Myślał, że wyniki testu na COVID-19 dostanie w ciągu doby. W izolatce spędził kilka dni. "System jest niewydolny"

Mariusz Raćkowicz, ratownik wodny z Chełma, zgłosił się na badanie na obecność koronawirusa. Wcześniej miał kontakt z osobą, co do której istniało podejrzenie, że jest zakażona. Spodziewał się, że wyniki testów dostanie w ciągu 24 godzin. Tak się nie stało i mężczyzna spędził pięć dób na oddziale zakaźnym, choć nie miał objawów COVID-19. Szpital przekonuje, że zawiniła firma zewnętrzna.

Mariusz Raćkowicz jest nauczycielem WF-u oraz wiceprezesem chełmskiego oddziału stowarzyszenia Ratownictwo Wodne Rzeczpospolitej. Do jego zadań należy między innymi koordynowanie pracy ratowników nad jeziorem Białym w Okunince k. Włodawy. W czwartek 13 sierpnia trafił do izolacji na oddziale zakaźnym Samodzielnego Publicznego Wojewódzkiego Szpitalu Specjalistycznego w Chełmie. - U jednego z naszych ratowników było podejrzenie, że miał kontakt ze swoją ciocią z Białej Podlaskiej, u której potwierdzono koronawirusa - opowiadał nam w poniedziałek. - Ten ratownik trafił na kwarantannę, a jako że pracowałem z nim przez cztery godziny na jednej zmianie, sam zwróciłem się do sanepidu. Mam córkę w ciąży, byłem u swojej mamy, odwiedzałem ludzi, więc uznałem, że muszę się przebadać - mówił.

Chełm. Mężczyzna spędził pięć dni na izolacji, bo próbki wysłano do Poznania

Według relacji Raćkowicza sanepid nie chciał pobrać próbek. Zwrócił się o poradę do lekarza rodzinnego, ten polecił mu, by skontaktował się ze szpitalem w Chełmie. Raćkowicz był pewien, że badania zostaną wykonane szybko. Mylił się. - Pobrali ode mnie próbki w czwartek. W piątek, jak mi powiedziała pani doktor, zostały wysłane do Poznania. Po co, jak mogli zrobić testy w Lublinie? W sobotę czekałem, bo nadal ich nie było. Zacząłem się denerwować, personel tłumaczył, że sobota to święto. Nastała niedziela. Nikt się mną nie zajmował, nie mam żadnych objawów. Starałem się dowiedzieć od lekarzy, co się ze mną dzieje. Przecież leżę już cztery dni, a ci ludzie, którzy się potencjalnie ode mnie zarazili, jeśli sam byłbym chory, mogą zarażać dalej - mówił wyraźnie zdenerwowany ratownik.

"System jest niewydolny"

W poniedziałek pobrano od niego kolejne próbki. Lekarze powiedzieli, że wyniki być może będą w środę. - Mówię do nich: słuchajcie, kolejna doba mija, a ja dalej nie wiem, co się dzieje. Jestem ratownikiem, powinienem być wśród swoich ludzi, koordynować ich działania, brakuje nam kadry, a ja tu siedzę bez żadnych informacji, bez badań. Jestem też instruktorem i teraz powinienem szkolić młodzież - relacjonował - W naszym miasteczku chodzą już słuchy, że jestem w ciężkim stanie pod respiratorem. Taka informacja pojawiła się nawet w szkole, w której pracuję. I co teraz, mam to dementować?  - złościł się Raćkowicz.

Zobacz wideo O czym musimy pamiętać, jeśli wybieramy się w podróż publicznym środkiem transportu?

Raćkowicz przyznał, że gdyby wiedział, jak będzie wyglądało badanie, sam nigdy by się nie zgłosił. - Przestrzegam wszystkich, którzy wierzą, że badania robi się szybko. Jestem przykładem, że to nieprawda, że ten system jest niewydolny - ocenił.

Gdy kończyliśmy ten artykuł, Mariusz Raćkowicz poinformował nas, że we wtorek o godz. 17 dostał negatywny wynik testu i mógł opuścić szpital.

Przypadek naszego rozmówcy nie jest odosobniony. W poniedziałkowym numerze chełmski "Nowy Tydzień" opisuje sprawę wojskowego, który z objawami typowymi dla COVID-19 trafił do szpitala. Karetka przywiozła go w czwartek - podobnie jak Mariusza Raćkowicza. Lokalny tygodnik podaje, że do niedzieli nie udało się przeprowadzić testów, więc ci, których żołnierz ewentualnie zakaził (jeśli sam jest chory), mogły w tym czasie zakażać kolejne osoby.

Szpital: Zawiniła firma zewnętrzna

Zwróciliśmy się po wyjaśnienie do placówki, w której na wyniki wymazów czekał przez kilka dni Mariusz Raćkowicz. Zastępca dyrektora ds. lecznictwa Lech Litwin wyjaśnia w odpowiedzi dla Gazeta.pl, że chełmski szpital obecnie nie ma możliwości wykonywania testów. Powód? Litwin tłumaczy to problemami z firmą zewnętrzną. "W związku z niedotrzymywaniem warunków umowy przez firmę wykonującą przedmiotowe badania dla potrzeb szpitala poczyniliśmy starania i zakupy w kierunku wyposażenia laboratorium szpitalnego w sprzęt umożliwiający wykonywanie testu COVID-19. Mamy nadzieję, ze szpital w krótkim czasie będzie miał możliwość wykonywania w/w testów" - przekonuje Litwin.

Zastępca dyrektora potwierdza, że Raćkowicz do szpitala trafił 13 sierpnia i tego dnia pobrano od niego próbki. Dzień później zostały przekazane do "do podmiotu, z którym szpital podpisał umowę na wykonywanie testów COVID-19". Chodzi o firmę ALAB Laboratoria sp. z o.o. Zgodnie z umową testy miały zostać przeprowadzone w Lublinie, w ciągu 24 godzin. "W czasie obowiązywania umowy zostaliśmy poinformowani, że pobrane wymazy są kierowane do laboratorium w Poznaniu, co wydłużało okres oczekiwania na wynik. Wielokrotnie interweniowaliśmy w sprawie przedłużającego się oczekiwania na wynik testu" - czytamy w odpowiedzi. I dalej: "Odpowiedzi ze strony firmy ALAB nie dość, że były wymijające to jeszcze niezgodne z prawdą. W związku z powyższym zmierzamy w kierunku rozwiązania umowy z firmą ALAB i podpisanie krótkotrwałej umowy z innym podmiotem na terenie Lublina".

Firma odpowiada

Po publikacji artykułu napisała do nas Milena Moryson-Kowalska, rzeczniczka spółki. "Opisany w artykule przypadek miał miejsce, jednak nie jest standardem, a jedynie przykładem incydentalnego zbiegu okoliczności. W trakcie świątecznego weekendu przez błąd ludzki nastąpiło opóźnienie. W celu uniknięcia kolejnych takich wydarzeń, zostały wprowadzone działania naprawcze i wdrożona korekta procedur" - czytamy.

Więcej o: