cytuje artykuł z 1937 roku, w którym jako cel gospodarki wodnej przedstawiono "odprowadzenie do morza spadającej na ziemię wody przy ograniczeniu do minimum jej szkodliwego działania". Obecnie - oceniają eksperci - takie podejście jest "anachroniczne i niewłaściwe". Dlatego narzędzia z ubiegłego stulecia - regulacja rzek, odwadniająca melioracja, stawianie tylko na wielkie zbiorniki retencyjne - nie przystają do obecnych problemów.
Zamiast tego konieczne jest retencjonowanie wody, czyli "przechwytywanie, kiedy jest jej nadmiar i oddawanie, kiedy panuje susza". Nie chodzi jednak (przynajmniej w większości kraju) o wielkie zbiorniki, które wg ekspertów są z jednej strony trudne do wykonania w potrzebnej skali, zaś z drugiej - wcale nie rozwiązują problemów braku wody w rolnictwie. Zamiast tego potrzebna jest tzw. mała retencja i wykorzystanie naturalnego krajobrazu wodnego - dzikich rzek, terenów podmokłych, naturalnych lasów.
- Nawalne deszcze, które zalały miasta i miejscowości w wielu częściach Polski nie rozwiązują problemu suszy. Pokazują nam jednak, że susza i powódź to dwie strony tego samego medalu – jednocześnie w niektórych częściach kraju możemy mieć suszę, a w innych powodzie. Są to skutki zmiany klimatu - mówi prof. Zbigniew Karaczun z SGGW, ekspert Koalicji Klimatycznej. Jak wyjaśnia, z tego powodu Polska "musi podjąć bardzo pilne i szerokie działania na rzecz poprawy sytuacji w zakresie gospodarki wodnej. Musimy nauczyć się zatrzymywać wodę tam, gdzie spadła - żeby nie uciekała ona szybko do Bałtyku". - Pomóc nam w tym może naturalna retencja. Musimy odtwarzać i chronić mokradła, bagna i torfowiska, stawiać na zadrzewienia śródpolne i dbać o siedliska bobrowe. Powinniśmy zatrzymywać wodę w rowach melioracyjnych tak, by zostawała tam, gdzie spadła - wyjaśnia.
Jednak adaptacja ma swoje ograniczenia. Jeśli dziś zaczniemy przygotowywać się do obecnych warunków, to za 10-20 lat może się to okazać dalece niewystarczające. Dlatego kluczowe jest ograniczenie emisji gazów cieplarnianych i zatrzymanie zmian klimatu na taki poziomie, do jakiego jesteśmy w stanie się zaadaptować.