W ostatnich dniach obóz władzy często zestawia plany korespondencyjnego głosowania w wyborach prezydenckich 2020 z niedawnymi wyborami w Bawarii. W tym niemieckim landzie głosowano korespondencyjnie 15 marca, ale co warto zaznaczyć - plebiscyt objął tylko część Bawarii, uprawnionych było około 1,1 miliona mieszkańców. Zbijano więc argumenty opozycji, że w Polsce nie da się przeprowadzić wyborów w ten sposób, skoro tam się udało. Tak tweetował o tym europoseł PiS Patryk Jaki:
Z wyborami korespondencyjnymi logika III RP jest taka sama jak ze sposobem wyboru sędziów. W RFN się da, ale w Polsce to już skandal i łamanie praworządności. Dlaczego? Aaa, bo to są Niemcy, a to jest Polska.
W czwartkowym wywiadzie na antenie Radiowej Jedynki o Bawarii wspominał sam prezydent Andrzej Duda, mówiąc:
Pomysł głosowania korespondencyjnego, na wzór takiego głosowania, jakie było w Bawarii, jest jakimś rozwiązaniem, bo te wybory w Bawarii, przeprowadzone całkiem niedawno, także właśnie w sytuacji epidemicznej, i to bardzo poważnej, bo w Niemczech sytuacja jest dużo trudniejsza niż u nas, udały się. Zostały dobrze przeprowadzone, była stosunkowo wysoka, ponad 50 proc. frekwencja.
Pomijając fakt, że w Niemczech głosowanie korespondencyjne nie jest niczym nowym (w przeciwieństwie do Polski) i funkcjonuje w RFN od lat, to w Bawarii objęło ledwo ponad milion osób. Wybory prezydenckie 2020 to już blisko 30 milionów, a na ich zorganizowanie władza, PKW i Poczta Polska miałyby mniej niż miesiąc. Zakładając oczywiście, że ustawa wprowadzająca powszechność korespondencyjnego głosowania przejdzie pełną drogę legislacyjną.
Dodatkowo według aktualnych danych w Niemczech stwierdzono ponad 108 tys. przypadków zakażenia koronawirusem (zgonów jest ponad 2,1 tys.), z czego właśnie w Bawarii sytuacja jest najtrudniejsza. To tam odnotowano najwięcej zachorowań - we wtorek 7 kwietnia było ich ponad 26 tys., w czwartek już ponad 28 tys.
W Bawarii co najmniej do 19 kwietnia obowiązują godziny policyjne i szereg obostrzeń. Niedawno "Rzeczpospolita" podsumowała te zmagania Bawarii na przykładzie Monachium. W dniu wyborów 15 marca były tam 242 przypadki, bez zgonów. Dwa tygodnie później - już trzy ofiary przy 2256 zakażonych.
Co ciekawe, na razie panuje zgoda, że nie sposób ustalić, czy wybory przyspieszyły rozprzestrzenienie się epidemii. W sąsiedniej Badenii-Wirtembergii, liczącej 11 mln mieszkańców, gdzie żadnych wyborów nie było, liczba zakażonych wynosiła w środę 20 tys. 680 osób (186 przypadków na 100 tys.) przy 464 ofiarach śmiertelnych. Ale w Bawarii liczba infekcji podwaja się najszybciej w Niemczech, bo co 9,5 dnia. W Badenii – co 13,4, a Berlinie – 15,4
- czytamy w "Rzeczpospolitej".