W środę 4 października odbyła się konferencja prasowa z udziałem premiera Mateusza Morawieckiego i ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, podczas której zaprezentowano listę kolejnych obostrzeń wprowadzonych w związku z epidemią koronawirusa. Politycy zapowiedzieli także możliwość wprowadzenia "narodowej kwarantanny", jeśli liczba zakażeń wciąż będzie rosnąć. Decyzje te skomentował rzecznik rządu Piotr Müller, który był gościem telewizji Polsat News.
- Gdybyśmy dzisiaj nie wprowadzili kolejnych obostrzeń, to szacunki są takie, że do końca stycznia zachorowałoby w Polsce 600 tys. osób więcej. To oznaczałoby, że co najmniej kilkanaście tysięcy osób, a może kilkadziesiąt tysięcy osób więcej by umarło. I to jest ten ogromny dylemat, który dzisiaj jest: czy pozwolić na to, by dziesiątki tysięcy osób umierały, czy żeby ograniczyć mimo wszystko pewne swobody, które w tej chwili mamy - powiedział.
Müller poinformował także, że jeśli "w perspektywie siedmiu dni średnia zachorowań będzie wynosiła ok. 29-30 tys.", rząd będzie musiał podjąć decyzję o wprowadzeniu całkowitego lockdownu.
Piotr Müller był dopytywany o decyzję o zamknięciu sklepów w galeriach handlowych, która może doprowadzić do bankructwa i utraty pracy wielu osób. Rzecznik rządu wyjaśnił, że zamknięcie sklepów ma doprowadzić do ograniczenia mobilności obywateli.
- Problem jest taki, że żeby dostać się do poszczególnych miejsc - do galerii handlowych, teatrów, kin do wszystkich miejsc, które spotkały się dzisiaj z dodatkowymi obostrzeniami - do nich trzeba dotrzeć. To powoduje, że mobilność obywateli się zwiększa - powiedział Müller, informując, że zdaniem ekspertów ograniczenie mobilności społecznej jest obecnie najważniejszym zadaniem w walce z epidemią koronawirusa.
Rzecznik rządu połączył także wzrost liczby zakażeń wirusem SARS-CoV-2 z ostatnimi protestami dotyczącymi zaostrzenia prawa aborcyjnego w Polsce.
- Do pewnego okresu, do czasu protestów społecznych ta mobilność po tych obostrzeniach spadała, co spowodowało siłą rzeczy, że ta siła przyrostu w pewnym momencie zaczęła hamować. To były nadal przyrosty, ale procentowe przyrosty były mniejsze niż w poprzednim okresie. [...] Niestety kilka ostatnich dni i te zachowania społeczne powodowały, że dzisiaj, jutro, pojutrze i obawiam się, że w następnych dniach również będziemy widzieć wzrosty - mówił Müller.
Podobną narrację stosuje premier Mateusz Morawiecki. Podczas konferencji prasowej w środę 4 listopada mówił, że protesty uliczne przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego mają wpływ na wzrost liczby zachorowań na koronawirusa. Stwierdził także, że według prognoz zespołu badawczego z Uniwersytetu Warszawskiego protesty uliczne mogą zwiększyć liczbę zakażeń o ok. 5 tys. dziennie. Jest to jednak nieprawda. Naukowcy napisali w oświadczeniu z dnia 3 listopada, iż "stwierdzenie, że z modelu ICM UW wynika, iż protesty uliczne mogą zwiększyć liczbę stwierdzonych przypadków z 25 tys. na 31 tys., jest nieuprawnione". W komunikacie poinformowali także, że "w obecnym stadium rozwoju modelu nie są metodologicznie przygotowani, aby uwzględnić w sposób odpowiedzialny tego typu zgromadzenia jako odrębny czynnik".