Historię pana Sebastiana opisał portal Tvn24.pl. Mężczyzna z własnej woli 31 marca zgłosił się jako wolontariusz w Domu Pomocy Społecznej w Koszęcinie, w którym odnotowano przypadki zakażenia koronawirusem. Wolontariat zaczął 1 kwietnia.
Pan Sebastian usłyszał o trudnej sytuacji w koszęcińskim DPS-ie w radiu, gdy jechał samochodem do pracy. Postanowił wziąć zaległy urlop i zgłosić się jako wolontariusz. Gdy zadzwonił do ośrodka, usłyszał pytanie, czy może pojawić się już kolejnego dnia. Zgodził się, po czym odebrał drugi telefon z pytaniem, czy zjawi się jeszcze tego samego dnia, bo "sytuacja jest bardzo ciężka". Decyzję oznajmił żonie i dwóm nastoletnim córkom podczas obiadu. - Przegiąłem, wiem. Postawiłem w trudnej sytuacji rodzinę, mieli prawo się wściekać i o mnie bać. Ale łatwo jest przegiąć, jak się działa pod wpływem chwili - mówi w rozmowie z Tvn24.pl.
Gdy wieczorem 1 kwietnia mężczyzna wchodził do DPS-u, pozytywny test na koronawirusa miała tylko jedna osoba. 2 kwietnia przyszło 17 nowych pozytywnych wyników, które stwierdzono u pensjonariuszek i jednej pielęgniarki. Jeszcze tego samego dnia DPS w Koszęcinie ewakuowano. Pan Sebastian razem ze zdrowymi pensjonariuszkami i personelem - dwiema pielęgniarkami, salową i jeszcze jednym wolontariuszem - trafił na kwarantannę do Ośrodka Sportu i Rekreacji w Koszęcinie. Wszystkim pobrano testy na koronawirusa. Wyniki poznał dopiero 11 kwietnia - po tym, jak sam zadzwonił do sanepidu. Okazało się, że personel jest zdrowy, jednak u pięciu z siedmiu pensjonariuszek test okazał się pozytywny.
15 kwietnia pan Sebastian oddał kolejny wymaz do testów. Jeżeli on i inne osoby przebywające z nim w kwarantannie uzyskają wyniki negatywne, będzie mógł wrócić do domu.
Czy było warto? Nie wiem. Zobaczę, jak wrócę do domu i to przemyślę. Najgorsze jest to, że pięć pań, którymi się zajmowaliśmy, już nie żyje. Oby reszta wydobrzała, bo całe to siedzenie i pomaganie będzie psu na budę
- mówi. Zdaniem dyrektora DPS-u, do którego trafił pan Sebastian, jego pomoc była bezcenna, podobnie jak drugiego wolontariusza, który też zgłosił się do pomocy w koszęcińskim ośrodku.
W DPS-ach w całej Polsce panują bardzo ciężkie warunki w związku z epidemią SARS-Cov-2. W mediach głośno jest o nakazach pracy wydawanych przez wojewodów, którzy kierują lekarzy, pielęgniarki oraz przedstawicieli innych zawodów medycznych do pracy w placówkach. Zdarza się, że nakazy pracy bezprawnie trafiają do matek samotnie wychowujących nieletnie dzieci czy kobiet na urlopie macierzyńskim. Kobiety te za odmowę otrzymywały kary finansowe w wysokości od 5 do 10 tys. zł. Jak informowaliśmy w sobotę na Gazeta.pl, wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł w kilku przypadkach - gdy wezwanie i kara okazały się bezprawne - uchylił takie decyzje.
W reakcji na panujący chaos wywołany wydawaniem nakazów pracy wojewodowie zwrócili się z prośbą do izb, które zrzeszają przedstawicieli zawodów medycznych, by osoby gotowe do pracy z zakażonymi koronawirusem same zgłaszały taką chęć.