W sobotę obchodzimy Dzień Polonii i Polaków za Granicą. Z tej okazji politycy zamieszczają przemówienia skierowane do rodaków mieszkających poza Polską. Jednym z nich jest premier Mateusz Morawiecki.
Co roku podkreślamy, że Polska nie liczy 38 milionów obywateli. Polska to 60 milionów Polek i Polaków żyjących na całym świecie. (...) Drodzy rodacy, chcę wam podziękować za to, że jesteście, za to, że swoją pracą i swoim talentem tak godnie reprezentujecie Polskę na całym globie. Proszę, pamiętajcie: gdziekolwiek jesteście, wasza ojczyzna, Polska, wasz dom, jest razem z wami
- powiedział w zamieszczonym na Twitterze nagraniu. Jednak w tym szczególnym dniu część czytelników Gazeta.pl mieszkających za granicą alarmuje, że nie będą mogli skorzystać ze swoich praw i wziąć udziału w wyborach prezydenckich, jeśli odbędą się one 10 maja.
Przypomnijmy, że według obowiązującego na ten moment prawa wybory za granicą mogą odbyć się jedynie w sposób stacjonarny. Jednak ze względu na epidemię koronawirusa i restrykcje, takie jak ograniczenia w poruszaniu się, część Polaków mieszkających za granicą prawdopodobnie nie będzie mogła dotrzeć do lokali wyborczych, ponieważ groziłyby im wysokie mandaty, a nawet, w szczególnych przypadkach, ograniczenie wolności.
Taka sytuacja jest na przykład we Francji. Do 11 maja obowiązuje tam zakaz wychodzenia z domu na odległość dalszą niż jeden kilometr.
Gdyby wybory odbyły się 10 maja, żaden Polak we Francji nie będzie mógł zagłosować! Do 11 maja obejmuje nas restrykcyjna kwarantanna. Wyjście z domu możliwe jest tylko na zakupy, do lekarza, lub rekreacyjnie, ale na godzinę w promieniu jednego kilometra od domu. Jesteśmy zobowiązani posiadać pisemny dokument, w jakim celu wychodzimy z domu z datą, godziną i podpisem
- pisze pani Agnieszka, która mieszka we Francji, w rejonie Bretanii. Jak dodaje nasza czytelniczka, "złamanie przepisów grozi mandatem 135-450 euro, a w przypadku czwartego zatrzymania przez policję sześcioma miesiącami więzienia".
Jeszcze wyższe kary za nieprzestrzeganie obostrzeń obowiązują w Irlandii, gdzie osoby łamiące zakazy mogą zostać ukarane grzywną do 2500 euro lub do sześciu miesięcy pozbawienia wolności.
Mieszkamy z żoną ok. 250 km od Dublina, gdzie zostały utworzone jedyne trzy obwody wyborcze na całą Republikę. Wczoraj premier Leo Varadkar ogłosił pięć etapów łagodzenia restrykcji. Te, które miały obowiązywać do 5 maja, zostały przedłożone do 18 maja. Złagodzenia na ten okres bardzo nieznaczne, m.in. zwiększenie promienia dozwolonego oddalenia się od miejsca zamieszkania z dwóch do pięciu kilometrów
- alarmuje pan Krzysztof z Irlandii i podkreśla, że w takiej sytuacji nie ma opcji wzięcia udziału w wyborach.
Zakaz przemieszania się obowiązuje także w Szkocji. "W tym roku podczas próby rejestracji lista lokali w Wielkiej Brytanii została znacznie zredukowana - jedynie do ambasady i konsulatów. Najbliższy dla mnie to Edynburg, ponad 200 km w jedną stronę - trzy godziny jazdy. Niestety, cały czas obowiązuje nas zakaz podróży "non essential". Wybory nie są wymówką" - pisze pan Dominik, mieszkający w północno-wschodniej Szkocji.
W Bawarii nadal obowiązują obostrzenia związane ze swobodnym przemieszczaniem się. W Monachium nadal wzrasta liczba zakażonych, w tym momencie jest ich prawie 5000 i krzywa zakażeń w czasie jeszcze się nie wypłaszczyła. (...) Dlaczego zagraniczni wyborcy nie mogą brać udziału w wyborach korespondencyjnych, skoro taka możliwość istniała podczas wyborów prezydenckich w 2015 roku?
- pyta pan Krzysztof, który na co dzień mieszka w Niemczech. Nasz czytelnik dodaje też, że alternatywą jest dla niego podróż do Monachium z żoną (również Polką) oraz niespełna czteroletnim dzieckiem. "Ryzykowanie przede wszystkim zakażeniem wirusem oraz ewentualnymi mandatami za złamanie ograniczeń w wychodzeniu z domu" - podkreśla pan Krzysztof.
Nie tylko Polacy mieszkający w europejskich państwach nie będą mogli oddać swojego głosu.
Mieszkam w Buenos Aires w Argentynie. Panuje tu od połowy marca restrykcyjna i obligatoryjna kwarantanna, m.in. zakaz wychodzenia z domu, chyba że do sklepu położonego w zasięgu 200 metrów. Kara za złamanie tego zakazu na argentyńskie warunki wysoka - 80 tys. pesos, gdy średnie wynagrodzenie to ok. 90 tys. pesos
- opisuje pani Magda mieszkająca w Argentynie. I dodaje, że za poruszanie się samochodem bez specjalnej zgody policja nakłada karę, a także rekwiruje auto.
Mieszkam w Bangkoku. Od 18 marca wszystko jest pozamykane (przedłużone właśnie do 31 maja). Wolno nam iść do sklepu spożywczego, apteki i lekarza. Za złamanie tego grozi mandat i nawet kara więzienia (w Tajlandii obowiązuje stan wyjątkowy). Jeden obwód wyborczy w ambasadzie, 10 km od mojego miejsca zamieszkania
- pisze czytelnik Gazeta.pl z Tajlandii.
Mieszkamy w Sudanie, w kraju, który nie ma polskiej ambasady. Najbliższa placówka jest w Egipcie, w Kairze i tam teoretycznie możemy oddać głos. Z tym że od połowy marca lotnisko w Chartumie jest zamknięte i nie mamy możliwości przedostania się do Egiptu. Granice lądowe są także zamknięte
- alarmuje pani Izabela. Czytelniczka wysłała zapytanie do polskiej ambasady. W odpowiedzi otrzymała tylko informację, że "placówka przygotowuje wybory zgodnie z obecnie obowiązującym prawem, tj. w formie głosowania stacjonarnego". Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych z wydaniem jakichkolwiek decyzji czeka, aż ustawa ws. głosowania korespondencyjnego wróci z Senatu do Sejmu, co prawdopodobnie stanie się 6 maja.
Czytaj także: Polonia alarmuje: "Nie mamy jak zagłosować". Sygnały z USA, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Australii
***
Masz problem z głosowaniem w kraju, w którym przebywasz? Chcesz opisać, jak wyglądają procedury dotyczące dostępu do komisji wyborczych poza granicami Polski i jakie sankcje groziłyby za złamanie obostrzeń i udanie się do lokalu wyborczego? Wyślij do nas wiadomość na redakcjagazetapl@agora.pl.