Nie możemy mówić, że zagrożenie epidemiczne ma charakter schyłkowy
- obwieścił Polakom minister zdrowia Adam Niedzielski. Na konferencji prasowej, poświęconej nowym obostrzeniom pandemicznym, polityk zaprezentował trzyelementową strategię rządu na najbliższe tygodnie.
Pierwszym elementem jest ustawa umożliwiająca pracodawcom testowanie pracowników na obecność koronawirusa. Nie należy mylić jej jednak z ustawą, która miała pozwolić pracodawcom weryfikować, czy pracownicy są zaszczepieni - ten projekt poniósł spektakularną klęskę wobec ryzyka buntu wewnątrz koalicji rządzącej. Możliwość testowania podwładnych to jedynie jego marna namiastka, a i tak nie jest powiedziane, że projekt znajdzie większość w obozie władzy, ponieważ - jak przyznał sam minister - prace nad nim wciąż trwają.
Drugi element to szczepienia dla pracowników określonych grup zawodowych.
Będziemy chcieli od 1 marca wprowadzić obowiązek dla trzech grup: medyków, nauczycieli oraz służb mundurowych
- zapowiedział szef resortu zdrowia. Znów: mamy tu zapowiedź woli wprowadzenia jakiegoś rozwiązania, a nie samo rozwiązanie. Na usta cisną się też dwa pytania. Pierwsze: dlaczego tylko trzy grupy zawodowe. Drugie: dlaczego musimy z tym czekać jeszcze kwartał, skoro w walce z czwartą falą rząd zmarnował już wystarczająco wiele czasu.
Dochodzimy do elementu trzeciego, a więc nowych restrykcji pandemicznych, które rząd wprowadza (w większości) od 15 grudnia. Poniżej pełna lista obostrzeń
Więcej o nowych obostrzeniach i walce z czwartą falą pandemii przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Musimy podjąć bardziej radykalne decyzje
- stanowczo oznajmił minister Niedzielski, zapowiadając nowe restrykcje. I w sumie nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Śmiać, że rząd w taki sposób chce opanować falę pandemii, której z premedytacją pozwolił się rozhulać (przynajmniej było to opłacalne politycznie, a raczej - nieopłacalna byłaby ostra walka z pandemią na długo przed przyjściem czwartej fali). Płakać, bo jednak decyzje rządu zaważą na życiu i zdrowiu setek tysięcy, jeśli nie milionów Polaków.
Same decyzje też zakrawają na swoiste kuriozum. Popatrzmy po kolei:
W zasadzie jedynie do obowiązkowego testu na COVID-19 dla osób przylatujących do Polski spoza strefy Schengen trudno się przyczepić, bo jest to racjonalna i przemyślana decyzja. Cała reszta to nieślubne dziecko prowizorki i desperackiej próby ratowania twarzy. Oczywiście z nadrzędną myślą przewodnią, żeby tylko nie zdenerwować prężnego ruchu antyszczepionkowego, którego nasz rząd tak się obawia (i do czego już zresztą nawet oficjalnie się przyznał).
Minister Niedzielski na ostatnich konferencjach prasowych powtarza, że politykę rządu wobec pandemii zweryfikowało pojawienie się nowej mutacji wirusa SARS-CoV-2 - omikron. Całe szczęście, że resort zdrowia nie lekceważy pojawienia się nowego wariantu koronawirusa, a nawet przejawia wstępną ochotę do działania, żeby mu przeciwdziałać. Szkoda, że równie konkretny nie był wobec czwartej fali pandemii, której negatywne skutki można było zredukować do absolutnego minimum. A przecież zdołało to uczynić kilka krajów Unii Europejskiej - m.in. Hiszpania, Włochy czy Hiszpania - w których zgonów jest bardzo mało, nawet jeśli przypadków odnotowywanych jest wiele (Francja).
Wystarczyło zrobić to, co zrobiły w różnej skali niemal wszystkie inne państwa Unii Europejskiej - wprowadzić paszporty covidowe do przestrzeni publicznej, zróżnicować pandemiczne obostrzenia dla zaszczepionych i niezaszczepionych, wprowadzić obligatoryjne szczepienia przeciwko COVID-19 przynajmniej dla najważniejszych grup zawodowych (skoro rządzący tak obawiają się "genu sprzeciwu" Polaków i nie chcą zmuszać do szczepień ogółu społeczeństwa). Wreszcie dać pracodawcom możliwość weryfikacji statusu szczepień pracowników.
Nic z tej listy nie zostało wprowadzone w życie. Nie tylko przed pojawieniem się czwartej fali pandemii, ale nawet teraz, kiedy jesteśmy tuż po przejściu przez jej szczyt i zaczynamy boleśnie odczuwać tego efekty.
Jeśli chcemy przeczekać czwartą falę, to ją przeczekamy, ale koszt będzie porażający. To będzie kilka, kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt tysięcy niepotrzebnych śmierci
- przestrzegał na łamach Gazeta.pl w połowie listopada prezes Polskiej Akademii Nauk prof. Jerzy Duszyński. I dodał:
Ktoś za pół roku powie: dlaczego to się stało, jak mogło do tego dojść? Zaczniemy porównywać, jak sytuacja wyglądała u naszych sąsiadów czy w innych krajach UE. Ludzie zaczną zadawać pytania, dlaczego w kraju X zmarło kilkaset osób, a u nas kilka albo kilkanaście tysięcy
Prognoza prof. Duszyńskiego, niestety, zaczyna się spełniać. Ledwie kilka dni temu pisaliśmy na Gazeta.pl o tym, jak brutalnie dotknęła - a w zasadzie nadal dotyka - Polskę czwarta fala pandemii koronawirusa. Mamy bezprecedensowo wysoką liczbę zgonów na COVID-19 - dziennie umiera po 400-500 osób - a także bardzo wysoki stosunek ofiar śmiertelnych do nowo wykrywanych przypadków. A przecież najgorsze, jeśli chodzi o zgony, dopiero przed nami.
Źródłem smutku będzie natomiast liczba hospitalizacji i zgonów, która na nas spadnie. W szpitalach lekarze będą ratować chorych ze szczytu czwartej fali. To będzie czas najcięższej pracy dla medyków i najtrudniejszej walki o zdrowie i życie Polaków
- tak o okresie świąteczno-noworocznym przyznał w końcówce listopada w wywiadzie dla Gazeta.pl dr inż. Franciszek Rakowski, szef zespołu ds.COVID-19 Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego.
W kontekście tych wszystkich informacji bierność i strach rządu są szokujące i niezrozumiałe. Nawet cyniczna kalkulacja polityczna przestaje być w tym wypadku adekwatnym wyjaśnieniem. Sondaż IBRiS-u dla "Rzeczpospolitej" pokazuje bowiem, że Polacy w obliczu zagrożenia przekonali się do stanowczych działań wobec czwartej fali pandemii. Niemal 60 proc. społeczeństwa chce lepszej promocji szczepień i większych restrykcji w przestrzeni publicznej dla niezaszczepionych. 53,1 proc. badanych domaga się wprowadzenia regionalnych lockdownów, 42,5 proc. popiera umożliwienie pracodawcom weryfikacji statusu szczepiennego pracownikow, a 21,9 proc. opowiada się za zamknięciem szkół i czasowym przejściem na nauczanie zdalne.
Dla Zjednoczonej Prawicy powinien być to jasny sygnał, że Polacy chcą, żeby rząd rządził, a nie płaszczył się przed antyszczepionkowcami i wyznawcami teorii spiskowych. Do obozu władzy przemówić powinien również sondaż Kantara dla "Gazety Wyborczej". Wynika z niego, że nawet w elektoracie Prawa i Sprawiedliwości zwolenników surowszych restrykcji dla niezaszczepionych jest więcej niż przeciwników takiego rozwiązania. Proporcja wynosi 52 do 42 proc.
Jedynie elektorat Konfederacji jest w miażdżącej większości (82 proc.) przeciwny wszelkim restrykcjom i stanowczym działaniom rządu. No i antyszczepionkowcy. Takie grupy są jednak obecne w każdym kraju, także w Unii Europejskiej. Rzecz w tym, że przeważająca większość rządów krajów członkowskich wyżej niż własne słupki poparcia stawia rację stanu swojego państwa. Nawet jeśli wymaga to trudnych i politycznie kosztownych decyzji. U nas po raz kolejny okazuje się, że słowa Zbigniewa Ziobry z jesieni 2015 roku o tym, że rząd Zjednoczonej Prawicy będzie silny wobec silnych, a nie silny wobec słabych, były kompletnie nic niewarte.