Po tym, jak w Polsce wybuchła epidemia koronawirusa, część szpitali została przekształcona w placówki jednoimienne. Z tego powodu w połowie marca odbył się protest pracowników szpitala w Łomży. Przeciwna przekształcaniu tej placówki była także Bernadeta Krynicka, była posłanka i kierowniczka Działu Kontraktowania i Nadzoru Świadczeń Medycznych tej placówki.
Ten szpital jest nieprzygotowany pod żadnym względem. To tak, jakbyśmy wysłali żołnierzy z pięściami na czołgi
- powiedziała wówczas polityczka. Po tych słowach Jarosław Kaczyński zawiesił ją w prawach członka Prawa i Sprawiedliwości.
Czytaj więcej: Krynicka o planach dot. szpitala, w którym pracuje: Koronawirus? Jesteśmy tak nieprzygotowani, że głowa mała
W rozmowie z "Newsweekiem" Krynicka przyznała, że czeka na decyzję rzecznika dyscyplinarnego, który zdecyduje, czy zostanie wyrzucona z partii.
Trochę się chyba zdenerwowali, ale nie czuję, że zrobiłam coś złego. Partia oceniła moje zachowanie jako zbyt emocjonalne, ale ja uważam, że to partia postąpiła zbyt pochopnie i zbyt emocjonalnie, zawieszając mnie
- powiedziała była posłanka i dodała, że zawsze mówi prawdę i czasami za nią "obrywa po głowie". Podkreśliła, że jej słowa o nieprzygotowaniu szpitala były w pełni szczere.
Dostaliśmy informację przed weekendem, że mamy wywieźć pacjentów i stać się szpitalem jednoimiennym. Byliśmy zupełnie nieprzygotowani
- wyjaśniła Krynicka. Polityczka stwierdziła, że to media zrobiły z niej twarz buntu przeciwko rządowi, a wcześniej "symbol pogardy dla osób z niepełnosprawnościami". Uznała, że było to niesprawiedliwe.
Mało kto wie, że mam 25-letnią córkę z zespołem Downa i nigdy nie wykorzystałam jej do promocji siebie ani do tego, by zdobyć głosy wyborców
- powiedziała w rozmowie z Newsweekiem.