W środowym raporcie Ministerstwo Zdrowia poinformowało, że w ciągu ostatniej doby pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa uzyskało 17 260 osób. To najwyższy dobowy przyrost w 2021 roku i o ponad 1,5 tysiąca większa liczba chorych niż przed tygodniem. Niepokojącym również jest fakt, że w ciągu zaledwie doby zmarło 398 zakażonych.
Specjaliści są zdania, że w najbliższych dniach liczba zakażeń może przekroczyć granicę 20 tysięcy. - Mamy trzecią falę, a w tej fali jest coraz więcej chorych zakażających. Widzimy, że ta krzywa zakażeń idzie do góry i co gorsze pnie się w sposób niepohamowany, bo nic nie zrobiono, żeby ją zatrzymać. Mamy w tej chwili w Warszawie szczyt zachorowań, a nic się nie zmienia, wszystko funkcjonuje normalnie, mimo że od 2 tygodni mamy tu szalony wzrost zakażeń. Jak można zatrzymać pandemię, jeżeli się nic nie robi? - zauważa dr Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. COVID-19.
Ekspert dostrzegł również coraz gorszą sytuację szpitali w całym kraju. W wielu z nich nie ma już miejsc na przyjmowanie nowych pacjentów. - Sytuacja w szpitalach jest bardzo zła. W dużych miastach zaczynają wracać obrazy z listopada. Już mamy takie przypadki, że np. musieliśmy umieścić pacjenta z Warszawy w Siedlcach, bo w stolicy nie było dla niego miejsca. Znowu zaczyna się ten sam problem, co jesienią, że do szpitala przyjeżdżają pacjenci w zasadzie w terminalnym stanie. Niestety oni będą w ciągu kilku dni umierać, bo mają tak silne zapalenia płuc, że właściwie ten pobyt w szpitalu niewiele im daje - tłumaczy, cytowany przez portal "ABC Zdrowie".
Jak twierdzi dr Grzesiowski, obecna sytuacja jest dopiero początkiem trzeciej fali, a na poprawę możemy liczyć dopiero w kwietniu. - Po pierwsze chorzy nie chcą iść do szpitala, ponieważ się boją - nawet młodzi, światli ludzie. A z drugiej strony, kiedy wezwiemy pogotowie przy saturacji 92 proc., to ratownicy nie chcą brać takich pacjentów, bo nie mają, gdzie ich kłaść. W ten sposób tworzy się zamknięty krąg. Nie ma gdzie położyć pacjenta w lżejszym stanie, a jak jest w cięższym stanie, to już nie bardzo jest jak mu pomóc. To będzie powodowało znowu bardzo wysokie liczby zgonów - ostrzegł ekspert.
W ostatnich dniach wykonywanych jest coraz więcej testów na obecność koronawirusa. Niepokojący jednak jest odsetek wyników pozytywnych. Średnia liczba testów na COVID-19 z ostatnich siedmiu dni wynosi około 54,7 tys. dziennie, zaś od początku pandemii liczba ta przekroczyła już 10 milionów.
Lekarze zauważają, że testowani są głównie pacjenci objawowi. W dalszym ciągu nie są wyłapywane osoby, które przechodzą zakażenie bezobjawowo i mogą zakażać innych. Kluczowe znaczenie wyłapywania sieci kontaktów dotyczy brytyjskiego wariantu koronawirusa, który jest dużo bardziej zakaźny. - Ograniczając testy u osób bezobjawowych utraciliśmy od września szansę na kontrolę transmisji wirusa - twierdzi dr Grzesiowski.
Zdaniem eksperta NRL ds. COVID-19, rozwiązaniem obecnej sytuacji jest wprowadzenie regionalnych lockdownów. - Z całą pewnością te miejsca, gdzie jest teraz największy wzrost zachorowań, powinny zostać zamknięte. Mam na myśli pełny lockdown, trzeba zrobić dwa tygodnie zamknięcia wszystkiego, żeby "przyblokować" namnażanie wirusa: zamknąć szkoły, galerie handlowe. Te ograniczenia powinny być wprowadzane lokalnie powiatami, a nie w całym województwie. Na przykład na Mazowszu są powiaty, gdzie sytuacja jest stabilna i jest powiat warszawski, gdzie jest katastrofalnie, nie mamy już gdzie kłaść chorych - dodaje.