W Gazeta.pl wspieramy pracowników ochrony zdrowia walczących na pierwszej linii z epidemią koronawirusa, która wciąż przybiera na sile.
Swoje doświadczenia opisał nam pan Maciej, który - jak pisze - jest "specjalistą chorób wewnętrznych i kardiologii, z tytułem dr n. med. za pracę w dziedzinie kardioonkologii, z 13-letnim stażem pracy w szpitalu".
Na rotacji 'covidowej' w utworzonym przed pięcioma dniami oddziale dotychczas dyżurował wyjątkowy skład: nasz kolega rezydent, profesorzy: kierownik naszej dotychczasowej kliniki oraz szef neurologii, dyrektor naczelny (anestezjolog) i zastępca dyrektora (neurochirurg). Chcieli wywołać radosny zryw do pracy w tych ekstremalnych warunkach u pozostałych kolegów - nie udało się. Wszyscy czekają na jasny przekaz sejmowy odnośnie do warunków i wynagrodzenia, a te zmieniają się szybciej niż gorące krzesła w różnych 'spółkach'
- opisuje. Jak pisze, personel stara się przeorganizować pracę w szpitalu, żeby "koledzy na rotacji 'covidowej' mogli dostać dodatkowe wsparcie". "Czynnik ludzki to ta siła, która może pokonać pandemię. Niezmordowana praca naszych salowych, opiekunek, pielęgniarek, radiotechników (ci to w ogóle mają teraz już nie młyn, a tornado) i każdego z osobna jest na wagę złota" - napisał.
"Zostaję na dyżurze kardiologicznym, przyjmuję 'zwykłych' chorych, uspokajam rodziny, wszyscy dożywają do rana, poprawiają się. W całym kraju eskalacja protestów z wiadomych przyczyn. Grzbietu fali zachorowań nadal nie widać, ale jakimś cudem bałwany występują. Miałem jechać jak co roku na Powązki, ale ogłoszono, że bramy cmentarzy pozostaną zamknięte - ufff, jaka ulga, że chociaż dzień wcześniej. Kwiaty i zmarli poczekają na niechybną kapitulację wirusa" - pisze.
Nasz czytelnik relacjonuje, że w szpitalu na oddziale jest "zero wolnych łóżek dla pacjentów z COVID-19". "Koledzy organizują dostawki, respiratory też już przetestowane - maszyny działają sprawnie, ale personel oddziału to nie roboty, czasem musi się zregenerować i podładować. Chciałby mieć nieograniczone zdrowie" - pisze.
Jednocześnie na oddziale wewnętrznym jest więcej "zwykłych" pacjentów w ostrym stanie, bo szpitale przekształcone w jednoimienne odsyłają do innych szpitali wielospecjalistycznych.
Skompletowany w pośpiechu personel pielęgniarski i pomocniczy (część z nas na kwarantannach, część chora, część wspomaga 'covidowy') stara się jak może, żeby tę samą pracę dobrze wykonać w okrojonym składzie. Jednocześnie nie ma dnia, żeby na Izbę Przyjęć nie trafiło kilku nowych chorych z paskudnym obustronnym zapaleniem płuc, którym trzeba znaleźć miejsce do leczenia. I nie chodzi tu bynajmniej o grypę, albo typowe zakażenia bakteryjne. Fala idzie na 20 tys. oficjalnych zakażeń dziennie, wg modeli matematycznych może być ich 6-9 razy więcej
- opisuje.
Jak dodaje, piątkowe dane o ponad 20 tys. zakażeń i 200 zgonach "dalej nie robi wrażenia na znajomych 'antycovidowcach'. "Obrazki z Lombardii z początku roku też nie robiły, w końcu to niezorganizowani Włosi. Grypa też zabija, jak i rak, zawały oraz zwykła urosepsa" - pisze.
Czekam na telefon od któregoś z nich, że ktoś z rodziny potrzebuje miejsca w szpitalu albo co ma robić, bo zachorował na COVID-19 i czuje się coraz gorzej. Przecież tyle łóżek wolnych na stronie Ministerstwa Zdrowia. U nas oddział 'full', szef zmordowany ciągłą walką o jeden z leków (remdesivir) - prawie dwa tygodnie temu ogłoszono zakup 80 tys. dawek dla pacjentów w naszym kraju mlekiem i miodem płynącym, ale ta liczba wystarczy dla ok. 13 tys. z nich (pacjentów w szpitalach obecnie ponad 15 tys., oczywiście nie każdy się kwalifikuje)
- opisuje.