W województwie śląskim odnotowaną drugą (po mazowieckim) największą liczbę potwierdzonych przypadków koronawirusa - 998. Zmarło 58 pacjentów. W rejonie funkcjonują dwa szpitale jednoimienne (w Tychach i Raciborzu) oraz pięć oddziałów zakaźnych w innych placówkach. Kolejnych 30 jest gotowych na przyjmowanie zakażonych pacjentów.
Jak informuje TVN24, w szpitalach województwa zaczyna powoli brakować rąk do pracy. Dlatego wojewoda Jarosław Wieczorek przesłał do 63 lekarzy wezwania do stawienia się do pracy.
Zgodnie z ustawą o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych "pracownicy podmiotów leczniczych, osoby wykonujące zawody medyczne oraz osoby, z którymi podpisano umowy na wykonywanie świadczeń zdrowotnych, mogą być skierowani do pracy przy zwalczaniu epidemii. Do pracy przy zwalczaniu epidemii mogą być skierowane także inne osoby, jeżeli ich skierowanie jest uzasadnione aktualnymi potrzebami podmiotów kierujących zwalczaniem epidemii".
- Stawiło się 17 osób, osiem przesłało L4. Do jutra mają czas na decyzję. Zapotrzebowanie jest na zakaźników i anestezjologów oraz pielęgniarki. Głównie kierujemy ich do szpitali zakaźnych w Raciborzu i Tychach - powiedziała w rozmowie z TVN24 Alina Kucharzewska, rzeczniczka wojewody śląskiego.
Przedstawiciele urzędu wojewódzkiego zapewniają, że sytuacja każdej osoby, do której trafiło wezwanie, jest szczegółowo weryfikowana. Urzędnicy sprawdzają m.in. czy medycy nie wychowują samotnie dziecka lub zajmują się dzieckiem niepełnosprawnym. O to, by w miarę możliwości zgłaszać się do pracy w placówkach, gdzie potrzebne jest wsparcie, zaapelowała Ślaska Izba Lekarska.
Podobne, urzędowe wezwania o wsparcie rozesłał też niedawno wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł. Kilka dni temu, m.in. po tym, jak alarmowano o sytuacji w prywatnym domu opieki na Bobrowieckiej w Warszawie, były minister zdrowia wydał odezwę do samorządów, by wspomogły takie placówki. Na tym jednak się nie zakończyło, ponieważ gdy z Bobrowieckiej nagle odeszli pracownicy, wojewoda zaczął wyznaczać bezpośrednio osoby do pomocy, także do domów pomocy społecznej.
Gdy "wezwani" (w tym matka 13-letnie chłopca) zaczęli odmawiać, spotkali się z karami finansowymi rzędu pięciu tysięcy złotych (to najniższy wymiar, widełki to 5-30 tys.). Portal Onet zwrócił uwagę na fakt, że wojewoda postępował w niektórych przypadkach bezprawnie. O ile miał prawo do delegowania pracowników do różnych ośrodków, o tyle nie zweryfikował, kogo właściwie kieruje do pracy. Chodzi o artykuł 47. ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych, który precyzuje, kogo może dotyczyć nakaz stawienia się do pracy.