Dziś Piątek dla klimatu - jak co tydzień na gazeta.pl piszemy na temat związany z trwającym kryzysem klimatycznym.
Piątek 24 kwietnia: 3 milimetry.
Noc z piątku na sobotę: 2 milimetry.
Sobota: również 2 milimetry.
Tak wyglądają prognozy IMGW-PIB opadów dla Biebrzańskiego Parku Narodowego na najbliższe dni. To znaczy źle. Taka ilość deszczu to tyle, co nic. Do tego niesprzyjający wiatr, szczególnie, że synoptycy spodziewają się też burzy. Ogromne tereny nad Biebrzą płoną od pięciu dni i mimo wielkiego wysiłku strażaków i innych służb, do piątkowego poranka ognia nie udało się jeszcze ugasić.
Ten pożar jest największy, jaki pamiętam, jeśli chodzi o zasięg przestrzenny i to jest bezpośrednio związane z tym, że jest potwornie sucho. Są niskie poziomy wody i bardzo wysuszona roślinność
- mówi profesor Wiktor Kotowski z Uniwersytetu Warszawskiego, biolog, specjalista w zakresie ekologii roślin i ochrony przyrody, a w tym przypadku przede wszystkim znawca i miłośnik bagien.
Jak bardzo jest sucho? Stan wody w Biebrzy znajduje się w strefie wody niskiej - niby jeszcze nie ma dramatu (nie jest to susza hydrologiczna), ale rok temu o tej porze było lepiej - a przecież i wtedy mieliśmy suchą wiosnę. Ta jest wyjątkowo sucha. Po pierwsze, przyszła po ciepłej i bezśnieżnej zimie, a, jak przypomina IMGW, podlaskie rzeki zasila głównie woda z roztopów. Tego zasilania w tym roku nie było.
Do tego teraz niemal w ogóle nie ma opadów deszczu. "W marcu i kwietniu przepływ oraz stan wody w rzece powinny być najwyższe, a tak nie jest" - piszą synoptycy. Gleba jest wysuszona jak po upalnym lecie i porastają ją suche, zeszłoroczne rośliny.
Ta pora roku jest ogólnie "sezonem" pożarowym, ale takiego pożaru nie widziano nad Biebrzą od wielu lat. Dyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego Andrzej Grygoruk mówi, że od przynajmniej kilkunastu, część miejscowych mieszkańców czegoś takiego nie widziała jeszcze nigdy.
W poniedziałek płonęło 570 hektarów łąk, zarośli, drzew i torfowisk. W czwartek rano już ponad 5000 hektarów.
Do piątku rano ogień przeszedł przez obszar ponad 5200 hektarów - to prawie 10 proc. powierzchni parku.
Jak na razie nie znamy przyczyn pożaru, w każdym razie oficjalnych, bo pojawiają się głosy, że była nią "nieostrożność ludzka" (tak mówił Polsat News Artur Wiatr z Biebrzańskiego Parku Narodowego). Ale tak naprawdę nie ma to znaczenia, bo za to, co dzieje się nad Biebrzą, odpowiada w dużej części człowiek.
Wiosenne pożary powierzchniowe na tego typu terenach się zdarzają, chociaż zwykle jest na tyle wilgotno, że nie mają dużego zasięgu. Aktualny pożar jest powierzchniowy. Jeśli nie potrwa zbyt długo, najbardziej ucierpią na nim ptaki, które akurat mają sezon lęgowy. Jeśli założyły już gniazda, to one przepadły. Jeśli nie, to na pogorzelisku tego nie zrobią. Ginie wiele innych zwierząt, tych najmniejszych, ale cierpią też i duże ssaki, jak sarny. Ale to jeszcze nie jest najgorsze, co może się nad Biebrzą stać.
- Problem pojawia się wtedy, kiedy zaczyna palić się torf, tego jeszcze w Biebrzańskim Parku Narodowym nie stwierdzono. Torf pali się tylko wtedy, kiedy jest odwodniony. A obecny pożar rozprzestrzenia się w środkowym basenie Biebrzy, w tej części, która jest odwodniona, więc jest duże niebezpieczeństwo, że torf się zajmie. Ponad 200 lat temu, za cara, wybudowano tam kilka kanałów odwadniających, żeby zwiększyć rolnicze użytkowanie torfowisk - mówi Wiktor Kotowski.
Torf może się palić wiele tygodni, albo i miesięcy. Jeśli tak się stanie, to będzie to oznaczać kompletną degradacją ekosystemu na długie lata. Dodatkowo oznacza to emisje dwutlenku węgla do atmosfery, bo torf to szczątki roślin, odkładane przez setki lub tysiące lat. W tej materii organicznej są ogromne ilości węgla. Jeśli ją odwodniamy, to się utlenia i dwutlenek węgla zawarty w niej uchodzi w powietrze. A jeżeli się zapali, to dwutlenek węgla uchodzi bardzo szybko, w ciągu kilku - kilkudziesięciu dni
- dodaje ekspert. Nie dość więc, że zniszczeniu ulega niezwykle cenny przyrodniczo obszar, to jeszcze przyczynia się to do ocieplenia klimatu.
Na takie pożary strażacy niewiele mogą poradzić - choć oczywiście próbują. Tak naprawdę ugasić je może dopiero porządny deszcz. To, jak to może wyglądać, obserwowaliśmy latem ubiegłego roku, kiedy tygodniami płonęły wielkie obszary za kołem podbiegunowym, głównie lasy na podłożu torfowym - w Kanadzie, na Grenlandii i przede wszystkim na Syberii. Choć tam też jest trochę inaczej. Jak wyjaśnia profesor Kotowski, w Arktyce część terenów ma naturalnie stosunkowo suchy torf, który przed rozkładem powstrzymuje niska temperatura. Po jego pokładach widać, że pożary zdarzają się tam dość regularnie. Tyle że skala tych z ubiegłego roku była znacznie większa niż naturalnie. Podobnie było w Australii - pożary buszu to zjawisko naturalne, ale nie na taką skalę jak ostatnio.
Jakaś ilość pożarów w naturze jest normalna, natomiast w ostatnich latach obserwujemy, że globalnie wydłuża się okres w roku, w którym są możliwe. Zwiększają się też zasięgi tych pożarów, bo coraz więcej jest terenów wysuszonych. I to oczywiście nie jest związane tylko z pogodą, widać wpływ zmiany klimatu. Susze będą się i w Polsce pojawiać, i utrzymywać, co oczywiście zwiększa prawdopodobieństwo takich pożarów, choć w każdym takim przypadku wiele zależy od warunków lokalnych, w tym hydrologicznych
- mówi dr Aleksandra Kardaś, fizyczka atmosfery z portalu Nauka o klimacie.
W Polsce, wszędzie tam, gdzie mamy torfowiska, naturalnie powinny występować warunki bagienne, czyli woda na powierzchni. To nie dawałoby szansy, by torf się zapalił. Ale tak niestety nie jest.
- W środkowym basenie Biebrzy nakładają się trzy kwestie. Po pierwsze, konsekwencje naszych działań sprzed 200 lat - wszędzie, gdzie mamy wgłębne pożary torfowisk, pierwszą przyczyną jest melioracja. Po drugie, to zaniedbania z ostatnich kilkudziesięciu lat, kiedy już było wiadomo, że należy odtwarzać torfowiska, renaturyzować bagna, a nie robiono tego na wystarczającą skalę, a trzecia przyczyna to oczywiście zmiana klimatu i będąca jej efektem susza, którą mamy w zasadzie od kilku lat, która pogłębiła deficyt wody - mówi Wiktor Kotowski.
Nawet w tej części naturalnej, nie odwodnionej doliny Biebrzy, obserwujemy bardzo niskie stany wody w bagnach i rzece. To pokazuje, że ten system, niby ogromny, który powinien być odporny na fluktuacje pogody, nie radzi sobie z tak poważną zmianą
- dodaje ekspert.
O bagnach długo myśleliśmy jako o miejscach, które przede wszystkim można osuszyć i przekształcić w tereny uprawne, względnie wydobywać na nich torf. Wiele takich obszarów w Polsce już dawno osuszyliśmy. W ostatnich 20 latach rocznie traciliśmy 1,6 proc. mokradeł. Ile ich mamy? Mokradła, czyli torfowiska, błota i bagna wraz z występującymi na nich zbiornikami wodnymi, stanowią na świecie kilka procent - około trzech-czterech - powierzchni lądów (do mokradeł wliczane są też płytkie przybrzeżne wody morskie). Tych kilka procent zawiera w sobie tyle wody, ile mają wszystkie pozostałe gleby świata.
Bagna działają jak gąbka, zatrzymują opady, kiedy jest ich zbyt dużo, przeciwdziałając suszy, a w okresie suchym tę wilgoć oddają. Działają też jak naturalny filtr. - Bagno dzięki różnym procesom, biologicznym, chemicznym i fizycznym, oczyszcza też wodę. Woda, która wypływa z bagna poniżej obszarów rolniczych, jest czystsza - mówił niedawno w rozmowie z Next.gazeta.pl dr Sebastian Szklarek, autor bloga Świat Wody.
O roli mokradeł pisaliśmy więcej z okazji Światowego Dnia Wody: Pogranicze lądu i wody działa jak gąbka i oczyszczalnia łącznie. Śmierć mokradeł pogłębia zmiany klimatu
Susza, pożary, wzrost dwutlenku węgla w atmosferze - przed tym wszystkim chronią nas mokradła, a to najszybciej znikające ekosystemy na Ziemi. Co możemy zrobić, by je uratować? - Zasypać i zatkać wszystkie rowy odwadniające, które są jeszcze na bagnach biebrzańskich i wszelkich innych torfowiskach.Trzeba też przyjąć prawo na poziomie ustawy zakazujące odwadniania torfowisk i zobowiązujące właścicieli lub administratorów gruntów do utrzymywania wody na powierzchni mokradeł, tam, gdzie jest to możliwe. Oczywiście za tym muszą pójść instrumenty finansowe, administracyjne, które zrekompensują właścicielom taką działalność. To nie jest bardzo trudne, tylko to trzeba potraktować priorytetowo, co najmniej jak pandemię - mówi profesor Kotowski.