W trakcie rozmowy z "Dziennikiem Gazetą Prawną" szef resortu zdrowia Łukasz Szumowski i wiceszef Janusz Cieszyński zostali zapytani felerne maseczki, które Ministerstwo Zdrowia kupiło za ponad pięć milionów od instruktora narciarstwa. Politycy twierdzą, że w momencie transakcji, czyli w marcu, nie było od kogo kupić tych maseczek. Podkreślają, że niemal wszystkie firmy żądały przedpłaty. Dodają również, że kilka razy rządy innych państw ubiegły Polskę w zakupie.
Pamiętajmy, jaka była sytuacja. Wszyscy w Europie wydzierali sobie pazurami każdy sprzęt, głównie maseczki. (...) Minister kupiłby w tym czasie maseczki nawet od diabła. Ale nikt nie chciał ich sprzedać. Nikt. Nie było ani jednej innej oferty. A moja znajomość z kontrahentem polega na tym, że widziałem się z nim cztery lata wcześniej na nartach
- powiedział Łukasz Szumowski i podkreślił, że więcej się już z nim nie widział. Dodał, że z instruktorem narciarskim, od którego kupiono maseczki mówią sobie po imieniu, ale to "o niczym nie świadczy", bo z "ogromną liczbą osób" jest na ty.
W marcu chyba każdy widział, jak dramatyczna jest sytuacja ze sprzętem ochrony osobistej. I nagle pojawia się osoba, która mówi: "Mam maseczki i je sprzedam". Brat do mnie z tym dzwoni i pyta, co z tym panem zrobić. Nie widzę w tym nic złego, wysłałem więc mu numer do osoby nadzorującej zakupy, czyli do ministra Cieszyńskiego, żeby on dalej pokierował tą sprawą
- stwierdził minister zdrowia i dodał, że na tym skończyła się jego rola przy zakupie felernych maseczek. Polityk podkreśla, że gdyby tego sprzętu nie kupiono, to dziś byłaby w Polsce afera pod tytułem: "Szumowski z Cieszyńskim nie kupili masek, które były tak potrzebne i przez to zachorowali medycy".
Oferta złożona przez firmę instruktora narciarskiego wzbudziła wątpliwości CBA "ze względu na niewielkie doświadczenie". - Była wątpliwość, czy dostawa zostanie zrealizowana - stwierdził Cieszyński.
Czytaj także: Ministerstwo Zdrowia kupiło felerne maseczki. Prasa: Tak ich cenę wywindowali pośrednicy
Łukasz Szumowski odniósł się do żądań opozycji ws. jego dymisji. Minister stwierdził, że nie ma sobie nic do zarzucenia w tej sprawie, ani żadnemu urzędnikowi.
Staraliśmy się zabezpieczyć sprzęt dla służb medycznych. Przecież tak samo działała Komisja Europejska i WOŚP. Każdy z nas działał w dobrej wierze i każdy niestety kupił trefne maseczki. Czy to powód do oskarżeń? Czy Komisja Europejska też powinna spotkać się z takimi oskarżeniami?
- zaznaczył polityk. Ostatecznie sprawa z maseczkami trafiła do prokuratury. Jak powiedział Janusz Cieszyński, resort został wprowadzony w błąd, a kontrahent doprowadził do szkody o wielkiej wartości.
Przekazano nam towar, który określono jako certyfikowane maski medyczne. Okazało się jednak, że nie spełniają norm, a pierwotnie dostarczone dokumenty nie były prawidłowe. Zwróciliśmy się do kontrahenta o wyjaśnienie tych okoliczności. Gdy odpowiedział, że w ich ocenie, pomimo raportu z certyfikowanego instytutu, te maski spełniają normy, to uznaliśmy, że od początku mogli chcieć sprzedać nam wadliwy towar
- wyjaśnił wiceminister zdrowia. Politycy poinformowali także, że łącznie resort zdrowia kupił około 1,2 mln maseczek, głównie od 3M. Ministerstwo firmie zapłaciło siedem milionów złotych, czyli za sztukę wyszło ok. 4-5 złotych. Od instruktora narciarstwa kupiono natomiast maseczki po 39 złotych (cena wynegocjowana z 45 złotych).
Czytaj także: Komisja Europejska wstrzymuje dostawy masek ochronnych. Szumowski mówił, że nie spełniają norm