Minister zdrowia Adam Niedzielski poinformował na czwartkowej konferencji, że od 28 grudnia do 17 stycznia w Polsce będzie obowiązywała narodowa kwarantanna. Będzie to oznaczało m.in. zamknięcie hoteli, stoków narciarskich oraz ograniczenia w działalności galerii handlowych (otwarte pozostaną sklepy spożywcze, sklepy z książkami i prasą, drogerie, apteki, a także wolnostojące wielkopowierzchniowe sklepy meblowe).
- Jesteśmy w takiej sytuacji epidemicznej, w której niewiele wiemy. Mamy w tej chwili dużą liczbą zgonów, od dłuższego czasu mamy też wysokie stałe zapotrzebowanie na respiratory. Liczyliśmy na to, że jeżeli zmniejszy się liczba nowych zakażeń, to zmniejszy się zapotrzebowanie na gwałtowną i długotrwałą pomoc medyczną. Okazuje się, że do tego nie dochodzi
- komentuje w rozmowie z Gazeta.pl dr Aneta Afelt z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW, członkini zespołu ds. COVID-19 przy Prezesie Polskiej Akademii Nauk.
Jak dodaje ekspertka, nie zmienia się znacząco liczba osób, które na zakażenie koronawirusem reagują chorobą COVID-19, co może wskazywać, że wciąż dochodzi do dużej liczby zakażeń.
- Jesteśmy w okresie przedświątecznym, z pewnością będziemy chcieli spędzić te święta w gronie najbliższych. To oznacza, że w trakcie zakupów odnowimy naszego kontakty społeczne. W trakcie samych świąt trudno będzie utrzymać reżim sanitarny. Co oznacza, że jesteśmy w okresie podwyższonego ryzyka transmisji koronawirusa - wyjaśnia dr Aneta Afelt.
- Wprowadzenie krajowego lockdownu natychmiast po świętach ma jak najbardziej sens. Jeżeli przekazaliśmy koronawirusa albo byliśmy eksponowani na zakażenie, to przy braku szczepionek i sensownego leczenia zatrzymanie transmisji jest możliwe najbardziej efektywnie poprzez zatrzymanie naszej aktywności. Czekamy na szczepionkę, czekamy na rozpoczęcie szczepień, do tego trzeba po prostu, mówiąc kolokwialnie, doczekać w jak najlepszej formie - wskazuje ekspertka. Apeluje jednocześnie, by "w sposób ograniczony korzystać z danych nam możliwości albo zupełnie z nich zrezygnować".
Rząd zapowiedział także zakaz przemieszczania się w sylwestrową noc - od godz. 19 (31 grudnia) do godz. 6 rano (1 stycznia). "Wyjątkiem będą m.in. niezbędne czynności służbowe oraz inne wskazane w rozporządzeniu" - czytamy na stronie internetowej rady ministrów.
- Jestem obecnie na południu Francji, w Montpellier. Tutaj godzina policyjna została wyznaczona w końcu października, wszyscy jej bardzo skrupulatnie przestrzegamy, ponieważ wiemy, czemu to służy. Co więcej, została przedłużona. Nie możemy opuszczać domów od godz. 20, oczywiście za pewnymi wyjątkami. To kwestia odpowiedzialności. We Francji jest zaufanie do specjalistów, do przekazywanej wiedzy, próśb popartych jasnym stanowiskiem prawa - mówi dr Aneta Afelt.
- Jestem za tego typu ograniczeniem, powiem więcej, we Francji również wprowadzono zakaz zabawy sylwestrowej, w Niemczech także. Jeżeli mamy wątpliwości co do działań podejmowanych w kraju, spójrzmy na sąsiadów, oni postępują jeszcze bardziej restrykcyjnie - dodaje.
Można spodziewać się jednak, że niektórzy, mimo zaleceń rządu, i tak nie będą chcieli zrezygnować z udziału w sylwestrowej imprezie. - Mamy do wyboru dwie możliwości: bierzemy za siebie odpowiedzialność i czekamy na wprowadzenie szczepień, poddajemy się im i wracamy do normalnego życia albo decydujemy się na brak rozwagi i prowadzimy do tego, że znów za 2 tygodnie okaże się, że mamy bardzo dużą liczbę osób, które wymagają hospitalizacji, dużą liczbę zgonów. Bierzemy to własne barki jako społeczność? To jest kwestia naszej społecznej odpowiedzialności - komentuje członkini zespołu doradczego ds. COVID-19.
Zdaniem dr Anety Afelt, ze strony rządu "brakuje jasnego sygnału dotyczącego tego, że jesteśmy dobrze, systemowo przygotowani do zaopatrzenia wszystkich w szczepionkę". - Brakuje jasnego powiedzenia wprost: "szczepionka jest bezpieczna" i "nie mamy innego wyjścia" - zaznacza.