Dziś Piątek dla Klimatu - jak co tydzień w Gazeta.pl i Next.gazeta.pl piszemy na temat związany z trwającym kryzysem klimatycznym.
Ściółka trzeszczy pod stopami, a mech rozpada się w pył. Las jest bardzo, bardzo suchy. I pali się szybko.
W lasach od początku roku mieliśmy już niemal 1200 pożarów. Tylko 8 kwietnia, w ciągu jednej doby - 120. Jeszcze gorzej jest z pożarami traw - było ich już ponad 19 tysięcy
- mówi Krzysztof Batorski, rzecznik prasowy Komendy Głównej Państwowej Straży Pożarnej.
Choć do pożarów lasów dochodzi przez cały rok, marzec i kwiecień to miesiące, które rozpoczynają "sezon" na nie. Lasy Państwowe o pierwszym takim "sezonowym" pożarze informowały pod koniec marca - pod Elblągiem płonęła leśna trawa. Teraz takich sytuacji bywa po kilkadziesiąt dziennie.
Po pożarze w lesie. Fot. Lasy Państwowe, Paweł Wójcik, Nadleśnictwo Kozienice
- Ściółka leśna jest przesuszona i to od niej najczęściej zaczyna się pożar, a potem idzie w podszyt i wyższe partie drzew. Suchy las to ogromna ilość paliwa, zwłaszcza drewno sosnowe, które zawiera łatwopalne olejki eteryczne, a późno zauważony pożar lasy naprawdę ciężko opanować. A jeśli powstanie tak zwany pożar wierzchołkowy, wysoko w lesie, to tempo rozprzestrzeniania się gwałtownie wzrasta. W pożarach lasów występuje czasami tak zwany wiatr pożarowy: na zasadzie różnicy ciśnień, wywołanej wysoką temperaturą, powstaje ciąg powietrza, który jeszcze bardziej rozprzestrzenia pożar na dalsze części lasu - wyjaśnia Batorski.
Na razie pożary dotyczą przede wszystkim niskich partii lasu, udaje się uniknąć spalenia drzew. Krzysztof Batorski mówi, że pomagają przecinki i drogi pożarowe utrzymywane przez leśników, którzy mają też dobrze rozwinięty system dostrzegalni pożarowych, poza tym obowiązuje teraz zakaz wstępu do lasu. Ale ryzyko pożaru jest ogromne. Dwa razy dziennie mierzona jest wilgotność powietrza i ściółki, a ostrzeżenia publikowane w formie mapy. Od końca marca niemal codziennie zagrożenie pożarowe jest na większej części kraju wysokie. Od 25 marca najwyższy poziom zagrożenia pożarowego - trzeci - utrzymuje się w lasach warszawskich.
- Główną przyczyną pożarów lasów i traw jest człowiek, i to są często celowe podpalenia - mówi Batorski. Mimo że w lesie (i 100 metrów od jego granicy) nie można palić ognisk, czasem wystarczy na przykład niedopałek papierosa. Do tego w tym roku dochodzą wyjątkowo trudne warunki związane z wilgotnością. Zimą było bardzo mało śniegu, przez co ściółka jest przesuszona, a teraz nie ma opadów.
Z roku na rok jest pod tym względem coraz gorzej. Obecnie jest zdecydowanie gorzej niż o tej samej porze ubiegłego roku
- mówi Krzysztof Batorski.
To, co widzimy w lasach, to dopiero początek trudnego, suchego sezonu. Na początku lutego minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej Marek Gróbarczyk obawiał się, że grozi nam największa susza od 50 lat. Minister odnosił się do wyjątkowo bezśnieżnej zimy, która dołożyła się do kilku lat obniżonych opadów.
- Jeżeli byśmy popatrzyli na sytuację wyjściową, jaką mamy w tym momencie, to ona jest zdecydowanie gorsza niż ta, która była na początku 2019 roku. A pamiętamy, że rok temu mieliśmy do czynienia z głęboką suszą, ze stratami między innymi w rolnictwie - mówi Grzegorz Walijewski z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej.
Jak wygląda ta sytuacja wyjściowa? Eksperci sprawdzają ją w czterech obszarach, które określają cztery rodzaje suszy: meteorologiczną (związaną z opadami), hydrologiczną (wodami powierzchniowymi), hydrogeologiczną (wodami podziemnymi) i rolniczą (gleby).
Chwilową ulgę w tym roku przyniósł luty, w wielu miejscach spadło 200, a nawet 250 procent normy opadów. Ale to pomogło na krótko. Od połowy marca nie pada. A pamiętajmy, że jesteśmy po bardzo suchej zimie, w dużej części kraju w zasadzie bez pokrywy śnieżnej. - Meteorolodzy w wielu miejscach kraju widzą już suszę meteorologiczną, czyli brak lub niedobór opadów przez więcej niż 20 dni - mówi Walijewski.
To wpływa na niski stan wód w rzekach. Tak zwana strefa wody niskiej obserwowana jest na ponad połowie - 53 proc. - stacji pomiarowych IMGW-PIB. Do tego dochodzi inny czynnik, sprawdzany przez hydrologów - przepływ wody. Jeśli spadnie on poniżej pewnego poziomu, to mamy do czynienia z suszą hydrologiczną. Obecnie taka sytuacja jest obserwowana na 37 z 500 stacji hydrologicznych IMGW-PIB. Najgorzej jest na południowym zachodzie Polski, ale niski przepływ obserwowany jest w zasadzie w każdym województwie.
Właściwie to nigdy wcześniej na początku kwietnia nie było aż tak złej sytuacji hydrologicznej
- mówi ekspert IMGW. A i tak mogło być gorzej, gdyby nie mokry luty. Obrazowo można pokazać to na przykładzie Wisły w Warszawie. Rekordowo suchy był 2015 rok, kiedy w wysychającej rzece archeolodzy odnaleźli m.in. drewnianą łódź dłubankę czy starożytną ceramikę. Jeśli nic się nie zmieni, w tym roku wody w Wiśle może być jeszcze mniej niż wtedy.
Absolutny rekord z 2015 roku wynosił nieco ponad 40 cm, w ubiegłym roku ten najniższy zanotowany stan to ponad 50 cm. Teraz mamy 74 cm. W tym samym momencie roku, na początku kwietnia, tak niskiego stanu wody nie było od przynajmniej 2015 roku. Rok temu było to 100 cm. Jeśli dalej będzie tak jak teraz, to pobijemy rekord z 2015 roku. Warto tutaj wspomnieć, że stan alarmowy powodziowy w Warszawie to 650 cm
- mówi dr Sebastian Szklarek, autor bloga Świat Wody i adiunkt w Polskiej Akademii Nauk w Łodzi.
Rekordowo niski poziom Wisły, 17 sierpnia 2015 r. Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.pl
Mamy więc w części kraju suszę meteorologiczną i hydrologiczną. A do tego powoli pojawia się problem z wodami podziemnymi. Bada je Państwowy Instytut Geologiczny. Najnowszy raport, za luty, wskazuje na wzrost średniego poziomu tych wód - pamiętamy, że w lutym mieliśmy opady - ale i tak, jak pisze PIG, "na znacznym obszarze kraju nadal utrzymywał się stan zagrożenia hydrogeologicznego, wynikający z niskiego stanu wód podziemnych".
- Najgorzej jest tradycyjnie na obszarze od województwa lubuskiego, przez wielkopolskie i północną część województwa łódzkiego. A w Wielkopolsce jest region, gdzie od sierpnia co miesiąc notowana jest niżówka hydrologiczna, czyli susza wód podziemnych, która oznacza, że lokalnie mogą wysychać ujęcia w studniach czy płytkich ujęciach wodociągowych. Wody podziemne najpóźniej reagują na deficyt opadów, teraz będzie potrzeba kilku mokrych lat, żeby ta susza hydrogeologiczna się cofnęła - mówi Sebastian Szklarek.
Punktowo najsłabsza sytuacja jest w kilku miejscach, gdzie zupełnie brakuje rezerw zasobów zmiennych wód podziemnych w odniesieniu do stanu z okresu wielolecia. Tak jest w okolicach Płocka, Łabuni w województwie lubelskim, Aleksandrii w województwie śląskim oraz Karłowiczek i Łącznika w opolskim.
I teraz ostatni element: gleby. Ich wilgotność jest kluczowa dla wystąpienia lub nie suszy rolniczej i problemów z uprawami. Liczy się nie to, jak sytuacja będzie wyglądać w czasie zbiorów, tylko wtedy, kiedy rośliny zaczynają rosnąć - czyli już teraz. W warstwie najwyższej, do głębokości 7 cm, jest już bardzo sucho, co widać na mapach publikowanych na stronie stopsuszy.imgw.pl.
Wilgotność gleby, dane z dnia 9.04.2020 r. Więcej map dotyczących suszy na stronie stopsuszy.imgw.pl
- W wielu miejscach wilgotność gleby na głębokości do 7 cm spadła poniżej 35 proc. To oznacza, że wysiewane dziś ziarna będą miały problem, żeby się ukorzenić. Ale te, które już się ukorzeniły, też nie mają lepiej. W warstwie gleby od 7 do 28 cm wilgotność spada poniżej 40 proc. To wartość graniczna, poniżej niej mamy deficyt wody w strefie korzeniowej i rozwój roślin jest utrudniony - podkreśla Grzegorz Walijewski.
Wilgotność gleby, dane z dnia 9.04.2020 r. Więcej map dotyczących suszy na stronie stopsuszy.imgw.pl
Ryzyko suszy rolniczej jest. A problem nie dotyczy tylko Polski, jak zauważa Sebastian Szklarek. Występuje też w RPA, Afryce Centralnej, Chile, USA, Indiach, Australii i Nowej Zelandii. Czy oznacza to niższe zbiory i wyższe ceny warzyw, owoców i zbóż? Tutaj wiele zależy od tego, jak sytuacja ukształtuje się w porównaniu z ubiegłym rokiem.
- Przy założeniu, że susza byłaby łagodniejsza niż przed rokiem, to podaż wymienionych wyżej produktów rolnych mogłaby być wyższa, co oddziaływałoby w kierunku spadku cen w ujęciu rocznym. Innymi słowy, tegoroczna susza nie musi oznaczać wzrostu cen. Wystarczy, by była łagodniejsza niż przed rokiem - mówi Jakub Olipra, ekonomista banku Credit Agricole. Zaznacza też, że akurat na ceny żywności w tym roku oddziaływać będą też czynniki epidemiologiczne, a ewentualna susza to tylko jedno ze zmartwień sektora rolno-spożywczego.
Żeby poważne w wielu miejscach niedobory wody się wyrównały, musiałoby teraz popadać przez przynajmniej trzy miesiące z rzędu. I musiałyby to być opady dużo powyżej średniej wieloletniej. Nie ulewne, gwałtowne deszcze, po których woda nie wsiąka w ziemię, tylko spływa do rzek i dalej - a takie obserwujemy coraz częściej, nie tylko w Polsce, pogoda jest coraz bardziej niestabilna, co eksperci wiążą z narastającym kryzysem klimatycznym. Potrzebne nam są równe, jednostajne opady. Tymczasem prognozy meteorologów nie są najlepsze.
My prognozujemy, że w okresie wiosennym, czyli od kwietnia do czerwca, niestety będzie źle. To znaczy: opadów nie będzie za dużo, a jednocześnie temperatury będą wyższe niż wieloletnie normy. Jeśli to teraz zbierzemy: brak opadów śniegu zimą, stan wyjściowy, czyli to, co obserwujemy teraz, prognozowaną niewielką ilość opadów i wyższą temperaturę, która zwiększa parowanie gleby i z powierzchni roślin - to wszystko powoduje, że susza w tym roku jest bardzo prawdopodobna. Czy będzie to największa susza od 50 lat? Jeżeli sprawdzą się nasze prognozy, to nie jest to niemożliwe
- mówi Grzegorz Walijewski.
Co możemy zrobić? - W skali mikro: oszczędzać wodę, założyć perlatory na kranach, używać sprzętów wodooszczędnych, nie wykorzystywać wody pitnej do celów gospodarczych np. podlewania kwiatów. Użyjmy do tego zgromadzoną wcześniej deszczówkę. Zrezygnujmy z chodnika lub betonowego podjazdu przy posesji - zamiast tego posiejmy trawę. Albo jeszcze lepiej - łąkę kwiatowo-zielną, bo ona dobrze utrzymuje wilgotność gleby- podpowiada Grzegorz Walijewski.
A w skali makro? Musimy działać zupełnie przeciwnie wobec tego, co robiliśmy przez lata. Wodę trzeba zatrzymywać możliwe jak najbliżej miejsca, na które spadła, a nie odprowadzać. - Wszystko to, co do tej pory służyło osuszaniu, trzeba teraz odwrócić w drugą stronę i przygotować na nawadnianie - mówił Marek Gróbarczyk we wspomnianym wcześniej wywiadzie z początku lutego. Ważna jest szczególnie tak zwana mała retencja, czyli dbanie o zbiorniki wodne i mokradła w lasach i na łąkach.
W tym roku rząd zamierza wydać na poprawę retencji wody 400 mln zł, w tym na przykład na budowę jazów, dzięki którym będzie można zatrzymać więcej wody w środowisku. Trwają też prace nad długofalowym planem przeciwdziałania skutkom suszy. Według wcześniejszych zapowiedzi miał być on gotowy w drugiej połowie roku. To zadanie na lata.