W Indiach już brakuje miejsc w krematoriach. A "jesteśmy jeszcze na początku tego kryzysu"

Pochopny triumf po pokonaniu pierwszej fali, nowa mutacja, rozprężenie w społeczeństwie czy polityczne wiece - to możliwe powody nagłego pogorszenia się sytuacji epidemicznej w Indiach. - Ale żadna z tych kwestii nie daje jednoznacznej odpowiedzi - mówi Gazecie.pl Patryk Kugiel z PISM. Ocenił, że w kraju panuje kryzys humanitarny, a reakcja świata, choć pozytywna, jest spóźniona.

2806 zgonów oraz 354 tys. nowych zakażeń - to dane epidemiczne z Indii z ostatniej doby. W kraju, który przez rok raczej kontrolował epidemię, doszło do eksplozji nowych zakażeń. Ponadto statystyki - szczególnie te dotyczące zgonów - mają nie oddawać realnej skali sytuacji epidemicznej. W krematoriach jest kilkukrotnie więcej kremacji niż normalnie, a niektóre nie mają już miejsca - czy drewna na stosy. 

Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Niemcy oraz Unia Europejska zaoferowały już pomoc dla Indii. Komisja Europejska uruchomiła unijny mechanizm ochrony ludności, w ramach którego wyśle do Indii tlen i środki medyczne. Londyn wyśle około 600 urządzeń medycznych, w tym kompresory tlenu i respiratory ze swoich rezerw. Pierwszy transport ma dotrzeć do New Delhi we wtorek.

- W Indiach panuje w zasadzie kryzys humanitarny i potrzebna jest pomoc w doraźnej walce z epidemią. Służba zdrowia jest w rozsypce od naporem tak ogromnej liczby nowych zakażeń. Największym problemem jest dostęp do tlenu. W mediach społecznościowych są setki dramatycznych apelu ludzi z różnych części kraju i pytania, gdzie jeszcze jest tlen w szpitalach. Potrzebny jest sprzęt medyczny, odzież ochronna - powiedział w rozmowie z Gazeta.pl Patryk Kugiel, analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Zwrócił uwagę, ze w ubiegłym tygodniu Indie - które "są krajem dość dumnym i niechętnie to robią" - musiały ustami ministra spraw zagranicznych zaapelować i poprosić o pomoc inne państwa.

- Reakcja świata jest może spóźniona, ale pozytywna. Są już w drodze transporty z Wielkiej Brytanii, z Niemiec. Unia Europejska zaoferowała wsparcie i uruchomienie mechanizmu ochrony ludności. W końcu dołączyły się też Stany Zjednoczone. Ich późna reakcja na apele to bardzo poważny problem w relacjach tych państw. Brak wsparcia ze strony USA był bardzo negatywnie oceniany. Ale teraz ta pomoc trafi do Indii 

- powiedział ekspert. - Poza tym wsparcie zaoferowała Japonia, Australia, Singapur. Świat ruszył na pomoc. Nawet Chiny i Pakistan, który zaoferował, że wyśle 50 karetek pogotowia do Indii. Z tego, co wiem, także Polska przygotowuje jakieś działania - dodał.

- Prognozy pokazują, że jesteśmy jeszcze na początku tego kryzysu i tak łatwo się on nie zakończy. Ogłaszany jest lockdown w kolejnych stanach. Indie zmierzają w bardzo niebezpiecznym kierunku - podkreślił. Według prognoz ekspertów jeśli sytuacja dalej będzie się tak rozwijać, to w maju dzienna liczba zgonów może wzrosnąć nawet dwukrotnie - do pięciu tysięcy dziennie.

Przedwczesne świętowanie zwycięstwa nad COVID

Pierwsza fala pandemii COVID-19 w Indiach była poważna, jednak sytuacja pozostawała pod kontrolą. Dopiero teraz liczba zakażeń jest taka, że ochrona zdrowia nie wytrzymuje pod presją. Co przyczyniło się do drastycznego pogorszenia sytuacji? Zdaniem analityka to najpewniej mieszanka różnych czynników.

W ostatnim czasie naukowcy w Indiach wykryli nowy, bardzo zakaźny wariant wirusa. Zawiera on cechy niektórych wcześniejszych mutacji, m.in. południowoafrykańskiej. Możliwe, że to zmutowany wirus częściowo przyczynia się do coraz gorszej sytuacji.

- Od października jest w Indiach mutacja brytyjska, a z czasem pojawiła się kolejna mutacja, nazywana indyjską. Ale na razie nie wiemy do końca, na ile różni się ona i czy np. jest bardziej zakaźna. Badania trwają. Ale można podejrzewać, że tak będzie, biorąc pod uwagę, że mutacja brytyjska jest kilkadziesiąt procent bardziej zaraźliwa - powiedział Kugiel.

Jak stwierdził, jako kolejną z przyczyn wskazuje się także złudny triumfalizm, który zapanował po zakończeniu pierwszej fali epidemii. - Gdy nieco ponad rok temu w Indiach wykrywano kilkaset zakażeń dziennie, premier Narendra Modi wprowadził bardzo surowy lockdown w całym kraju. Trwał on do czerwca. Ogromnymi kosztami społecznymi i gospodarczymi udało się zdławić sytuację, zaczęto luzować obostrzenia latem, we wrześniu w szczycie fali zachorowań ich liczba nie przekraczała 100 tys. - powiedział analityk.

- Od tego czasu sytuacja zaczęła się poprawiać. I wśród polityków i w społeczeństwie nastąpiło odprężenie. Było poczucie zwycięstwa. W lutym tego roku było po 11 tys. zachorowań, czyli biorąc pod uwagę wielkość państwa, to wydawało się, że wygrano z epidemią. Ludzie poczuli większy komfort, zaczęli bardziej normalnie funkcjonować - stwierdził. - Zaczęły się też szczepienia, w związku z tym miało być już tylko lepiej. I prawdopodobnie rząd przespał moment, by przygotować się na taką skalę zakażeń, jaką mamy dzisiaj. W związku z tym sypią się głosy krytyki na premiera Modiego - dodał.

Władze ukrywają krytyczne głosy

By uciszyć głosy krytyki, władze tymczasem nakazały zdjęcie wszystkich postów w mediach społecznościowych, krytycznych wobec rządu. Na żądanie władz kraju serwis Twitter usunął ponad 50 wpisów, które krytykowały działania rządu w związku z epidemią. Były to wpisy zarówno polityków opozycji, jak i dziennikarzy czy zwykłych obywateli.

- Politycy są też krytykowani za inne działania, jak masowe wiece wyborcze. Wybory trwają w pięciu stanach indyjskich, w tym tak licznych, jak Bengal Zachodni, gdzie mieszka 100 milionów ludzi. Na tych wiecach, w których brał udział i premier Modi i politycy opozycji, nie zachowywano w zasadzie żadnych zasad bezpieczeństwa. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi w jednym miejscu, krzyczących i wiwatujących. To pewnie odegrało jakąś rolę w rozprzestrzenianiu się epidemii - stwierdził analityk PISM.

- Mógł też przyczynić się duży festiwal religijny Kumbhamela w mieście Haridwar, gdzie przyjechali pielgrzymi z całego kraju. Ale żadna z tych kwestii nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Bo chociażby w stanie Maharasztra, gdzie nie było ani święta, ani wyborów, sytuacja jest obecnie najgorsza - powiedział.

Analityk zwrócił też uwagę na fakt, że ta "przerażająca skala" danych na temat epidemii "wynika w pewnym sensie z postępu, jaki się w Indiach dokonał, chociażby w zakresie testowania". - Prawdopodobnie wcześniej liczba zachorowań była dużo wyższa, niż podawano. Dziś więcej wiemy o rozwoju epidemii. W ostatnich dniach w Indiach przeprowadzano 1,6-1,7 mln testów. W kwietniu rok temu było 20-30 tys. testów na dobę. Zatem o wiele przypadków jest wykrywanych - powiedział. - Wtedy nie było to tak bardzo widoczne w mediach i świadomości społecznej, te dane nie budziły takiej grozy, jaka jest teraz w Indiach - dodał.

Jednak sam wzrost liczby wykonywanych testów nie uspokaja. Bardzo szybko rośnie także odsetek pozytywnych testów. Jeszcze na początku tego roku przeciętnie 2 testy na sto dawały wynik pozytywny. Pod koniec marca odsetek testów z wynikiem pozytywnym wzrósł do około 5 proc., a teraz to już ponad 17 proc.

Indie szczepią, ale nie bez problemów

Pewną nadzieję - ale być może także rozprężenie - przyniosły szczepienia. - W Indiach rozpoczęto szczepienia w połowie stycznia. Wtedy dopuszczone do użycia były dwie szczepionki. Jedna to w zasadzie wersja szczepionki AstraZeneca, produkowana w Indiach pod nazwą Covishield w największej na świecie fabryce produkującej szczepionki. Ona stanowi około 90 proc. szczepionek podawanych w Indiach. Druga to Covaxin, opracowana przez lokalną firmę farmaceutyczną - powiedział Kugiel.

Program szczepień w Indiach znacznie przyspieszył w marcu i kwietniu. Dotychczas podano szczepionkę ponad 120 mln osób, z czego 20 mln otrzymało obie dawki. To druga najwyższa liczba osób zaszczepionych na świecie (po Stanach Zjednoczonych). Jednak w odniesieniu do całości populacji to wciąż mniej niż 9 proc. Dla porównania w Brazylii to 12 proc., w Polsce - ponad 20 proc., a w USA ponad 40 proc.

- Gdy program szczepień się rozkręcił - a w niektórych daniach jest podawanych nawet trzy miliony dawek - zapasy zaczęły topnieć. Pojawił się problemy z ich dostępnością, wskazując m.in. na brak półproduktów do ich wytwarzania.  Polegają na produktach, które muszą importować m.in. ze Stanów Zjednoczonych, a te nałożyły zakaz na eksport takich materiałów. To przełożyło się na ograniczenie produkcji - stwierdził analityk PISM. Jak dodał, z tego powodu ucierpiał także międzynarodowy program szczepień. Indie miały być największym producentem dla programu COVAX Światowej Organizacji Zdrowia. Jego celem jest zaszczepienie 20 proc. populacji w krajach rozwijających się. Problemy z produkcją z Indiach oraz rosnący popyt krajowy utrudniły postęp programu.

- Indie prowadziły też swoją dyplomację szczepionkową. Zaczęły sprzedawać i przekazywać szczepionki za darmo. Do tej pory wysłały ponad 66 mln dawek do ponad 90 państw. Gdy ich wewnętrzny program szczepień się rozkręcił, producenci powiedzieli, że teraz skupią się na rynku krajowym - powiedział Kugiel. - W ubiegłym tygodniu Indie dopuściły do użytku także rosyjską szczepionkę Sputnik V. Początkowo mają importować kilkadziesiąt milionów dawek, ale z czasem także produkować na miejscu - dodał.

Więcej o: