Dziś Piątek dla Klimatu - jak co tydzień w Gazeta.pl i Next.gazeta.pl piszemy na temat związany z trwającym kryzysem klimatycznym.
W połowie roku ONZ opublikowało specjalny raport o wpływie kryzysu klimatycznego na ubóstwo. Jego autor, Philip Alston, profesor prawa międzynarodowego z doświadczeniem na wysokich stanowiskach w ONZ, użył terminu "klimatyczny apartheid". Naukowiec ocenia, że globalne ocieplenie w nieproporcjonalny sposób uderzy w i tak już uboższe części świata i społeczeństwa, zaś bogaci będą w stanie uniknąć najgorszych skutków. Alston krytykował zarówno światowych przywódców, jak i sektor prywatny i wzywał do głębokich zmian w gospodarce i innych dziedzinach życia.
W rozmowie z Gazeta.pl prof. Alston zwraca uwagę na to, że Polski także nie ominą skutki zmian klimatu i u nas także możliwy jest "klimatyczny apartheid".
Prof. Philip Alston: Nauka ma sporą pewność, że w kolejnej dekadzie - jeśli nic nie zrobimy, a na razie na to wygląda - zmiany klimatu będą miały dramatyczne konsekwencje. Zaczynamy to dostrzegać. Pochodzę z Australii, gdzie mamy niekontrolowane pożary. Latem ubiegłego roku byłem we Francji w najgorętszy dzień historii. Było nie do zniesienia - 45 czy 46 stopni Celsjusza. A będzie coraz goręcej. W Polsce huraganowe wiatry, powodzie i tornada będą coraz większym problemem. Sprawa jest bardzo pilna i nie jesteśmy przygotowani. Chyba żadna organizacja ekologiczna nie jest zadowolona ze skupienia się na roku 2050. Jest wiele takich kroków, które trzeba podjąć teraz, bo za 10 lat będzie za późno.
Tak, ma to szersze znaczenia, ale ważną częścią jest łagodzenie wpływu na tych, którzy są w złej sytuacji. Z pewnością nie możemy powiedzieć górnikom czy właścicielom kopalń: "wybaczcie, ale stracicie wszystko". To nie jest rozsądne podejście. Ważne jest szukanie alternatywnych miejsc zatrudnienia, jakaś forma zadośćuczynienia - nawet dla przedsiębiorstw. Ale prawdziwym wyzwaniem jest pomaganie biznesom tak, żeby same mogły przejść transformację. Żeby były w stanie przestawić się na biznes np. związany z odnawialnymi źródłami energii.
W wielu krajach to już się dzieje, ale nie widzę, by polski rząd robił wiele w którymkolwiek z tych tematów. Dużo o tym mówią, starają się uzyskać więcej pieniędzy od Unii Europejskiej. Ale wydaje się, że w Polsce mocno trzyma się denializm klimatyczny [czyli zaprzeczenie zmianom klimatu wywołanym przez człowieka - red.]. Z tego, co czytałem, wynika, że opór wobec niego jest ograniczony, społeczeństwo uważa, że problem jest, ale w długim terminie. 400 naukowców napisało list, ale tam także nie alarmowano dość mocno, że transformacja jest absolutnie konieczna, a jej wstrzymywanie - politycznie nieodpowiedzialne. Polska ma przed sobą długą drogę. I mówię to jako Australijczyk, my jesteśmy w tej samej sytuacji.
Australia jest dobrym przykładem w tym sensie, że każdy może na własne oczy zobaczyć te wielkie pożary. Jeśli to nie wywołuje paniki, to nic jej nie wywoła. Mieszkańcy Polski mogą powiedzieć: u nas nic takiego się nie stanie, mamy inny klimat, inną topografię. Ale sądzę, że w Polsce efekty kryzysu klimatycznego mogą być dużo poważniejsze, niż sądzi wielu Polaków. Będą widoczne w rolnictwie, w tym, co da się uprawiać; susze i powodzie mogą poważne zaburzyć dostarczanie żywności. Źródło utrzymania mogą stracić nie tylko górnicy, lecz także wielu ludzi w rejonach rolniczych. A dopiero zaczynamy dostrzegać naprawdę ekstremalne zjawiska pogodowe. Poza tym ważne jest, by Polacy widzieli siebie jako część świata, nie odosobniony kraj, który w jakiś sposób będzie doświadczał tego inaczej.
Użyłem w moim raporcie frazy "apartheid klimatyczny". To odwołanie do systemu podziału z RPA, w którym biali mieszkańcy mieli wszystko, a czarnoskórzy - nic. Myślę, że kryzys klimatyczny zmierza w tym kierunku. Widziałem szacunki, według których dwie trzecie skutków zmian klimatu będą odczuwalne na globalnym Południu. To w większości kraje, które niewiele przyczyniły się do problemu. Ale równie ważny jest efekt apartheidu w krajach rozwiniętych, jak Polska.
To najbogatsi mieszkańcy najbardziej przyczyniają się do globalnego ocieplenia. Używają najwięcej paliw kopalnych, mają najbardziej rozrzutny styl życia, największy konsumpcjonizm. Jednocześnie to oni będą najlepiej przygotowaniu na skutki kryzysu. Żyją w bezpieczniejszych miejscach, ich domy będą przystosowane do ekstremalnej pogody. Mają oszczędności na wszelki wypadek.
Ludzie w biedniejszych dzielnicach nic takiego nie dostaną. Ich domy będą pierwszymi, które zostaną zniszczone. Oni pierwsi stracą pracę. Nie będą mieli ochrony i padną ofiarami kryzysu. Myślę, że to tyczy się także Polski. Ważne, by nie myśleć, że to zmartwienie tylko dla mieszkańców globalnego Południa. W raporcie przytaczam klasyczny już przykład pożarów w Kalifornii, gdzie domy bogatych chronią firmy ubezpieczeniowe. Prywatna straż pożarna broni tylko ubezpieczonego domu, a wszystkie w okolicy mogą spłonąć.
Nie ma co do tego wątpliwości. Ludność rdzenna jest zależna od środowiska naturalnego. To dla wielu z nich fundament ich życia i nie mają struktur, które pozwalają wytrzymać dramatyczne zmiany. Mniejszości są dotykane skutkami z innych powodów, często są uboższe od ogółu społeczeństwa.
Myślę, że bardzo dobre ujęła to Greta Thunberg na szczycie klimatycznym. Powiedziała, że rządy starają się stosować sztuczki wobec wyzwań środowiskowych. Mówią "spójrzcie, to zniknęło!", a problem został po prostu przesunięty w inne miejsce. Myślę, że wiele państw czuje, że może robić coś takiego. Chiny są dobrym przykładem. Choć chcą ograniczać budowanie elektrowni węglowych u siebie, to robią to w innych krajach.
Sądzę, że to jest nieuniknione. Większość ludzi z zadowoleniem patrzy na Gretę Thunberg i podobnych do niej aktywistów, którzy mówią władzy: "musicie być bardziej odpowiedzialni". To fajne, widzimy altruistycznych młodych ludzi. Ale ta młodzież zacznie dostrzegać, jak ich dobrobyt i interes są coraz bardziej zagrożone przez zmiany klimatu. Świat, który odziedziczą już w kolejnej dekadzie, będzie dużo uboższy w wielu aspektach. Moim zdaniem to przekształci naturę ruchów klimatycznych. Nie będą tylko walczyć o lepszą przyszłość, będą wściekli na to, co już będzie się działo - brak perspektyw, stracone miejsca pracy, zaburzone dostawy żywności, brak dostępu do wody, nieprzygotowanie. To z kolei wpłynie na reakcję rządów - i wracamy do tematu praw człowieka.
Cała przyszłość demokracji jest w pewnym sensie zagrożona przez zmiany klimatu. Widzimy, że demokratycznie wybrane rządy nie są przygotowane, by sobie z nimi poradzić. Australia, Stany Zjednoczone patrzą cztery lata do przodu i nie przejmują się, co będzie później. Byle do do kolejnych wyborów. To nie jest podejście, które da się utrzymać. Kiedy zmiany klimatu na serio uderzą i ludzie będą domagać się poważnej reakcji, demokracja może nie być w stanie jej zapewnić. Z drugiej strony władze mogą ogłaszać stany wyjątkowe i wykorzystywać do ograniczania praw uderzenia w mniejszości czy migrantów.
Wielkie firmy naftowe nie będą w stanie uciec przed konsekwencjami prawnymi. Ich wiedza o ociepleniu, próby jej utajnienia i blokowania działań są dobrze znane. I cały czas trwają. Wiele z nich wciąż działa w myśl strategii, które przyczyniają się do kryzysu klimatycznego. Sądy będą coraz bardziej w to angażowane. To stworzy też dodatkowy argument ekonomiczny, by zmienić sposób działania.
Marry Robinson, która była wysokim komisarzem ONZ ds. praw człowieka na przełomie wieków, mocno mówiła o sprawie zmian klimatu. Ale większość ludzi działających na polu praw człowieka na to nie zareagowała. To jedna z rzeczy, którą chciałem pokazać w moim raporcie: przesypiamy tę sprawę. Mówimy: tak, tak, to bardzo ważne; ale nic nie robimy.
To środowisko ma skłonność do podkreślania, że nie ma na polu praw człowieka spraw, które powinny mieć priorytet: tak, powinienem przejmować się dyskryminacją kobiet, ale jednocześnie tak samo powinna mnie obchodzić dyskryminacja rasowa, bo wszystkie te grupy są ważne. Więc kiedy chcesz przekonać ich, że kryzys klimatyczny zmieni wszystko i musimy go traktować poważnie, mówią: dobrze, dodamy to do listy stu rzeczy, którymi musimy się zajmować. To, co ja chcę pokazać, to to, że globalne ocieplenie nie jest jednym ze stu problemów. To osobna kategoria, bo będzie mieć bardzo zły wpływ na wszystkie prawa człowieka.
Stare sposoby działania w polu pomocy humanitarnej na pewno nie będą wystarczające. Trzeba zdać sobie sprawę, że ludzi nie można po prostu przenosić z miejsca na miejsce, nie oceniając, jak bardzo jest ono narażone na skutki zmian klimatu. Trzeba wziąć pod uwagę np. zwiększone ryzyko powodzi czy fali upałów. Na dłuższą metę wysiłki humanitarne powinny skupiać się też zrównoważonym sposobem ich przeprowadzania.
Myślę, że propozycja umieszczenia "uchodźców klimatycznych" w tej samej kategorii, co uciekających przed prześladowaniem, byłaby skazana na porażkę. Wiemy, że teraz jest duży opór - Polski i innych krajów - wobec przyjmowania uchodźców. Mówienie, że jest jeszcze większa grupa ludzi, która powinna należeć do tej same kategorii, nie byłoby pomocne. Moim zdaniem lepiej patrzeć na to jako na ruchy populacji wywołane przez zmiany klimatu. Państwa nie będą miały innego wyboru, niż na to reagować. Musimy bardziej uważnie przyjrzeć się temu, jak reagować.
W relacji praw człowieka do globalnego ocieplenia ważne jest prawo do informacji. Na polu międzynarodowym 30 lat temu stworzono Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu. Chodziło o to, by zakończyć bezowocne debaty, zebrać naukowców i przedstawić jednoznacznie dostępną wiedzę. Na poziomie krajowym powstają niezależne ciała doradcze, które dokonują ocen na podstawie nauki, nie polityki. Nie podejmują decyzji, ale dostarczają rzetelnej oceny. Myślę, że powstanie takiego ciała w Polsce zrobiłoby wielką różnicę. Poziom dostępnych informacji w przestrzeni publicznej jest u was słaby. Widziałem tylko ogólne i niejednoznaczne badania. A poważne raporty naukowe, opublikowane przez organizację z dużym autorytetem, zmusiłaby rząd do odpowiedzi.
Obawiam się, że wciąż jest bardzo duża szansa, że pozwolimy, aby do tej katastrofy doszło. Ludzie zbyt często są egoistyczni, krótkowzroczni, brakuje im solidarności. Ale oczywiście jako ktoś pracujący na polu praw człowieka muszę zachować optymizm, że jesteśmy w stanie się obudzić. I nawet z egoistycznego punktu widzenia ludzie ocenią, że nie chcą, by ich dzieci odziedziczyły taki świat. Zaczynamy zdawać sobie sprawę, że kryzys klimatyczny to coś, co dotyczy nas bezpośrednio. To nie tylko kwestia naukowa, to kwestia polityczna. Klimat nie zmienia się sam z siebie. To dzieje się, ponieważ podjęliśmy takie a nie inne decyzje.
Masz pytanie lub propozycję tematu do cyklu Piątki dla Klimatu? Napisz do autora: patryk.strzalkowski@agora.pl
Philip Alston przyjechał do Warszawy na III Kongres Praw Obywatelskich organizowany przez Rzecznika Praw Obywatelskich.