Tak, zgadzam się, ale umierają nie na skutek podania szczepionki, czy zakażenia SARS-CoV-2, ale z powodu nowotworów, miażdżycy, wypadków. Nie ma danych, które potwierdzałyby, że jest związek przyczynowo-skutkowy między zgonami i podaniem dwóch dawek szczepionki. Dostępne obecnie szczepionki na COVID-19 chronią w 99,99 proc. przed zgonem spowodowanym koronawirusem. Jeśli mimo zaszczepienia dwiema dawkami dochodzi do zgonu, to zazwyczaj jest to kwestia wieku osób starszych albo zupełnie innych schorzeń i chorób niż COVID-19.
Od miesięcy musimy polemizować z kłamliwą opinią, że w Wielkiej Brytanii, która jest jednym z europejskich liderów w kwestii szczepień przeciwko COVID-19, umiera więcej osób zaszczepionych niż niezaszczepionych. To bzdura, tu również nie ma żadnych danych, które by to potwierdzały. Te dane, które pojawiały się w przestrzeni publicznej, nie są wiarygodne, bo porównują w dużej mierze niezaszczepionych 20-latków z zaszczepionymi 70-, 80- czy 90-latkami. Nic dziwnego, że śmiertelność w grupie zaszczepionych seniorów była większa, bo ci ludzie umierali z powodu wieku starczego i typowych dla tej grupy wiekowej chorób degeneracyjnych. Na pewno nie z powodu szczepionki przeciw COVID-19.
Będące aktualnie w użytku szczepionki na COVID-19 przeszły takie same, rygorystyczne badania kliniczne, jakie przechodzą wszystkie inne szczepionki. Te same grupy pacjentów przebadano w tym samym reżimie co zawsze, bo w przeciwnym razie ani Europejska Agencja Leków, ani Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków nie dopuściłyby tych szczepionek na rynek. Różnica polega na tym, że z powodu kryzysowej sytuacji i nacisku chociażby Komisji Europejskiej postawiono wszystkich w stan najwyższej gotowości, a efektywność procesu opracowywania i ewaluacji szczepionek był najwyższym priorytetem. Przyspieszeniu i skróceniu nie uległy procedury medyczne, ale administracyjne.
Skrócenie czasu od opracowania szczepionek do wprowadzenia ich na rynek wynika natomiast głównie z tego, że nie odwlekano - jak zazwyczaj ma to miejsce - pisania analiz i wniosków z badań nad szczepionkami. Zrobiono to natychmiast, ludzie pracowali na dwie, a nawet trzy zmiany, żeby odpowiednie agencje najszybciej, jak to możliwe, otrzymały całą wymaganą dokumentację. W normalnych okolicznościach gremia oceniające badania nad szczepionką trzymają u siebie te raporty i analizy nawet rok, bo często nie są one kwestią priorytetową, przez co decyzja o dopuszczeniu szczepionki na rynek wydawana jest nawet po dwóch latach od zakończenia badań klinicznych. Tutaj dzięki nadzwyczajnej mobilizacji wszystkich zaangażowanych podmiotów udało skrócić się ten proces do mniej niż roku.
Jednak raz jeszcze zaznaczam: nie pominięto żadnego etapu badań czy ewaluacji prac nad szczepionkami. Dlatego nie ma żadnej obawy, że szczepionki są niedopracowane czy niebezpieczne. Albo że ich jakość odbiega od szczepionek dopuszczanych do użytku w czasach przedpandemicznych. Reasumując, opinie, że szczepionki na COVID-19 nie przeszły pełnych badań klinicznych nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Są kłamstwem.
Tutaj kłania się kwestia logiki u osób formułujących tego rodzaju zarzuty. Szczepionki na COVID-19 są na rynku od niespełna roku. Jak w takim razie te osoby mogą ocenić długofalowe skutki uboczne ich stosowania? Abstrahując od tego, że większość z nich nie ma koniecznej do tego wiedzy medycznej.
Badania nad technologią mRNA - to na niej opierają się szczepionki Pfizera i Moderny - trwają od dwudziestu lat. To ogrom doświadczeń i wiedzy. Przez te dwie dekady żadnych długofalowych skutków ubocznych stosowania szczepionek z technologią mRNA nie stwierdzono, więc śmiało można powiedzieć, że również w przypadku COVID-19 ich wystąpienie jest niezwykle mało prawdopodobne, o ile nie wykluczone. Jeśli chodzi o szczepionki wektorowe - na tej technologii opierają się preparaty m.in. koncernów Johnson&Johnson oraz Astra Zeneca - to stosujemy je w medycynie od dziesięcioleci i tu również nigdy nie stwierdzono długofalowych skutków ubocznych.
Kolejne kłamstwo. W każdym opracowaniu badań nad szczepionkami jest wylistowane, jakiego rodzaju i z jaką częstotliwością niepożądane odczyny poszczepienne występują. Przykładowo przy Pfizerze ma pan wskazaną możliwość wystąpienia wstrząsu anafilaktycznego. Dlatego po szczepieniu prosi się pacjentów, żeby pozostali pół godziny w miejscu szczepienia na wypadek, gdyby taki wstrząs wystąpił i żeby można było wówczas zainterweniować. Wiemy również dokładnie, z jaką częstotliwością i w jakiej grupie osób może wystąpić zakrzepica po Astrze Zenece. Powiem wprost: znacznie większe ryzyko wystąpienia zakrzepicy występuje w przypadku lotu międzykontynentalnego z Warszawy do Nowego Jorku albo spożycia dużej dawki alkoholu (zwłaszcza w połączeniu z papierosami) niż po dawce szczepionki Astra Zeneca. Jakoś nie boimy się latać samolotami, pić alkoholu też się nie boimy, ale boimy się przyjąć szczepionkę, która może uratować nam życie!
Znów zarzut, nie mający nic wspólnego z rzeczywistością. Skład wszystkich szczepionek na COVID-19, które są obecnie w użyciu, jest znany. Jego podanie było wymagane, żeby te szczepionki uzyskały stosowne certyfikaty - np. od Europejskiej Agencji Leków. Skład szczepionek można sprawdzić w charakterystyce produktu leczniczego. Przykładowo, jak wejdzie pan na stronę internetową Pfizera, EMA czy choćby na stronę naszego Ministerstwa Zdrowia, to tam są stosowne broszury, w których ten skład jest podany. Podobnie jak jest skład podany na środkach żywności, tak samo można sprawdzić skład szczepionek na COVID-19. To nie jest żadna tajemnica. Inaczej te szczepionki nigdy nie zostałyby dopuszczone do użytku.
Ruchy antyszczepionkowe od zawsze używają zwłaszcza argumentu, że adiuwant użyty w szczepione będzie powodować zagrożenie dla pacjentów. Tyle że adiuwanty są substancjami powszechnie stosowanymi i w przemyśle spożywczym, i w przemyśle farmaceutycznym. Doskonale wiemy, co w nich jest i jak się zachowują w ludzkim organizmie. Nie ma tu ani żadnej niewiadomej, ani żadnego zagrożenia. To preparaty stosowane od lat, doskonale znane w świecie medycyny.
Ta proporcja jest bardzo porównywalna. Nie ma tutaj żadnych odchyleń czy nieprawidłowości. W obu przypadkach to są tysięczne części procenta. Wyróżniamy trzy kategorie NOP-ów: łagodne, poważne i ciężkie. Z danych Państwowej Inspekcji Sanitarnej na 2 sierpnia wynika, że od rozpoczęcia w Polsce procesu szczepień, a więc 27 grudnia, odnotowano 13 912 niepożądanych odczynów poszczepiennych, z czego 11 736 miało przebieg łagodny (to ponad 84 proc. wszystkich NOP-ów). W tym samym czasie w Polsce wykonano ponad 34,46 mln szczepień. Niepożądane odczyny poszczepienne wystąpiły w przypadku 0,0004 proc. z nich. Dla kontrastu, popatrzmy, ile osób zakażonych wirusem SARS-CoV-2 umiera - od 2 do 5 proc. To jest przepaść - od 5 do 12,5 tys. razy więcej niż liczba niepożądanych odczynów poszczepiennych. Jeśli ktoś nie potrafi zrozumieć takiego porównania, to jak z nim rozmawiać, jak go przekonać? Niestety ludzie nie rozumieją wielkich liczb. To nie trafia do ich wyobraźni. Do wyobraźni ludzi trafia natomiast, jak w kolejce kobieta stojąca obok mówi, że sąsiadka się zaszczepiła, a potem wyskoczył jej wielki czyrak. Wtedy cała kolejka w to wierzy.
Oceniam to negatywnie. W optymalnych warunkach nie powinno do tego dojść. Niestety, w warunkach ogólnoświatowej pandemii, gdzie liczył się każdy dzień, potężne koncerny farmaceutyczne wykorzystały swoją silniejszą pozycję negocjacyjną i przerzuciły odpowiedzialność za szczepionki na rządy państw. Przykładowo polski rząd planuje uruchomić Fundusz Kompensacyjny Szczepień, z którego będą wypłacane odszkodowania za niepożądane odczyny poszczepienne - te, które zakończyły się leczeniem albo hospitalizacją. W tej dyskusji warto jednak pamiętać, że rządy zgodziły się na to przerzucenie odpowiedzialności z dwóch powodów. Po pierwsze, bezprecedensowa presja czasu. Po drugie, odsetek niepożądanych reakcji poszczepiennych jest znikomy w porównaniu do korzyści zarówno jednostkowych, jak i społecznych wprowadzenia szczepionek przeciwko COVID-19 na rynek.
Tego terminu czasami używają towarzystwa ubezpieczeniowe. Należy jednak pamiętać, że to firmy jak wszystkie inne - są nastawione na zysk i minimalizację ryzyka. Niestety nawet w obliczu takiego wyzwania jak pandemia COVID-19 myślą w pierwszej kolejności o swoim interesie. "Eksperyment medyczny" dotyczyło - jeśli dobrze pamiętam - ogromnej skali tego przedsięwzięcia i szybkiego czasu opracowania szczepionek. Ktoś użył fatalnej w skutkach frazy i puścił ją w obieg. To było wielkim błędem. Ten, kto użył i puścił w obieg termin "eksperyment medyczny" w kontekście szczepień przeciwko COVID-19 wyrządził ludziom gigantyczną szkodę. To naturalne, że jeśli słyszymy, że ktoś chce na nas przeprowadzać eksperyment medyczny, to się buntujemy. Zwłaszcza, gdy nie mamy stosownej wiedzy medycznej, a tej nie ma znakomita większość obywateli.
Ale zapewniam, że w przypadku szczepionek na COVID-19 o żadnym eksperymencie medycznym, w naukowym rozumieniu tego terminu, nie ma mowy. Szczepionki na COVID-19 są oparte o sprawdzone od lat technologie. Eksperymenty medyczne były, gdy szczepionki przechodziły pierwszą, drugą i trzecią fazę badań klinicznych. Później dedykowana komisja zatwierdziła wyniki tych badań i raporty z tych badań, stwierdzając, że szczepionki są bezpieczne dla szerokiej populacji. Tylko dlatego je zatwierdzono i dopuszczono do użytku.