W marcu minie rok od stwierdzenia pierwszego przypadku zakażenia koronawirusem w Polsce. Jak pandemia zmieniła Wasze życie? Co straciliście, a co zyskaliście w mijającym roku? Czekamy na Wasze relacje. Na adres e-mailowy listydoredakcji@gazeta.pl możecie przesyłać zarówno pisemne wypowiedzi, jak i w formie nagrań wideo (do 20 sekund, najlepiej nagrywane w poziomie). Wasze historie zostaną wykorzystane w materiałach publikowanych w Gazeta.pl.
***
"Odwrócenie tendencji staje się faktem" - ogłosił we wtorek rano na Twitterze minister zdrowia Adam Niedzielski. Szef resortu poinformował, że ostatniej doby stwierdzono w Polsce 5178 nowych zakażeń, co oznacza wzrost o ponad 1 tys. w porównaniu do ubiegłego tygodnia.
"Trend dla tygodniowej stopy wzrostu (średnia ruchoma 7-dniowa) po raz pierwszy od połowy listopada (pomijając anomalię postświąteczną) jest dodatni" - skomentował Adam Niedzielski.
12 lutego decyzją rządu zostały otwarte hotele, stoki narciarskie, kina, teatry i baseny. Jednak według dr. Anety Afelt z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW i Zespołu ds. COVID-19 przy Prezesie Polskiej Akademii Nauk nie jest to główna przyczyna wzrostów. Zdaniem ekspertki, aby poznać prawdziwy powód, trzeba cofnąć się do grudnia.
- Biorąc pod uwagę fakt, że od świąt Bożego Narodzenia upłynęło ok. 6 tygodni, tendencja wzrostowa mnie nie zaskakuje. Podczas świąt spotykaliśmy się bez reżimu sanitarnego z członkami rodziny, z którymi zazwyczaj się nie spotykamy. Mogło dojść do sytuacji, w której wymieniliśmy wirusa. Potrzebny był czas, by wirus został przekazany do nowej struktury kontaktów społecznych - wyjaśnia dr Aneta Afelt w rozmowie z Gazeta.pl.
Jak dodaje ekspertka, "wirus daje duży odsetek zakażeń, które mają charakter bezobjawowy". - Będąc bezobjawowym, można być nosicielem aktywnym, czyli przekazywać go innym. W związku z tym musi upłynąć pewien czas, musi powstać wystarczająco duża grupa osób zakażonych, żeby ujawniły się te osoby, które są zakażone objawowo - tłumaczy.
- Testowane są najczęściej osoby, które mają ciężkie objawy. Kiedy ma się katar, ból głowy i mięśni, lekarz prawdopodobnie zaleci standardowe leki i leżenie w łóżku. Kiedy traci się już smak, zapach i siły, to wychodzi się z założenia, że test jest niepotrzebny, bo wiadomo, że to koronawirus. Do statystyk trafiają więc ci, którzy mają najpoważniejsze problemy zdrowotne - zaznacza członkini Zespołu ds. COVID-19 przy Prezesie Polskiej Akademii Nauk.
W weekend media obiegły zdjęcia i nagrania z Zakopanego, na których widać było tłumy bawiących się turystów. Policja oszacowała, że na samych Krupówkach gromadziło się wieczorami po kilka tysięcy osób, uczestnicząc w spontanicznych tańcach i śpiewach. Policjanci za zakłócanie spokoju i nieprzestrzeganie reżimu sanitarnego (m.in. brak maseczek) nałożyli łącznie 164 mandaty.
- Mamy do czynienia z narastaniem buntu społecznego polegającego na nieprzestrzeganiu zasad. Jeżeli sytuacja rzeczywiście jest nieopanowana, to na początku marca powinniśmy już dostrzegać w danych wyraźne wzrosty - zapowiada dr Aneta Afelt.
- Jeśli w Zakopanem i innych miejscach osoby niezakażone spędzały czas wśród dużej liczby osób bezobjawowych, to za trzy tygodnie powinien pojawić się masywny przyrost w statystykach. Nie należy zakładać, że wszystkie osoby, które były w Zakopanem i pozostałych miejscowościach są już po kontakcie z wirusem i mają nabytą odporność. To była grupa wymieszana - zwraca uwagę ekspertka.