Psycholożka: Wraz z informacją o dodatnim wyniku zaczyna się samotna wędrówka pełna skrajnych emocji

- Wraz z informacją o dodatnim wyniku zaczyna się samotna wędrówka, która może skończyć się jeszcze większą dozą samotności na oddziale szpitalnym - zakaźnym bądź intensywnej terapii. Wtedy w obliczu śmierci większość z nas chce być z bliskimi - mówi w rozmowie z Gazeta.pl dr n. społ. Bogna Szymańska-Kotwica, psycholożka z Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego w Warszawie.

1 listopada to dzień zadumy i pamięci o tych, którzy odeszli. Ten rok jest szczególny bolesny, bo pandemia COVID-19 przyczyniła się do śmierci ponad miliona osób na całym świecie. Codziennie w Polsce i na świecie umierają setki osób zakażonych koronawirusem. Jego ofiarami padają kobiety, mężczyźni, osoby młode, seniorzy. Łączy ich jedno - wirus nagle skrócił ich życie i pozostawił pogrążonych w żałobie bliskich. Publikowanymi dziś tekstami chcemy godnie uczcić pamięć ofiar pandemii i tych, którzy odeszli od nas w mijającym roku.

Pozostałe teksty naszego minicyklu:

***

Magdalena Bojanowska, Gazeta.pl: Dziś 1 listopada, święto, które w tym roku może być wyjątkowo trudne dla wielu osób.

Dr n. społ. Bogna Szymańska-Kotwica: Sądzę, że nie będzie to święto celebrowane tak pompatycznie jak dotychczas. Myślę, że będziemy je obchodzić mniej wystawnie, bez takiego jarmarku i wystawności na pokaz. 1 listopada sam w sobie jest taką szczególną datą, zwłaszcza dla Polaków. Obchodzimy ten dzień w wymiarze odwiedzin osób, których już nie ma, czyli tak, jakbyśmy chcieli powrócić do tych, którzy umarli. To dzień, w którym wiele osób dopada nostalgia związana z przemijaniem i niewątpliwie gdy ktoś jest w izolacji z powodu zakażenia SARS CoV-2 lub innej choroby, może mierzyć się z tym zagadnieniem.

W moich rozmowach z pacjentami dotkniętymi COVID-19 słyszę zmartwienie i obawę "może to już, tak nagle, bez zapowiedzi", rozliczenie życia poprzez krótki rachunek sumienia, "ile w tym życiu udało mi się dokonać, czego już nie dokonam, czego żałuję". Ponadto przemijanie kojarzy się z myślą, że to koniec, nie ma już nic więcej. Około daty 1 listopada u wielu pojawia się smutek, że coś się skończyło albo żal za życiem, które pomimo wielu wad jest szalenie interesujące i barwne. Wtedy śmierć nie wiąże się z bólem jako takim, tylko świadomością tego, co tracimy.

W życiu ludzie różnią się od siebie pod wieloma względami, w zależności od światopoglądu, etapu życia, własnych doświadczeń. Kontrastowość widać także w kwestii podejścia do śmierci i poziomie lęku w godzinie śmierci. U ludzi wierzących często pojawia się obawa o to, co będzie po śmierci. Czy na Sądzie Ostatecznym czeka nas jakaś kara za to ziemskie życie? Pojawia się też poczucie winy i złudna myśl, że nie naprawimy już niczego, zwłaszcza w odosobnieniu. U osób niewierzących także pojawia się obawa, że nic się już nie zmieni, bo śmierć to akt ostateczny.

Boimy się cierpienia, które może towarzyszyć samemu umieraniu. Wyobrażamy sobie, że to będzie trochę jak z filmu science-fiction, ale proces umierania to nie jest tak, że nagle pstryk światło zgasło. Gdy w wyniku COVID-19 pojawia się niedotlenienie mózgu, nasza percepcja zmienia się, nie jest tak jaskrawa, jak w stanie świadomości. Osoby w stanie zagrożenia życia pod respiratorem w śpiączce farmakologicznej są nieświadome. To dzieje się się szybko, ale nie nagle. Czasami trwa kilka godzin lub dni. Wtedy większy problem ma rodzina, która odczuwa niemoc, brak możliwości kontaktu, pożegnania, trzymania za rękę do ostatniej chwili. Boimy się też samego lęku przed śmiercią, nie chcemy mówić o czymś tak trudnym, wypychamy to ze świadomości. W ogóle w naszej kulturze mało się mówi o śmierci, to jest temat tabu, a myślę, że przy okazji 1 listopada czy świąt Bożego Narodzenia, które są przed nami, wiele osób będzie konfrontować się z takimi przemyśleniami.

Jak możemy z tym walczyć?

Chciałabym wierzyć, że można spojrzeć na dzień 1 listopada w wymiarze wspólnoty życia i śmierci. Jak na pory roku, które następują kolejno po sobie, właśnie dla życia i odrodzenia się. To dla mnie zrozumiałe, że w sytuacji zagrożenia trudno jest rozmyślać o czymś miłym, jednak zamiast koncentrować się na myślach wzmagających lęk warto popatrzeć na swój stosunek do życia. Jak mogę zaangażować się w życie? Jak wykorzystać szansę, jaką ono mi daje?

Pracując na co dzień w szpitalu, spotykam ludzi terminalnie chorych. W rozmowach z nimi mam wrażenie, że konfrontują się oni z przyspieszoną lekcją pokory wobec życia. Zaczynają czerpać z niego ile sił. Cieszą się najprostszymi rzeczami jak widok słońca za oknem, śpiew ptaków, gwar miasta, smak kanapki. Myślę, że można podjąć próbę potraktowania dnia 1 listopada symbolicznie, nie jako dzień smutny, a jako dzień, w który celebrujemy życie. Proponuję zastanowić nad tym, co każdy z nas może teraz zrobić, czego teraz potrzebuje w życiu takim, jakie ono jest, w tej sytuacji, w której się znajduje. Być może uświadomimy sobie, jak ważne byłoby dla nas to, żeby powiedzieć ukochanej osobie, że bardzo ją doceniam, że może nie mówię często o swoich emocjach, ale widzę jak poświęca się dla domu, dla rodziny, jak dużo pracuje.

Czy COVID-19 jest chorobą, z którą walczy się w samotności?

Wielu pacjentów zmaga się z tą chorobą w samotności, konfrontując się ze świadomością upływu życia i straty zdrowia, bo płuca są niesprawne lub mogą pozostać jakieś powikłania choroby. COVID-19 jest nową chorobą, która pokazuje nam swoje różne i nieprzewidywalne oblicze. Dopiero poznajemy go i uczymy się na podstawie doświadczeń. Poza sferą medyczną ważnym czynnikiem choroby jest komponent psychologiczny związany z powagą sytuacji, globalnym rysem pandemii w skali makro oraz z indywidualnymi predyspozycjami. W związku z tym u niektórych pacjentów zakażonych, z którymi rozmawiałam przez telefon, wybrzmiało bardziej dobijające poczucie osamotnienia niż działanie samego wirusa SARS-CoV-2.

Z psychologicznego punktu widzenia nagłe, nieoczekiwane doznanie osamotnienia rujnuje nasze życie, nasz dobrostan psychiczny i fizyczny. Często też podcina skrzydła w działaniu czy podejmowaniu czynności, odbiera wiarę w to, że będzie lepiej, że przyjdzie jakaś poprawa. Wywołuje szereg skrajnych, często niezrozumiałych emocji, bo nigdy wcześniej nie skonfrontowaliśmy się z tak dramatycznym doznaniem w życiu.

Wraz z informacją o dodatnim wyniku zaczyna się samotna wędrówka pełna skrajnych emocji: strachu, smutku, złości, która może skończyć się jeszcze większą dozą samotności na oddziale szpitalnym - zakaźnym bądź intensywnej terapii. Wtedy w obliczu śmierci większość z nas jednak chce być z bliskimi, z osobami, które kocha, z którymi jest związana. Ludzie w swojej naturze potrzebują obecności, bliskości innych osób, żeby porozmawiać, pożegnać się, naprawić jakieś błędy życiowe. Natomiast w tym najbardziej tragicznym scenariuszu osoby, które odchodzą w szpitalu, nie mają nikogo. Mają jedynie obraz bliskich osób w pamięci, bo nawet lekarz, który pojawia się w tym momencie, nie może godnie towarzyszyć takiej osobie. Jest szczelnie ubrany w kostium ochronny. Ma zasłoniętą całą twarz przez gogle i maskę. Nie może nawet pokazać swojej twarzy, aby nadać tej chwili ludzki wymiar. W związku z tym gdy czytamy takie informacje, mogą przejść ciarki po plecach, jakby to był scenariusz strasznego filmu, a nie rzeczywistość XXI wieku.

Jednak z moich rozmów i obserwacji wynika, że nie sam COVID jest taką chorobą, z którą walczy się w samotności. To zjawisko dotyka także osoby zmagające się z innymi chorobami, które wymagają hospitalizacji, które są w domach opieki społecznej, hospicjach, dzieci leżące samotnie w oddziałach szpitalnych, np. na onkologii, gdzie nawet rodzic nie może przyjść, odwiedzić, przytulić; kobiety w zagrożonej ciąży, które zamiast ten wyjątkowy czas celebrować z partnerem same zmagają się z lękiem o zdrowie i życie swoje i dziecka. Takich historii jest mnóstwo, więc ciężko powiedzieć, że to tylko COVID-19 jest chorobą, z którą walczy się w samotności, lecz czas, który nastał, jest naznaczony samotnością.

Wspomniała pani, że rozmawiała przez telefon z pacjentami. Czy właśnie w taki sposób się pani kontaktuje z chorymi?

Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, dlatego że moje rozmowy z pacjentami zakażonymi koronawirusem odbywają się nie tyle w ramach samego szpitala, ile bardziej na prośbę osób, które w jakiś sposób do mnie dotarły, na prośbę znajomych, krewnych, bo ktoś zna kogoś, kto leży w szpitalu i potrzebuje takiej pomocy. W większości robię to dobrowolnie, nieodpłatnie i w czasie wolnym, bo widzę, że ci ludzie potrzebują fachowego wsparcia i pragną porozmawiać z kimś, kto nie będzie ich oceniał, nie będzie pospieszał, bo lekarz nie ma czasu na taką rozmowę. Słyszę, jak bardzo te osoby pragną żyć i podzielić się różnymi przemyśleniami. One potrzebują słów otuchy, ale także słów z wiarygodnego źródła.

Czy widzi pani zaangażowanie innych psychologów w niesienie pomocy?

Oczywiście, widzę zaangażowanie całego środowiska psychologów, terapeutów, zawodów pomocowych. Widzę też, że nie tylko ja jedna pracuję w systemie, nazwijmy to dobrowolnym. Wiele moich koleżanek i kolegów po fachu także angażuje się w jakieś nieodpłatne formy wsparcia. Zrzeszają się grupy zawodowe, które dobrowolnie pełnią dyżury i udzielają interwencji. Niemniej jednak ich mankamentem jest to, że albo trudno jest się dodzwonić w takie miejsca, albo że osoby które tam pracują, nie znają bieżących procedur lub nie mają specjalistycznej wiedzy medycznej. Z punktu widzenia psychologicznego oczywiście fachowcy udzielają wsparcia, ale brakuje miejsca integrującego wiedzę medyczną i psychologiczną.

Poza tym nawet jeżeli specjaliści zrzeszają się dobrowolnie, to powinno być uregulowane prawnie w ramach na przykład Ministerstwa Zdrowia. Taki standard opieki psychologicznej dostępny w każdym województwie. Czasami rozmawiam z pacjentami z innych miejscowości i nie zawsze wiem, jaka tam jest sytuacja, więc muszę szukać informacji, dowiadywać się z różnych źródeł tak, żeby tej osobie dać adekwatną pomoc. Spotkałam się z określeniem, że jest to epidemia strachu. Dlatego logiczne wydaje mi się utworzenie specjalistycznych zespołów sprawujących opiekę nad pacjentem z COVID, w których skład wchodzi również psycholog czy psychoterapeuta. W krajach rozwiniętych, gdzie w systemie ochrony zdrowia ujęta jest współpraca z psychologiem, są powołane grupy wsparcia psychologicznego. Niestety w Polsce w ramach pracy szpitala nie ma takiej oferty w koszyku świadczeń dla pacjenta zakażonego SARS CoV-2. Mam przeświadczenie, że system po prostu omija kwestię zdrowia psychicznego w przebiegu infekcji COVID-19. To znaczy, że w procesie zdrowienia lub w trakcie choroby jeśli ktoś może, to musi radzić sobie na własną rękę.

Kto szuka tego wsparcia?

Zdecydowana większość osób, z którymi rozmawiam, to osoby zakażone przebywające w domowej izolacji albo które mają zakażonych wśród rodziny, bliskich znajomych. Ich poziom lęku jest często o wiele wyższy niż u pacjentów, którzy są hospitalizowani, pod stałym monitoringiem zdrowia. Osoby, które odbierają dodatni wynik na COVID-19, często zostają bez informacji, co dalej lub dostają zdawkowe instrukcje, żeby skontaktować się z lekarzem albo poczekać na kontakt z sanepidu, a potem przez kilka dni nie ma żadnego sygnału, nie mogą się nigdzie dodzwonić i wtedy mają poczucie, że zostali porzuceni, że zostają sami sobie.

A jak z tą samotnością radzą sobie chorzy, którzy przebywają odizolowani w szpitalu?

Różni ludzie mają swoje różne sprawdzone metody. Izolacja w sali jednoosobowej jest dotkliwa dla każdego. Jednak chyba bardziej bezlitosna jest dla osób starszych, które nie są przyzwyczajone do korzystania z dobrodziejstwa nowych technologii, laptopów, kontaktów za pośrednictwem mediów społecznościowych, przez komunikatory, z kamerkami, zdjęciami, relacjami. Dla osób starszych telefon jest takim narzędziem, łącznikiem ze światem zewnętrznym, służącym tylko temu, żeby zadzwonić do rodziny.

Pacjenci szukają na różne sposoby kontaktu z drugim człowiekiem, możliwości porozmawiania, czy to będę ja, czy to będzie lekarz, czy salowa, która akurat jest obecna, czy pielęgniarka. Albo wyczekują bardzo na ten telefon i kontakt z rodziną o określonej porze. Szczęście mają ci, którzy znajdują się na sali dwu- bądź wieloosobowej, wtedy można podzielić się swoimi przemyśleniami, doznaniami, opowiedzieć o swojej rodzinie, czyli trochę w rozmowie z drugim człowiekiem zabić czas, który bardzo się wydłuża. Odwiedziny lekarza czy wydawanie posiłków czasami są traktowane jako moment kulminacyjny w trakcie dnia. Właśnie wtedy można dodatkowo odezwać się, zażartować, na chwilę wyskoczyć z sideł ciszy, która brzęczy w uszach.

Mimo to laptop, tablet lub telefon to najbliższy przyjaciel na kilka dni. To źródło informacji, kontakt ze światem, praca, rozrywka, książka w wersji elektronicznej, film, Facebook. Dlatego młodszym pacjentom jest łatwiej wypełnić czas choroby. Tylko... Po co nam to wszystko, skoro ból może stać się tak uciążliwy, że brakuje nam siły na podrapanie się po nosie, a co dopiero poczynienie jakiegoś wysiłku intelektualnego, aby opowiedzieć przez telefon, co się dzieje, jak leci. W takich sytuacjach najczęściej pozostajemy jedynie z własnymi myślami. A te w takich okolicznościach nam nie sprzyjają.

Czy kontaktują się z panią również osoby, które przeszły COVID-19? Takie, które są już zdrowie, ale wciąż odczuwają lęk przed tym, co się dzieje, którym ich własne myśli nie sprzyjają?

Tak, oczywiście. Mam dużo takich rozmów i utrzymuję kontakt z osobami, które jakiś czas temu chorowały i mają kłopot z powrotem do codzienności z różnych powodów. Nie mówię, że jest to reguła. To zależy od różnych okoliczności, od środowiska, w którym funkcjonują. Często pozostają ze mną w kontakcie rodzice dzieci chodzących do szkoły. Pytają, co mają zrobić, jak mają odpowiadać na pytania, kiedy chcą, aby dzieci wróciły do szkoły. Czują, że są przez innych rodziców w jakiś sposób stygmatyzowani. Pamiętam rozmowę z kobietą, która łamiącym się głosem wyznała, że czuje się jakby była trędowata, mimo że odbyła kwarantannę, spełniła wszystkie zalecenia, dostała informację od upoważnionych służb, że może powrócić do codziennego funkcjonowania. Wspomniała, że stres związany z faktem zakażenia był niższy od tego związanego ze społecznym ostracyzmem.

A osoby, które nie chorowały na COVID-19?

Jak najbardziej. Osoby zdrowe pytają, co to będzie, jaka jest sytuacja w ochronie zdrowia, jak to wygląda od kuchni, czy jest jakaś szansa na szczepionkę lub leki, jaki jest stan wiedzy i wolnych łóżek. Ludzie chcą mieć punkt odniesienia, ponieważ w mediach czytają bardzo skrajne informacje zarówno od lekarzy, wirusologów, epidemiologów, jak i polityków. W związku z tym duża część społeczeństwa nie wie, komu wierzyć. Poczucie zagubienia sprzyja powstawaniu teorii spiskowych, że COVID to ściema i manipulacja, które powszechnie głoszone bardzo szkodzą społeczeństwu, a fałszywe informacje powodują, że ta lawina lęku zalewa nas jak fala tsunami.

Pracowała pani w szpitalu zakaźnym przed wybuchem epidemii?

Pracuję tam od wielu lat, przede wszystkim z osobami zakażonymi wirusem HIV i HCV. Oczywiście jeżeli jest taka potrzeba, odbywam także konsultacje psychologiczne z osobami, które są w szpitalu z powodu innych chorób.

Czy w takim razie, jeśli da się to w ogóle określić, ludzie dziś częściej szukają pomocy u psychologa?

Trudno jednoznacznie to określić. Sama epidemia i jej konsekwencje zwiększają zapotrzebowanie na konsultacje i interwencje psychologiczne w społeczeństwie. Choć stosunkowo niewiele osób dobrowolnie decyduje się na nie mimo ewidentnych korzyści. Być może z powodów finansowych albo błędnie powszechnie nisko ocenianego trendu i poszanowania zawodu psychologa. Optymistyczne jest to, że tendencja ta zmienia się w polskim społeczeństwie i coraz więcej osób otwiera się na różne sposoby wsparcia i samorozwoju, także w związku z innymi aspektami, niezależnie od pandemii COVID-19.

Na przykład?

Z powodu różnych zawiłości losu oraz kryzysów, które pojawiają się w życiu lub deficytów w zakresie zdrowia psychicznego. Obciążenie pandemią wzmaga odczuwanie stresu, problem z regulacją emocji i odnalezieniem siebie w szumie informacji. Być może wcześniej było to mniej odczuwalne niż teraz, kiedy większość osób zna już kogoś, kto jest lub był zakażony i potrzebuje merytorycznego wsparcia. Możliwość zakażeniem się koronawirusem obecnie jest bardziej realna, ponieważ więcej osób choruje. Ten fakt wzbudza powszechniejszą obawę przed zachorowaniem, które może doprowadzić nas do sytuacji ostatecznego pożegnania.

Lęk przed śmiercią jest jednym z najsilniejszych lęków, w które jesteśmy wyposażeni. Jest niezbędny, aby przetrwać. To dzięki niemu wzbraniamy się przed wykonaniem ryzykownych czynności, dostosowujemy się do zaleceń. Niestety nie jesteśmy uczeni, jak radzić sobie z tak silnymi doznaniami emocjonalnymi. Wolimy ich uniknąć, odsunąć w zapomnienie. W szkole uczymy się budowy pantofelka albo daty bitwy pod Cedynią, ale nie zdobywamy umiejętności radzenia sobie z własnymi emocjami i zaufania do siebie. W związku z tym w sytuacji zagrożenia trudno wyobrazić sobie jedną i tą samą reakcję u wszystkich. Każdy ma prawo do odczuwania różnych emocji. To nie one same w sobie nam szkodzą, a sposób, w jaki na nie reagujemy. Dlatego tak ważne jest uzmysłowienie sobie tego, co czuję, nawet jeśli jest to nieprzyjemne. Wielu pacjentów mówi, że ma poczucie, że zaraz oszaleje, zwariuje w tych czterech ścianach, czuje się, jakby była w więzieniu i nie mogła nic zrobić. To pewnie jest bezradność. Jednak warto zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście to jest więzienie, czy forma działania, aby uniknąć jeszcze poważniejszych konsekwencji zdrowotnych czy społecznych. Kiedy myślimy, że dokonujemy jakiegoś wyboru i samodzielnie podejmujemy decyzję, to odczucie nieprzyjemnych emocji jest mniejsze, jakby miały mniejszą moc.

Czy lekarze, pielęgniarki i inni pracownicy ochrony zdrowia również szukają specjalistycznego wsparcia?

W moim miejscu pracy dyrekcja stworzyła możliwość skorzystania ze wsparcia psychologicznego dla pracowników. Problem tkwi w tym, że oni po prostu nie mają czasu w ramach godzin pracy na taką rozmowę, która na ogół trwa około godzinę. Z niektórymi kolegami i koleżankami udaje mi się porozmawiać spontanicznie lub przez telefon po pracy, tak po koleżeńsku. Jednak rządzący nie stworzyli systemu konsultacji psychologicznych dla personelu medycznego. To się robi wszystko spontanicznie z potrzeby serca. Trzeba sobie uzmysłowić, że nikt za tę pracę po godzinach nie płaci.

Z jakimi problemami przychodzą medycy?

Personel medyczny w większości zgłasza przemęczenie, niemoc wynikającą z ograniczeń systemowych, frustrację spowodowaną ciągłą zmiennością warunków pracy i procedur. Prof. Zawadzki wraz z zespołem z Uniwersytetu Warszawskiego przeprowadził badania wśród strażaków Państwowej Straży Pożarnej, w których pokazał, że osoby te w sytuacji zagrożenia postępują zgodnie z wyznaczonymi, sztywnymi procedurami. Są one po to, aby emocje nie wpływały na stan psychiczny i niekorzystne działanie w czasie akcji. Po prostu pomaga to fachowcom działać w możliwie precyzyjny sposób. Mam poczucie, że wielu specjalistom właśnie brakuje takich jednoznacznych procedur. Wytyczne, rozporządzenia, ustawy zmieniają się tak dynamicznie, czasem z dnia na dzień, w taki sposób, do tego stopnia, że wykluczają się one nawzajem. To powoduje dodatkowy stres, nerwowość w zespole. Takie działania nie zapewniają pracownikom podstawowego poczucia bezpieczeństwa w wykonaniu swoich obowiązków. Im naprawdę nie brakuje zaangażowania w ratowanie ludzkiego życia. W większości wiedzą, jak mogą leczyć lub gdzie szukać wsparcia u mądrzejszych kolegów. medycznie działać. Szczególnie gdy mówimy o personelu szpitala zakaźnego. W innej sytuacji może być personel szpitala lub oddziału, np. ginekologicznego, który nagle zostaje przekształcony w jednoimienny. Najpierw dokonywane jest przekształcenie jednostki, a później pojawia się żądanie spełnienia nowych procedur, bez szkolenia lub podania instrukcji działania. Niektóre jednostki tworzą takie procedury we własnym zakresie w pośpiechu. Na przykład pielęgniarki, które przechodzą kilkugodzinne szkolenie z obsługi respiratora. Nawet jeżeli pielęgniarka dowie się, gdzie się włącza urządzenie, to nie ma praktyki w tym zakresie. I mimo dobrej woli i szczerych chęci pojawia się strach w obliczu przymusowego przejścia do łóżka covidowego, przy którym jest zupełnie inny rodzaj pracy.

Innym przykładem absurdalnych warunków pracy jest chaos i dezorganizacja przez wprowadzenie pewnych prowizorycznych działań zabezpieczających. W jednym z warszawskich szpitali personel medyczny sam oddzielał strefę czystą od strefy zakaźnej za pomocą folii szklarniowej i szarej taśmy, aby zapewnić sobie w miarę przyzwoite warunki pracy. Jest to niepoważne, wprowadza zamieszanie, podważa autorytet i powagę sytuacji. Osoby, które na co dzień nie spotykają się z absurdami systemu ochrony zdrowia, nie dowierzają, że tak może funkcjonować placówka, która ma ratować zdrowie i życie. Dlatego czasem oszczędzam swoim rozmówcom takich niedorzeczności, jednak uważam, że nie można pomijać tego milczeniem za każdym razem.

Rodziny medyków także odczuwają ten niepokój?

Niektóre rodziny osób, które pracują na tzw. pierwszej linii frontu, przeżywają większy stres związany z tym, że najbliższa osoba wystawia się na zagrożenie niż sami pracownicy ochrony zdrowia. Taki objaw również jest zrozumiały i należy pochylić się nad tym, gdy poziom lęku zaczyna przerastać nasze możliwości. Z tego powodu czasem może dochodzić do pewnych konfliktów, przepychanek słownych typu: "zostaw to, przecież znajdziesz pracę gdzie indziej". Taka postawa może eskalować irytację z obu stron.

Czasem pracownik ochrony zdrowia po powrocie do domu paradoksalnie potrzebuje trochę izolacji w celu odetchnięcia, przełączenia się w łagodny sposób z dyżuru, gdzie było wiele intensywnych bodźców, na tryb domowy. Po prostu nastał taki czas, że wszyscy potrzebujemy więcej wyrozumiałości i życzliwości dla siebie nawzajem. Obyśmy z tej lekcji życia wyciągnęli jak najwięcej konstruktywnych wniosków.

Dr n. społ. Bogna Szymańska-Kotwica - psycholożka w Poradni Profilaktyczno-Leczniczej Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego w Warszawie, w prywatnym gabinecie psychoterapii Minds of Hope, doradca okołotestowy w Punktach Konsultacyjno-Diagnostycznych FES.

Zobacz wideo Jak mocno pandemia wpłynie na zdrowie psychiczne Polaków?
Więcej o: