"Dziennik Gazeta Prawna" powołując się na badania ICM Uniwersytetu Warszawskiego, które zostaną zaprezentowane w przyszłym tygodniu, podaje, że we wrześniu wskaźnik R mówiący o tym, ile osób zaraża jeden chory, może zwiększyć się z 1,1 do 2. Według modelu oznaczać to może poważne zagrożenie epidemiczne.
Z analizy dr. Franciszka Rakowskiego wynika, że jeśli szkoły otworzą się jednocześnie w całej Polsce, to liczba dziennych zakażeń może wzrosnąć do nawet kilku tysięcy przypadków. W związku z tym nawet kilkadziesiąt, a nie kilkanaście powiatów powinno zostać objętych czerwoną strefą, w której wprowadzone są zaostrzone rygory sanitarne. Specjaliści z ICM dodają, że strefa czerwona powinna się zaczynać już od wskaźników, w których mieszczą się strefy żółte. Obecnie żółte są te powiaty, w których liczba zakażeń na 10 tys. osób mieści się w przedziale od 6 do 12, a czerwonych, gdzie jest ich więcej niż 12.
Naukowcy zwracają uwagę, że dzieci w szkole są cały czas w kontakcie z innymi osobami, nawet przy ograniczeniu liczby osób w klasach czy na korytarzach. Problemem jest także to, że nie wiadomo czy uczniowie wracający z wakacji z Polski lub spoza kraju, są zakażeni koronawirusem. Według ekspertów najlepszym rozwiązaniem byłoby wstrzymanie stacjonarnych zajęć przez pierwsze dwa tygodnie szkoły.
- To moment, kiedy dzieci przywożą z wakacji choroby. Warto byłoby opóźnić otwarcie o dwa tygodnie - wyjaśnia dr Jakub Zieliński z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania UW. Dodatkowe zalecenia to m.in. zamykanie szkół w strefach czerwonych czy wprowadzanie zajęć zdalnych na co najmniej 10 dni po stwierdzeniu zakażenia. - Nasz model pokazał bardzo pesymistyczny scenariusz, nawet jeżeli szkoły będą zamknięte w czerwonych powiatach, bo to uwzględniliśmy w naszych wyliczeniach - i tak wzrost liczby chorych będzie bardzo duży - dodaje naukowiec.
W rozmowie w TVN24 dr Franciszek Rakowski mówił, że określenie szczegółowego modelu prognostycznego dla szkół jest trudne, ponieważ cały czas nie wiadomo, czy transmisja wirusa wśród dzieci faktycznie jest niższa. - Jeżeli przyjmiemy transmisyjność niską, na poziomie 10 procent siły transmisyjności wśród osób dorosłych, to wzrosty epidemii nie będą takie znaczące. Natomiast jeśli ta transmisyjność wirusa w młodszych grupach wiekowych jest znacząca - bliska temu, co wśród osób dorosłych - to będziemy mieli do czynienia z potężnym wzrostem epidemii, z taką pandemią totalną, czyli wielkie wzrosty, które trzeba będzie zatrzymać poprzez wprowadzenie mocnych restrykcji - powiedział naukowiec.
Doktor Rakowski dodał, że ma nadzieję, iż transmisja wirusa wśród małych dzieci faktycznie okaże się być niższa. Jeśli jednak taka nie będzie, to krzywa wykładnicza może być w Polsce taka sama, jaka była obserwowana we Włoszech na początku epidemii. - Czyli taki mocny i swobodny narost epidemii, prawdopodobnie raczej w październiku niż we wrześniu, bo epidemia się rozpędza dosyć powoli - wyjaśnił.