Krzysztof Dzikiewicz: Trudno porównywać Nową Zelandię do Polski. To, że Nowa Zelandia jest państwem wyspiarskim, pozwala na to, by skutecznie kontrolować każdego, kto tutaj przyjeżdża.
Wprowadzono surowe ograniczenia dotyczące przylotów. Aby móc tu przylecieć, trzeba być obywatelem lub rezydentem Nowej Zelandii albo mieć bardzo ważny powód i pozwolenie (np. żeglarze regat o Puchar Ameryki, pracownicy z niezbędnymi umiejętnościami). Wprowadzony został również system dwutygodniowej izolacji dla wszystkich przyjezdnych. Czy ktoś chce, czy nie chce, po przybyciu musi przez 14 dni siedzieć w hotelu.
Jeśli już pojawiają się jakiekolwiek przypadki zachorowań w społeczeństwie nowozelandzkim, to kładziony jest bardzo duży nacisk na badanie wirusów pod kątem genetycznym. Służby sanitarne są w stanie sprawdzić, że osoba, która zachorowała, najprawdopodobniej zakaziła się od tej lub innej osoby, która przyleciała do kraju wtedy lub wtedy.
To osoby, które przyleciały z Indii i trafiły na kwarantannę do hotelu. Mogli być to np. Nowozelandczycy, którzy stamtąd wrócili lub obywatele Indii z prawem pobytu w Nowej Zelandii.
Obywatele praktycznie nie zwracają już uwagi na te komunikaty. Większe zainteresowanie pojawia się wtedy, gdy zjawia się jakiś przypadek w szerszej populacji, np. w liceum i zaczyna się badanie, skąd się to wzięło, patrzy się na genetyczne połączenia z osobami w kwarantannach. Wtedy zamykana jest szkoła, albo i całe miasto.
Szczerze mówiąc, dość minimalnie. Na co dzień mieszkam w Dunedin, dziś przyjechałem na obóz polonijny koło Christchurch. Z daleka słychać muzykę, trwa koncert na świeżym powietrzu. Ludzie się bawią, nie ma ograniczeń, jeśli chodzi o zgromadzenia. Maseczki obowiązują tylko w niektórych przypadkach, np. w samolotach.
Rząd zachęca jedynie do posiadania aplikacji, która umożliwia skanowanie kodów QR umieszczonych w różnych miejscach. Dzięki temu wiadomo, gdzie byliśmy i czy ewentualnie mieliśmy kontakt z osobą zakażoną.
Są niestety też ludzkie dramaty. Jeśli np. para przebywała w Nowej Zelandii na wizie pracowniczej, a partnerka lub partner poleciał na chwilę przed pandemią do swojego ojczystego kraju, to już nie mógł tu wrócić. W takiej sytuacji nie widzi osoby bliskiej już od ponad roku.
No i utrudnione jest podróżowanie dla samych Nowozelandczyków. Ewentualna wycieczka kończy się przecież dwutygodniową izolacją po powrocie, za którą dodatkowo trzeba samemu zapłacić [3,1 tys. dolarów za jedną osobę, 950 dol. za kolejną dorosłą osobę i 475 dol. za dziecko - red.].
Nie ma takiej możliwości. Przyjezdni trafiają na izolację do hotelu otoczonego przez wojsko. Poza tym tutaj kombinowanie w polskim stylu nie jest powodem do dumy, raczej postrzegane jest jako brak odpowiedzialności.
Natomiast ograniczenia doprowadziły do tego, że bardzo ucierpiał przemysł turystyczny. Nadal nie wiadomo, kiedy np. Nowozelandczycy będą mogli swobodnie podróżować za granicę, a Australijczycy i inni turyści do Nowej Zelandii. Przez ten brak przewidywalności dużo firm ma problemy finansowe, zamraża działalność lub upada.
Pomoc finansową wprowadzono w trakcie ubiegłorocznego lockdownu. Można ją było otrzymać w bardzo szybki sposób po wypełnieniu formularza. Chodziło o to, by nie doszło do zwolnień na rynku pracy.
Rząd tłumaczy jednak, że nie może wszystkim pomóc. Pomaga branży turystycznej, jak może, z kampanią promującą krajową turystykę i jakimiś specjalnymi pakietami, ale nie jest to wystarczające.
To było dość drakońskie rozwiązanie, ale mam wrażenie, że ludzie patrzą na to pozytywnie, bo mieli okazję pobyć z rodziną. Czujemy, że to była dobra decyzja, szczególnie patrząc na to, co dzieje się w europejskich krajach.
Trzeba było wtedy siedzieć w domu, ograniczyć podróże. Spacery możliwe tylko po najbliższej okolicy. Zamknięte miejsca pracy, z wyjątkiem tych, które były kluczowe dla funkcjonowania państwa. Podobnie ze szkołami. Udało się osiągnąć to, co planował rząd - przerwanie cyklu zakażeń wirusem w społeczeństwie. Dlatego też u nas nie ma tego elementu zmęczenia i poczucia, że to wszystko nie miało sensu.
Podobnie jak w Polsce, są też osoby, które nie wierzą w pandemię, za to wierzą w teorie dotyczące Billa Gatesa, szczepionek i tym podobne. Większość społeczeństwa podchodzi jednak do tego bardziej naukowo.
Jest spore zaufanie do rządu, mediów, instytucji. Rząd ewidentnie słucha ekspertów. Nie ma tu walk politycznych z opozycją. Jest zgoda co do tego, że to, co zrobiły władze Nowej Zelandii w związku z epidemią, ma sens, ręce i nogi. Kiedy czytam dziś polskie i nowozelandzkie media, mam wrażenie, że u nas życie polityczne jest po prostu nudne.
Proces się zaczął, ale jest w początkowej fazie. Objął dotychczas m.in. pracowników granicznych. Rząd planuje zaszczepić osoby starsze do połowy tego roku, a wszystkich do końca roku. Wielu Nowozelandczyków pewnie zgodziłoby się ze stwierdzeniem, że w sumie jest wiele bardziej potrzebujących krajów, które potrzebują szczepionki teraz i już.