4 marca mija rok od stwierdzenia w Polsce pierwszego przypadku zakażenia koronawirusem. Nikt nie przeczuwał jeszcze wtedy, jak najbliższe miesiące zmienią naszą rzeczywistość pod wieloma względami. Tysiące Polaków straciło bliskich, zmagało się z problemami zdrowotnymi, walczyło o przetrwanie w biznesie i na rynku pracy. Po 12 trudnych miesiącach pokazujemy w Gazeta.pl pandemiczną codzienność z różnych perspektyw. Spoglądamy także w przyszłość - z ostrożnością, ale i nadzieją. Wszystkie teksty na ten temat znajdziesz tutaj.
***
Maciej w trakcie pandemii stracił tatę.
"Czuł się podziębiony. Dzwonił do lekarza rodzinnego, by mógł zapisać się na test na koronawirusa. Początkowo nie wyrażono zgody. Nagle źle czuć zaczęła się moja mama. Rodzice na test dostali się dopiero cztery dni później. 28 grudnia dostali łaskawie wiadomość, że następnego dnia mogą się udać do szpitala powiatowego" - relacjonuje czytelnik. Auto do szpitala prowadził tata Macieja. Z gorączką. Wynik rodziców - pozytywny.
W sylwestra stan ojca się pogorszył. Trafił do szpitala. "Już następnego dnia lekarz mówił, że tata nie przeżyje, dwa dni później dowiedzieliśmy się, że tata może dostać się na przeszczep płuc, a kolejnego, że jednak nie. Dostawaliśmy wiele sprzecznych informacji, w zależności, który lekarz danego dnia przebywał na dyżurze" - relacjonuje Maciej. Jego tata zmarł 7 stycznia.
"Gdyby został umieszczony w szpitalu wcześniej, mógłby zostać odratowany. Jednak lekarze powiedzieli nam, że nawet pomimo tego, że był w grupie ryzyka, nie zostałby przyjęty. Przyjmują tylko ludzi, którzy są w stanie krytycznym" - twierdzi Maciej.
Wiktor stracił i matkę, i ojca. Z żoną, dziećmi i rodzicami mieszkali razem w domu jednorodzinnym. W październiku wszyscy zaczęli chorować. Najciężej rodzice.
"Pogotowie przyjeżdżało trzy razy i stwierdziło, że lepiej, żeby Mama zmarła w domu, bo będzie miała lepsza opiekę niż w szpitalu" - pisze czytelnik. Zaznacza, że kwarantannę na początku nałożono tylko na jego żonę, choć mieszkali w sześć osób. W końcu kwarantanna objęła też mamę Wiktora.
"Mama umiera po 4 dniach, czekamy na koronera 9 godzin, zakład pogrzebowy zabiera ciało Mamy, po 8 dniach zaczyna chorować Tata, przyjeżdża pogotowie i zaczyna szukać miejsca w szpitalach, ostatecznie znajduje" - relacjonuje Wiktor. Mężczyzna również umiera.
"Sześć dni po śmierci Ojca dzwoni automat z Sanepidu i nakłada na śp. Ojca izolację domową. Po mojej reakcji z przeprosinami dzwoniło pół sanepidu z Warszawy, Katowic i Rudy Śląskiej" - wspomina gorzko czytelnik.
Magda przyznaje wprost: pandemia częściowo pogrzebała jej życiowe plany. Partner kobiety mieszka za granicą. W lutym 2020 r. postanowiła się do niego przeprowadzić, tym bardziej, że pozwoliła na to firma, w której pracowała. I doszło do zamknięcia granic. Z partnerem nie widziała się przez prawie pół roku.
"U mnie pojawiła się znowu depresja, czarne myśli. Zaczęłam myśleć, czy nasz związek ma sens. Szukając ratunku zaczęłam tzw. kolorowanki dla dorosłych, ale to tylko ulga na chwilę. Nauka niemieckiego - nie mogłam się za bardzo zmobilizować. Doszedł mega stres, czy utrzymam miejsce pracy, czy jestem potrzebna" - wylicza czytelniczka.
Brakowało jej ruchu. Zaczęła ćwiczyć w domu, biegać, choć przyznaje, że nie lubi. Doszły problemy z kręgosłupem, bóle głowy, apatia, zaburzenia snu, kołatanie serca.
"Nie mogłam dostać się do lekarza, bo wszystko było zamknięte. Został mi prywatny gabinet, ale koszty - kosmos! Starałam się nie wydać za dużo pieniędzy, bo mam kredyt... Zrezygnowałam z zakupu ubrań, butów, kosmetyków - niepotrzebne, skoro całe dnie spędzałam w domu. Zakup dresów był jedynym wyjściem. Ograniczone kontakty towarzyskie przyczyniły się do poczucia osamotnienia i bezsensu życia" - przyznaje. Dodaje, że zapewne nie obejdzie się bez terapii.
18-letni związek Marty w ubiegłym roku się skończył. Ona mieszka w Polsce, partner - na Wyspach. Do tego firma, w której pracuje czytelniczka, popadła w długi z powodu zamknięcia galerii i jest w procesie restrukturyzacji.
"O zdrowiu psychicznym nawet nie będę pisać. Jest epidemia, nie wolno się śmiać, cieszyć, skakać do góry na Krupówkach w grupie, ale już w zakładzie pracy można jeść na stołówce z 30 osobami i na jednej zmianie pracować z 50-cioma" - ironizuje kobieta.
Mirosława, szefowa kuchni: Mój świat się zawalił. Mąż stracił pracę. Czwórka dzieci na e-lekcjach. Ja bez dochodu, świadczenia na dzieci idą na rachunki i wynajem. Nie jest nam lekko, ale mamy siebie i naszą miłość.
Trudne chwile przeszła też Małgorzata, która pracowała w branży turystycznej, silnie dotkniętej przez pandemię. "Kochałam to co robię, a moi klienci byli tego wyrazem, wielokrotnie do mnie wracali. Żyłam i pracowałam z satysfakcją, również ekonomiczną" - wspomina.
"Szukałam pracy na rynku w innych branżach. Niestety mimo wysokich kwalifikacji, umiejętności, ciągłego doszkalania, profesjonalnego CV, rynek pracy był okrutny i dyskryminujący - jestem w wieku "po poborowym" - opowiada czytelniczka.
Wpadła w depresję. Pomogła terapia. "Znalazłam znów sens w działaniu, pokłady energii i mocy, które przebijam w coś, co znów mam nadzieję, da mi satysfakcję. Turystyka i praca w niej, moja pasja - odradza się w innej formie, znów rosną mi skrzydła. Proszę trzymać kciuki za mój nowy projekt" - pisze do nas Małgorzata.
Mąż Leny, który jest aktorem, przestał pracować w marcu. "Od ministra Glińskiego otrzymał pomoc covidową w maju 2020 r. w wysokści 1200 zł" - opisuje czytelniczka.
Narzeka na brak dyscypliny wśród Polaków. "Ostatnio zamawiałam produkty przez kuriera. Żaden nie miał maseczki. Hydraulik do odpowietrzenia kaloryfera również przyszedł bez maseczki. Wózki i koszyki w sklepach nie są dezynfekowane" - relacjonuje.
Marta, pisarka: Wykończyło nas to wszystko finansowo. Brak wsparcia dla pisarzy, obiecanki cacanki rządu. Dobrnęliśmy do dzisiaj i jeśli chodzi o mnie - doszłam do ściany. Jako ludzie kultury zaczynamy cierpieć prawdziwy niedostatek, i mówię to ja, autorka naprawdę wielu książek.
Para czytelników z Malborka miała w maju ubiegłego roku stanąć na ślubnym kobiercu.
"Wszystko było już gotowe, goście zaproszeni. Suknia czekała już w szafie. Niestety ten nasz wymarzony dzień stał się nierealny. Wszystkie nasze plany trzeba było odwołać na 1,5 miesiąca przed weselem, chociaż do ostatniej chwili myśleliśmy, że jednak się uda" - czytamy. Narzeczeni nie liczą na ślub w 2021 r. Spodziewają się, że zostaną małżeństwem najwcześniej w przyszłym roku.
Mieszkający w Wielkiej Brytanii Michał jest jedną z niewielu osób, które przyznały w liście do Gazeta.pl, że pandemia w zasadzie zmieniła w jego życiu niewiele. A nawet zaczął więcej zarabiać po powrocie do pracy po lockdownie w maju 2020 r. Doskwierają mu jedynie ograniczenia w podróżowaniu, trudności z organizacją urlopów, wypadów weekendowych.
* Imiona czytelników zostały zmienione.