W tym roku samorządy w Polsce wydały ponad 200 komunikatów wzywających do oszczędzania wody - wylicza Sebastian Szklarek, aktor bloga swiatwody.com. To znacznie mniej niż w roku ubiegłym. Wiosną mieliśmy do czynienia z niedoborami wody i obawiano się najgorszej suszy od dekad, biorąc pod uwagę m.in. suchą i bezśnieżną zimę.
Jednak po suchej zimie i wiośnie przyszły bardziej mokre miesiące, które poprawiły sytuację. Najgorsze obawy się nie sprawdziły. Mimo to zagrożenie suszą nie odeszło daleko. Jeśli zima po raz kolejny będzie bezśnieżna, wiosną może znowu czekać nas taki sam problem, co w tym roku. A jeżeli później nie pojawią się regularne opady, sytuacja może być gorsza. Zatem choć w ostatnich miesiącach mogliśmy zapomnieć o zagrożeniu suszą, warto pamiętać, że nie musimy polegać tylko na sprzyjającej pogodzie. Możemy sami walczyć z niedoborem wody - choć nie zawsze w taki sposób, jak się powszechnie uważa.
Zakręć kran, weź krótszy prysznic - tego typu porady usłyszymy najczęściej, gdy pojawia się temat oszczędzania wody. To dobre nawyki, ale na ile powalają nam rzeczywiście walczyć z suszą? Wymaga to przede wszystkim systemowych działań oraz powstrzymania przyczyn, w tym kryzysu klimatycznego. Tego powinniśmy wymagać od odpowiedzialnych za to polityków i urzędników.
Nie znaczy to jednak, że sami nie mamy żadnego wpływu na zużycie zasobów wodnych - tak na swoim podwórku, jak i w nieraz odległych miejscach. Przyjrzyjmy się temu, co każdy z nas może zrobić.
W "dekalogu" oszczędzania wody IMGW znajdziemy szereg prostych porad dotyczących codziennych czynności. Niektóre z nich słyszymy często:
Takie porady mogą być pomocne - ale niekoniecznie w taki sposób, jak sobie można wyobrażać. Fizyczka atmosfery dr Aleksandra Kardaś z serwisu naukaoklimacie.pl mówiła na wirtualnym wykładzie w maju, że "susza to szeroki problem" i w związku z tym nie ma jednego uniwersalnego rozwiązania. Dr Kardaś zwróciła uwagę, że mamy różne rodzaje susz: rolniczą (lub glebową), czyli brak potrzebnej roślinom wilgotności w glebie, suszę hydrologiczną - kiedy zmniejszają się powierzchniowe i podziemne zasoby wody, zaś konsekwencją jej może być susza hydrogeologiczna, kiedy wysychają studnie. Zaś długotrwały brak opadów i niska wilgotność to susza atmosferyczna.
- To, ile jest wody w glebie, to głównie wypadkowa opadów i parowania. To, co robimy w domach z wodą pobieraną z wodociągów nie ma dla tego zjawiska specjalnego znaczenia. Nie ma prostego przełożenia, że jak zakręcimy wodę myjąc zęby, to w woj. kieleckim rolnik będzie miał wodę do uprawy kapusty - powiedziała.
- Drugą ważną kwestią jest zaopatrzenie w wodę gospodarstw domowych. Tu trzeba spojrzeć, skąd czerpiemy tę wodę w naszej okolicy - mówiła. Jak wyjaśniła, może ona pochodzić z warstw wodonośnych blisko powierzchni, ze zbiorników czy rzek. - Jeżeli pobieramy z tego ujęcia za dużo wody, to pojawia się problem z odnawianiem tego zapasu, zwłaszcza kiedy przychodzi susza i korci nas, by zużywać tej wody więcej niż zwykle. Nasze ujęcie może być nieprzystosowane do tego, jakie jest zapotrzebowanie gdy chcemy napełnić basen w ogrodzie, często ogród podlewać - wtedy może pojawić się problem - powiedziała.
Wtedy ważne są nasze decyzje dot. używania wody w domu, szczególnie te, które wiążą się z jej bardzo dużym użyciem, jak np. podlewanie. Podkreśliła, że jeszcze ważniejsza jest oszczędność, jeśli korzystamy ze źródeł głębinowych, które "możemy traktować jako nieodnawialne". - Ponieważ ten zbiornik kiedyś się wyczerpie - dodała.
- Podobnie jest w kwestii zmian klimatu, trwa dyskusja: czy ważniejsze są działania indywidualne, czy systemowe. Myślę, że potrzebne są jedne i drugie. Dzięki temu, co robimy samemu, zaczynamy bardziej na pewne rzeczy zwracać uwagę, zmieniać myślenie - ocenia z Ryszard Gajewski, prezes spółki Gdańskie Wody, w rozmowie z Gazeta.pl. - To, co każdy może zrobić, to np. ograniczać koszenie, zatrzymywać wodę opadową, wykorzystywać wodę szarą w domu - wymienia.
Podlewanie ogrodu może wydawać się niewinną czynnością, jednak oznacza ono zużycie od kilkudziesięciu do kilkuset litów wody dziennie. Woda czerpana z wodociągów nie tylko może być ograniczonym zasobem, ale też ma jakość dużo wyższą, niż jest potrzebna do podlewania ogródka.
Dlatego warto podlewać w oszczędny sposób (m.in. robić to wieczorem, by woda nie parowała na słońcu). A przede wszystkim - używać do podlewania deszczówki, którą możemy wykorzystać bez strat dla zasobów wodnych w naszej okolicy i za darmo (po zainwestowaniu w zbiornik do zbierania wody deszczowej). Ponadto ograniczenie koszenia, a najlepiej zamiana trawnika na łąkę sprawi, że będziemy mieli więcej wilgoci w glebie.
- Wodę z deszczu, którą mamy za darmo, chcemy jak najszybciej odprowadzić, a jednocześnie używamy wody wodociągowej, której doprowadzenie wymaga nieraz wypompowania spod ziemi, przetłoczenia systemem wodociągowym do domu, co kosztuje i zużywa energię. To mało racjonalne. Wody którą mamy - pozbywamy się, by wykorzystać inną, bo jest wygodniej odkręcić kran - mówi nam Gajewski i dodaje:
- Ostatnio znajomy zapytał mnie, co może zrobić ws. suszy. Wiem, że ma domek z ogrodem i zapytałem: jaką masz powierzchnię dachu? 80 metrów kwadratowych. Zakładając, że pada mały deszcz, ok. 10 mm, to daje nam 800 litrów wody z jednego deszczu. Możemy ją odprowadzić do kanalizacji deszczowej, ale możemy też zatrzymać
Gromadzenie wody w beczkach i późniejsze podlewanie nią to jedna metoda zatrzymywania deszczówki. Ale w Gdańsku promowana jest także inna - zatrzymywanie w terenie. - Niekoniecznie w oczku wodnym, ale np. w ogrodzie deszczowym, do czego w Gdańsku zachęcamy - mówi prezes spółki Gdańskie Wody.
- Ogrody deszczowe to różne formy zatrzymywania wody opadowej z wykorzystaniem roślin. Są tak skonstruowane, że woda może się gromadzić np. w zaniżeniu terenu. Taka niecka z dopływem wody jest porośnięta roślinami, najlepiej takimi "wodolubnymi". Szczegóły opisujemy w swoich poradnikach - wyjaśnia Gajewski.
Jak tłumaczy, w takim ogrodzie następuje zagospodarowanie tej wody i stopniowe oddawanie jej do ekosystemu. - Ona przedostaje się w dół i zasila wody gruntowe - to tzw. infiltracja. Zachodzi też proces ewapotranspiracji, czyli parowania z powierzchni roślin - mówi. Jeśli warunki na to nie pozwalają, zamiast ogrodu filtrującego można wykonać szczelny - nawet w skrzyni.
- Takie ogrody mają dwie zalety. Po pierwsze - zatrzymuje nadmiar wody np. w sytuacji ulewnego deszczu. Po drugie tworzy się zapas wody na bardziej suchy okres. W przydomowym ogrodzie takie miejsce zawsze będzie bardziej wilgotne i bardziej zielone - mówi Gajewski i zaznacza, że Gdańskie Wody zachęcają do wykonywania ich samemu na działce czy w ogródku. Miasto Gdańsk od tego roku wprowadziło możliwość dofinansowania takich przydomowych ogrodów deszczowych dla osób indywidualny, ale też wspólnot mieszkaniowych i spółdzielni.
O oszczędzaniu wody warto pomyśleć szczególnie, jeśli budujemy dom (lub ew. planujemy gruntowny remont). Na tym etapie można wprowadzać rozwiązania oszczędzające bardzo duże ilości wody. Jak już wspomniano, woda z kranu najczęściej jest tak czysta, że nadaje się do picia - tymczasem kilkadziesiąt litrów tej wody zużywamy na spłukiwanie toalety, błyskawicznie zmieniając ją w ściek. Tymczasem równie dobrze można do tego wykorzystać tzw. szarą wodę, czyli zużytą w umywalce czy prysznicu. Taka woda nie nadaje się już oczywiście np. do gotowania, ale dzięki odpowiedniej instalacji możemy wykorzystać ją do spłukiwania toalet (a czasem także podlewania). To może pozwolić oszczędzić nawet ok. 30 proc. domowego zużycia wody (a więc i obniżyć o 30 proc. rachunek).
Gajewski zwraca uwagę, że w wielu krajach odpowiednie instalacje na wodę szarą zaczynają być standardem. Jednak nawet bez nich możemy na małą skalę oszczędzać wodę. - Nawet jeśli nie mamy takiej instalacji w domu, możemy np. wodę z mycia owoców i warzyw zbierać do wiaderka i podlewać nią ogród - powiedział.
W kontekście zmian klimatu często mówi się o "śladzie węglowym". Oznacza on, ile emisji gazów cieplarnianych wiąże się z danym produktem (np. telewizorem) lub czynnością (np. przejazd samochodem). Analogicznie możemy różnym produktom przypisać ślad wodny - czyli to, ile wody jest potrzebne w całym procesie ich wyprodukowania, od surowców (czy składników), przez proces produkcyjny po neutralizowanie zanieczyszczeń związanych z tymi procesami. Szczegółowo pisze o tym dr Sebastian Szklarek na bloku Świat Wody.
Podobnie jak w przypadku śladu węglowego, dla jednych produktów jest on wyższy, dla innych - mniejszy. Świadomie wybierając te drugie możemy przyczynić się do walki z suszą i zachowania zasobów wodnych - choć niekoniecznie w Polsce, gdyż importowane produkty swój ślad wodny zostawiają tam, gdzie powstały. Co nie jest argumentem, by się tym nie przejmować, ponieważ przez złą gospodarkę wodną i zmiany klimatu z suszą mierzy się wiele miejsc na świecie i warto im pomagać, jeśli możemy to zrobić.
Wg kalkulatora w serwisie waterfootprint.org użycie domowe, o którym tak dużo mówimy (podlewanie, łazienka, kuchnia) to tylko kilkanaście śladu wodnego przeciętnego Polaka (przy założeniu przeciętnych dochodów, diety zawierającej mięso i nabiał, posiadania ogrodu i samochodu). Zaś po czterdzieści-kilka procent wynosi ślad wodny związany z przemysłem (czyli ślad produktów, które kupujemy) oraz żywnością.
Jak ograniczyć ślad węglowy związany z zakupem produktów? Najprostszym (choć niekoniecznie łatwym!) rozwiązaniem jest ograniczenie niepotrzebnej konsumpcji. Warto także kupować rzeczy używane oraz wybierać takie, których producenci dbają o dobre dla środowiska rozwiązania, w tym świadome korzystanie z zasobów wodnych. Dobrym przykładem są np. ubrania. Bawełniana koszulka i para jeansów ma ślad wodny rzędu 10-20 tys. litrów wody (!). Zaś ich przeciętny cykl życia to 2-3 lata. Jeśli po 3 latach wyrzucimy te ubrania, to na rok ich użytkowania przypada kilka tysięcy litrów śladu wodnego. Jednak jeśli używamy ich wiele lat, lub kupujemy je w second-handzie, ten ślad w przeliczeniu na rok staje się o wiele mniejszy. Co więcej, ogranicza to równocześnie ślad węglowy i zanieczyszczenie, zatem jedną decyzją na kilka sposobów wspieramy środowisko.
W kwestii diety sprawa opiera się na tym, jakie produkty wybieramy. Mięso i nabiał mają co do zasady duży większy ślad wodny od produktów roślinnych. Nie powinno to dziwić - aby wyhodować krowę zabijaną na mięso trzeba najpierw podlać rośliny, które będą stanowiły jej paszę, później poić ją wodą, do tego woda zostaje zanieczyszczona w procesie hodowlanym (szczególnie w hodowlach przemysłowych). Dlatego ślad wodny kilograma wołowiny to 17 tys. litrów wody! Dla porównania ślad wodny kilograma ryżu to 2,5 tys. litrów, a kilograma kapusty - ok. 230 litrów. Dlatego ograniczając lub rezygnując z mięsa w diecie możemy bardzo zmniejszyć swój ślad wodny. I znów - dzięki jednej decyzji mamy kilka korzyści, ponieważ ograniczy to także emisje gazów cieplarnianych i zanieczyszczenie.