Lekarzu, pielęgniarko, ratowniku medyczny, diagnosto, pracowniku sanepidu, pracowniku ochrony zdrowia - napisz do nas na adres: redakcjagazetapl@agora.pl. Pokaż nam, jak wygląda Wasza codzienna praca, podziel się z nami swoją perspektywą. Oddajemy Wam nasze łamy, bo to jest dziś nasza misja. Nie jesteśmy w stanie pojechać na front wojny z wirusem i relacjonować, jak wygląda walka z pandemią. Byłoby to nieodpowiedzialne i niebezpieczne. Wysyłajcie do nas nagrania, zdjęcia, informacje, raporty z codziennej walki z COVID-19. Tylko Wy możecie pokazać, jak podstępny jest koronawirus. Tylko Wy możecie nam wskazać, jak możemy Was teraz wesprzeć.
Poniżej za zgodą autora publikujemy list od lekarza, który mimo że sam zachorował na nowotwór, dalej leczył pacjentów.
Jestem lekarzem rodzinnym. Prowadzę z koleżanką pediatrą przychodnię rodzinną na wsi. Oboje jesteśmy w wieku seniorskim. W listopadzie ubiegłego roku rozpoznano u mnie raka trzustki. Kiedy wiosenny lockdown się zaczął - a u mnie już królowała chemioterapia. Dzienna - co dwa tygodnie. Dojazdy do Warszawy, perspektywa zamknięcia kliniki.
Na rynku pracy całkowity brak lekarzy mogących wspomóc nas w obowiązkach. Tragedia. Podjąłem decyzję - nie będę na zwolnieniu, będę pracował. Co drugi tydzień wypadam z obowiązków na trzy dni chemioterapii i wracam do przychodni. Pracuję z duszą na ramieniu, w obliczu narastającej epidemii i osłabienia organizmu przez chemię.
Mam prawie dwa metry wzrostu. Na rynku są bardzo odczuwalne braki odzieży jednorazowej w takim rozmiarze. A dla mnie właściwe zabezpieczenie może być sprawą życia i śmierci. Staramy się dzielić pracę, koleżanka przyjmuje osoby z infekcjami, ja zajmuję się głównie pacjentami z chorobami przewlekłymi.
W końcu możemy zlecać naszym pacjentom testy, bez wcześniejszych ograniczeń. Liczba pacjentów z dodatnim wynikiem testu COVID-19 rośnie. Jest coraz ciężej pracować. Przybywa obowiązków. Zagrożenie infekcją realnie rośnie. Atmosfera w pracy staje się napięta. W tym czasie w mediach słyszę wypowiedzi przedstawicieli dobrej zmiany o unikających pracy lekarzach...
Ja czuję się w obowiązku pracować, bo ktoś musi otoczyć pacjentów podstawową opieką lekarską. Ale jak długo dam radę, do kiedy starczy mi sił, nie wiem. Niestety, wieloletnie zaniedbania w ochronie zdrowia, kolejnych ekip rządzących i ciągłe podważanie zaufania do medyków, doprowadziły do sytuacji, że nie kształci się lekarzy rodzinnych w takiej liczbie, żeby zastąpili tych odchodzących na emeryturę lub chorych.
Obok tej historii nie mogliśmy przejść obojętnie. Zaraz po otrzymaniu listu skontaktowaliśmy się z lekarzem, który każdego dnia walczy o życie swoich pacjentów i swoje. Opowiedział o tym, jakie trudności napotykają lekarze w codziennej pracy oraz czym różni się praca lekarza na wsi od pracy w mieście.
Odzież ochronna w dużych rozmiarach jest kompletnie niedostępna na rynku. Nie wszyscy lekarze noszą rozmiar S czy M. Wiele placówek poszukuje większych kombinezonów.
Ja mam prawie dwa metry wzrostu. Kupiliśmy największe fartuchy, które udało nam się zdobyć. Jak jadę do pacjenta na wizytę domową, to pielęgniarka musi stać za mną i ten fartuch trzymać, bo ja sam nie jestem w stanie się okryć tak, żeby w trakcie badania nie spadł na pacjenta. To są duże problemy techniczne. Narodowy Fundusz Zdrowia płaci nam w tej chwili trzy procent wartości kontraktu za gotowość do pracy z COVID-em. Te pieniądze, przy obecnych cenach środków dezynfekujących i odzieży ochronnej rozchodzą się błyskawicznie. Jeśli te ceny się utrzymają, to za chwilę zacznie nawet ich brakować.
Tak, dokładnie tak jest.
Jest tylko gorzej. Pandemia narasta. To nie jest tylko lęk o własne zdrowie. Stwierdzenie jakiegokolwiek przypadku wśród personelu spowoduje zamknięcie przychodni na czas kwarantanny. Nie będzie się miał kto tymi pacjentami opiekować, to jest deprymujące.
Nie jesteśmy w stanie znaleźć nikogo, kto chciałby na stale z nami współpracować lub przyjść na zastępstwo. Pracujemy teraz zdecydowanie więcej.
Główne różnice polegają na tym, że pracujemy w mniej anonimowym środowisku. Pracuję w tej miejscowości 25 lat. Za czasów mojej pracy już urodziło się następne pokolenie. Znając pacjenta tyle lat, potrafię po głosie poznać, że coś jest nie tak i że powinienem poświęcić mu więcej uwagi. W dużych miastach lekarze rodzinni nie są tak silnie związani ze swoimi pacjentami, pracują krótko i często się zmieniają, pracują w kilku przychodniach na raz.
Dopiero od kilku dni zdają sobie sprawę, co się dzieje. Zaczynają czuć, że to jest blisko nich. Dzięki temu, że możemy już zlecać testy jako POZ, możemy wykrywać więcej zakażeń. Zauważam, że ludzie nawet na wsiach zaczynają nosić maseczki, przestrzegać dystansu, a nawet dezynfekować ręce, co wcześniej na wsi nie było zbyt częstą praktyką. Mentalność zaczęła się zmieniać, dopiero jak zagrożenie znalazło się tuż obok, na podwórku.
Jest mnóstwo informatycznych systemów, które nie są ze sobą połączone. W tej chwili musimy znowu zgłosić naszych pacjentów do sanepidu, których kierowaliśmy tam przez ostatnie dwa tygodnie. Dopiero niedawno dowiedzieliśmy się, że sanepid nie widzi naszych zgłoszeń.
Epidemia idzie siłą rozpędu. To jest gaszenie pożarów. Nie ma stworzonych działań systemowych dla lekarzy. Przynajmniej ja ich nie widzę. Jest za to kompletny brak wymiany informacji między poszczególnymi jednostkami ochrony zdrowia.
Uważam, że wprowadzenie teleporad to świetna sprawa. Podobnie jak wystawianie e-zwolnień czy e-recept. Myślę, że to uratowało cały system. Gdyby to nie było wprowadzone przed pandemią, to myślę, że w tej chwili byłaby kompletna tragedia. Przez teleporadę można załatwić wiele rzeczy. Mogę wystawić skierowanie na badania, skierowanie do specjalisty, nie trzeba w każdym przypadku tego pacjenta oglądać.
Według mnie ludzie, którzy dostają się na medycynę i podejmują studia, muszą mieć w charakterze dozę heroizmu, której nie musimy wymagać od reszty społeczeństwa. Decydując się na taki zawód, muszą mieć świadomość tego, że narażają się na niebezpieczeństwo infekcji. Po drugie, wychodzę z założenia, że żyje się raz. Trzeba to życie przeżyć normalnie i skutecznie. Mimo ciężkiej choroby trzeba być tym ludziom do czegoś potrzebnym. Narażenie na zakażenie się u osób z chorobami nowotworowymi jest dużo większe, ale na co dzień się o tym nie myśli. Dla mnie większym obciążeniem jest siedzenie w domu i oglądanie telewizji. Kiedy idę do pracy, chociaż na jakiś czas mogę o tej chorobie zapomnieć. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.
Są to słowa, które głęboko we mnie siedzą. To po tej wypowiedzi Sasina zdecydowałem się, że napiszę ten list. W każdym zawodzie są takie jednostki, które przyszły do tej pracy z powodów finansowych czy z potrzeby bycia "bogiem". Jednak naprawdę wielu lekarzy ma w sobie ten heroizm, o którym mówiłem. Są lekarze, którzy mają w sobie potrzebę niesienia pomocy. To stwierdzenie Sasina jest skandaliczne i nieuprawnione. To działanie ukierunkowane na szukanie wroga i w tym miesiącu padło na lekarzy.
Moja opinia jest jednoznaczna. Są modele matematyczne, które mówiły o tym, że epidemia będzie wzrastać na jesieni. Nikt z rządzących nie wziął tego pod uwagę. Oni w tym czasie zajmowali się swoimi wojenkami i rozdawaniem stołków.
U nas to jest świeża sprawa. Dotychczas były to pojedyncze przypadki, ale wczoraj było już pięć pozytywnych wyników. Myślę, że z dnia na dzień będzie coraz więcej chorych. Nie ma jednoznacznych wytycznych, w jaki sposób mamy tych pacjentów leczyć w POZ.
Kompletny chaos informatyczny, brak wytycznych do leczenia i nieznana skala epidemii - to są główne problemy, z którymi sobie musimy radzić jako medycy
- podsumował naszą rozmowę lekarz POZ.