- Najważniejszą rzeczą były łóżka szpitalne, ale z personelem. Zwracam na to uwagę, bo to jest kluczowe - mówi prezes Rulkiewicz w rozmowie z Gazeta.pl, gdy pytamy ją, czego od sektora prywatnego oczekiwało w ramach pomocy Ministerstwo Zdrowia.
Docelowo sektor prywatny ma dostarczyć nieco ponad tysiąc tzw. łóżek covidowych, czyli miejsc dla pacjentów zakażonych wirusem SARS-CoV-2. To miejsca dla pacjentów w różnym stanie - zarówno tych stabilnych (większość miejsc), jak również OIOM-owych (tych miejsc jest z natury rzeczy znacznie mniej). Jaki procent łóżek jest do dyspozycji?
Myślę, że jesteśmy dzisiaj na etapie kilkuset łóżek. Trudno mi powiedzieć, czy to jest 700, czy 800
- słyszymy. - Myśmy zadeklarowali około 25 proc. wszystkich łóżek z personelem, które są dostępne - dodaje prezes Rulkiewicz.
Sektor prywatny przekształcił też w placówkę covidową szpital Św. Elżbiety w Warszawie. Na przełomie listopada i grudnia szpital ma uzyskać pełną zdolność operacyjną w warunkach covidowych. Oznaczać to będzie łącznie 90 łóżek zachowawczych i OIOM-owych. W innych spośród 18 podmiotów prywatnych, które współpracują z rządem w ramach zwalczania epidemii, miejsc dla pacjentów zakażonych koronawirusem będzie mniej. Każda z placówek do pełnej wydolności dochodzi też w swoim tempie, bowiem wcześniej musi spełnić szereg odgórnych wymogów.
Wymogów, które nierzadko wiążą się z koniecznością zmian - np. sporym remontem. Kierownictwo placówki musi zadbać m.in. o śluzy oddzielające "strefę czystą" od "strefy brudnej" czy doprowadzenie tlenu do wszystkich łóżek dla pacjentów covidowych. Innym poważnym wyzwaniem jest utrzymanie świadczenia usług pozacovidowych, z czym w dobie epidemii i braków kadrowych wcale nie jest łatwo.
- Musimy być bardzo rozsądni i mądrzy, bo zależy nam wszystkim na tym, żeby pacjenci mieli dostęp do innych usług medycznych. COVID jest, oczywiście, dzisiaj głównym motorem tej współpracy publiczno-prywatnej i tego, że ona tak szybko zaistniała, ale pacjenci mają też inne choroby i potrzebują łóżek z tytułu innych dolegliwości. Te szpitale prywatne prowadzą różne inne działalności i nie chcą zamykać się na ten czas, tylko chcą te usługi oferować - mówi rozmówczyni Gazeta.pl.
Największym problemem nie jest jednak ani infrastruktura, ani świadczenie pozacovidowych usług medycznych, ale braki personelu. Sektorowi prywatnemu doskwierają równie mocno co publicznej ochronie zdrowia. W końcu większość lekarzy zakontraktowanych w prywatnych podmiotach świadczy też usługi publicznie, a w dobie epidemii obowiązków w publicznych placówkach jest znacznie więcej niż wcześniej, bo wszędzie brakuje rąk do pracy.
W sektorze prywatnym jest duża obawa o to, czy z tego powodu w pewnym momencie zwyczajnie nie zabraknie im rąk do pracy. Chociażby dlatego, że rząd przesunie medyków na pierwszą linię frontu walki z epidemią i nie będą mieli kiedy pracować dla prywatnych podmiotów.
Tak, boimy się i to się już dzieje. Dostaję wiele zgłoszeń od świadczeniodawców prywatnych, że nie mają personelu, że wojewoda zabiera personel do walki z COVID-19. To już jest, to trwa. (…) Posiłkujemy się personelem z całej grupy, jak również rekrutujemy lekarzy z zewnątrz. Naprawdę to są szalone koszty
- mówi szefowa Grupy LUX MED. I dodaje:
Jest to trudna sytuacja. Dzisiaj wszyscy musimy mieć dla siebie ogromne zrozumienie w tym, co się dzieje, bo jest walka o życie. Walka o każdego lekarza, każdą pielęgniarkę i życie każdego pacjenta.
Podmioty prywatne, które zaangażowały się do walki z epidemią koronawirusa, będą rozliczane przez Ministerstwo Zdrowia na tych samych zasadach, co placówki publiczne. Niemniej już teraz widać, że sektor prywatny od strony czysto ekonomicznej interesu na walce z COVID-19 nie zrobi. Pokazują to chociażby miesięczne kosztach funkcjonowania covidowego szpitala Św. Elżbiety w Warszawie, do którego trzeba sporo dokładać.
Nie chciałabym tego mówić, ale to są miliony złotych
- mówi prezes Rulkiewicz. Szybko dodaje jednak:
Tu trochę zadziałały inne rzeczy. Naprawdę zadziałała chęć pomocy nam wszystkim, bo wszyscy jesteśmy dzisiaj i możemy być pacjentami. Tak czuliśmy naszą rolę, więc nie kalkulowaliśmy zysków i strat. Pewnie te rany będziemy leczyć później, ale to w ogóle nie jest ten etap.