Z badania przeprowadzonego na zlecenie serwisu ZmianySpoleczne.pl wynika, że zdecydowana większość Polaków już się zaszczepiła albo niedługo zamierza to zrobić. Takie przynajmniej są ich deklaracje. Mówimy tu o przeszło trzech czwartych dorosłej populacji - 62,88 proc. już szczepionkę przyjęło, a 12,92 deklaruje, że zaszczepić się zamierza. Rzecz w tym, że wedle oficjalnych danych Ministerstwa Zdrowia odsetek zaszczepionych dorosłych Polaków na początku lipca wynosił 55 proc.
Już wiemy, że w tej grupie osób, które deklarują, że się zaszczepiły jest 5-6 proc. osób, które wcale szczepić się nie zamierza. Najwyraźniej uważają za coś kłopotliwego odpowiedzieć na to pytanie
- mówi w rozmowie z Gazeta.pl Łukasz Pawłowski, prezes Ogólnopolskiej Grupy Badawczej. Jak dodaje, ta grupa respondentów może uznawać za wstydliwy fakt, że nie planuje zaszczepić się przeciwko koronawirusowi, więc woli nie odpowiadać zgodnie z prawdą dotyczące tego pytanie. - To daje nam już pewną informację - podkreśla jednak Pawłowski.
Twarde "Nie" szczepieniom mówi 15,36 proc. badanych, natomiast kolejne 8,84 proc. wciąż się waha i nie podjęło jeszcze decyzji.
Szczepić nie chcą się przede wszystkim młodzi. Największe odsetki populacji, które nie chcą się zaszczepić mamy w grupach wiekowych 18-29 i 30-39 lat. Jeśli chodzi o zawody, nie chce się szczepić na przykład co czwarty rolnik
- precyzuje Pawłowski.
To fatalna wiadomość, bowiem już trzecia fala pandemii, którą boleśnie przechodziliśmy wiosną tego roku, dotknęła w dużej mierze właśnie osoby młode i w średnim wieku. Powód był prosty: osoby starsze były w sporej części już zaszczepione, co dało im ochronę przed zakażeniem, z kolei wirus musiał znaleźć innych nosicieli. Podobnie zresztą będzie - już jest w wielu krajach Zachodu - z wariantem Delta koronawirusa, który jest znacznie bardziej zakaźny i zjadliwy od tzw. wariantu brytyjskiego, z którym mierzyliśmy się na początku tego roku. Delta dotyka przede wszystkim osób niezaszczepionych i to u nich ma najcięższy przebieg.
Polska balansuje w tej chwili na krawędzi. Pod koniec marca premier Mateusz Morawicki obiecywał, że "do końca drugiego kwartału wykonamy 20 mln szczepień, a do końca sierpnia zaszczepimy wszystkich, którzy będą chcieli". Co prawda dobiliśmy nawet do 30 mln wykonanych szczepień (stan na 5 lipca), ale nie poprawia to naszej ogólnej sytuacji. 4 lipca w pełni zaszczepionych mieliśmy 36,73 proc. populacji, natomiast jedną dawką kolejne 8,49. Liczbowo przekładało się to na 17,11 mln osób - 13,9 mln dwiema, a 3,21 jedną dawką szczepionki.
Na tle Unii Europejskiej wypadamy blado, o czym niedawno pisaliśmy na Gazeta.pl, a perspektywy na jesień są coraz gorsze. Zwłaszcza, że czasu najprawdopodobniej będziemy mieć znacznie mniej niż w ubiegłym roku.
Istnieje prawdopodobieństwo, że czwarta fala pandemii pojawi się w drugiej połowie sierpnia
- alarmował pod koniec czerwca minister zdrowia Adam Niedzielski.
Trwa więc nasz wyścig z czasem. Kluczowe są w tym przypadku wskaźniki i liczby dotyczące osób w pełni zaszczepionych, bowiem to one determinują uzyskanie przez populację tzw. odporności stadnej. Niestety epidemiolodzy i wirusolodzy nie potrafią podać, jak wysoko jest tutaj zawieszona poprzeczka. Początkowo spekulowano o poziomie 60-70 proc. populacji, ale już wiadomo, że to nieaktualne.
To są wszystko gdybania i nikt dzisiaj nie wie, ile wynosi granica odporności populacyjnej dla SARS-CoV-2. Niektórzy liczyli na 60 proc., ale już wiemy, że to się nie sprawdza. Im więcej, tym lepiej
- mówił swego czasu na łamach Gazeta.pl dr hab. Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Nic więc dziwnego, że rząd robi, co tylko może, żeby przekonać Polaków do szczepień przeciwko COVID-19. 1 lipca wystartowała Loteria Narodowego Programu Szczepień, w której do wygrania są m.in. elektryczne hulajnogi, samochody hybrydowe czy wysokie nagrody pieniężne (po 50 i 100 tys. zł).
Z raportu Instytutu Badań Zmian Społecznych płynie jednak bardzo pesymistyczny wniosek. Nagrody pieniężne czy materialne nie działają na Polaków i jest wielce wątpliwe, żeby zmieniły ich stanowisko w tej sprawie. Przeszło 86 proc. badanych stwierdziło, że tego rodzaju motywatory nie zmieniłyby ich zdania w kwestii szczepień - aż 69,88 proc. stwierdziło, że "zdecydowanie nie", a kolejne 16,75 proc. że "raczej nie". Odpowiedzi "raczej tak" i "zdecydowanie tak" wskazało zaledwie 6,83 proc. społeczeństwa.
Najbardziej odporni na materialną motywację do szczepień są Polacy z wykształceniem wyższym, mieszkańcy metropolii (powyżej 500 tys. mieszkańców) oraz kobiety. W każdym z tych przypadków odpowiedź "zdecydowanie nie" wskazuje między 72 a 75 proc. respondentów. Małą iskierką nadziei może być fakt, że pieniądze albo nagrody najbardziej działają na wyobraźnię grupy wiekowej 18-29 lat, jednak kłopot polega na tym, że nawet tutaj osób gotowych na szczepienie w zamian za gratyfikację z trudem dobija do 10 proc.
Jednak znów: jeśli weźmiemy pod lupę wyłącznie Polaków, którzy szczepić się nie planują albo zwlekają z podjęciem tej decyzji, wyniki są mocno pesymistyczne. W pierwszej z tych grup pieniądze i nagrody materialne miałyby wpływ na decyzję 3,15 proc., natomiast w drugiej - 8,72. A to właśnie do tych ludzi w pierwszej kolejności skierowana była loteria szczepionkowa.
Łukasz Pawłowski, prezes Ogólnopolskiej Grupy Badawczej, uważa, że w działaniach rządu, mających na celu promocję szczepień przeciwko koronawirusowi, jest pewien mankament, dotyczący przede wszystkim młodych Polaków, a więc tej grupy, która szczepieniom jest najbardziej przeciwna.
Nie ma tego argumentu, mówiącego, że ta epidemia też się zmieniła i ta epidemia dotyka również was, też jesteście zagrożeni, wasze życie jest zagrożone
- wskazuje Pawłowski. I dodaje:
Tego było za mało, to nie było podkreślane i dlatego w tym badaniu wychodzi, że młodzi nie chcą się szczepić, bo kalkulują sobie, że więcej ryzykują tym, że się zaszczepią niż tym, że się zakażą i umrą albo ciężko zachorują
Jeśli różnego rodzaju zachęty nie zadziałają, być może państwo powinno Polaków do szczepień przeciwko COVID-19 zmusić - np. pod groźbą kary pieniężnej? Takie pytanie Instytut Badań Zmian Społecznych zadał Polakom, którzy szczepić się nie chcą albo wciąż odkładają podjęcie decyzji. Odpowiedzi nie napawają optymizmem. Prawie dwie trzecie respondentów twierdzi, że taki ruch władz państwa do przyjęcia szczepionki by ich nie skłonił - 37,81 proc. odpowiada "zdecydowanie nie", a 25,90 proc. "raczej nie". Metoda kija podziałałaby na nieco ponad jedną czwartą (27,12 proc.) niezdecydowanych.
Patrząc na zmienne społeczno-demograficzne, wiek nie odgrywa tutaj niemal żadnej roli, bowiem w każdej grupie wiekowej odsetek tych, którzy ulegli by przymusowi państwa wynosi 25-30 proc. Wyjątkiem jest tu grupa seniorów 70+, w której jest wyraźnie niższy (nieco ponad 10 proc.). Jeśli chodzi o miejsce zamieszkania, to im większa miejscowość, tym respondenci mniej skłonni do podporządkowania się przymusowym szczepieniom. O ile na wsi zadziałałoby to na ponad 41 proc. populacji, o tyle w metropoliach nie odniosłoby kompletnie żadnego skutku (0 proc. wskazań). Sytuacja podobnie wygląda, gdy spojrzymy przez pryzmat wykształcenia - im respondent lepiej wykształcony, tym mniej skłonny podporządkować się przymusowi szczepienia. W przypadku wykształcenia podstawowego i gimnazjalnego jest to aż 42 proc., ale gdy spojrzymy na osoby z wykształceniem wyższym - niespełna 18 proc.
Co ciekawe, obowiązkowe szczepienia przeciwko COVID-19 pod groźbą kary pieniężnej nie przerażają wyborców Prawa i Sprawiedliwości, którzy szczepić się nie zamierzają albo odkładają podjęcie decyzji. Zadziałałoby to na zaledwie 31 proc. z nich. Dlaczego to ważne? Z dwóch powodów. Po pierwsze, obok wyborców Konfederacji to osoby o poglądach prawicowych (PiS i PSL) są najbardziej oporne wobec szczepień. Szczepić nie chce się 45,25 proc. elektoratu Konfederacji, 18,38 proc. w przypadku PSL i 13,49 proc. jeśli chodzi o PiS. Po drugie, w kręgach rządowych już dzisiaj rozważany jest wariant obowiązkowych szczepień. W obozie władzy kończą się bowiem pomysły, jak uchronić Polskę przed czwartą falą pandemii, która dotrze do nas jesienią.
Jak opisywało OKO.press, na niedawnym wyjazdowym posiedzeniu klubu parlamentarnego PiS-u w Przysusze głos w tej sprawie zabrał Jarosław Kaczyński.
Prezes na klubie PiS powiedział, że trzeba, by członkowie partii mobilizowali ludzi do tego, by się szczepili. I że jeśli nie pomoże tłumaczenie, zachęty, a nawet nagrody, to trzeba będzie pomyśleć o środkach przymusu. Że państwo jest organizacją przymusu i czasem musi tego użyć
- relacjonował słowa prezesa PiS-u jeden z polityków tej partii, obecnych na posiedzeniu klubu.
Rzecz w tym, że obowiązkowe szczepienia przeciwko koronawirusowi nie podobają się wyborcom. Dowodzą tego badania opinii publicznej z maja tego roku. W sondażu United Surveys dla Wirtualnej Polski takiego rozwiązania nie życzy sobie 65,6 proc. społeczeństwa, natomiast w badaniu tej samej pracowni dla "Dziennika Gazety Prawnej" i RMF FM - 62,2 proc. Wniosek z tego jest jasny: zmuszenie Polaków do szczepień byłoby ruchem niezwykle kosztownym politycznie. Tylko, co jeśli rządzący innego ruchu mieć już nie będą?