W poniedziałek w Sejmie mogą zapaść decyzje, które sprawią, że wybory 10 maja odbędą się korespondencyjnie. Z kolei Jarosław Gowin, lider Porozumienia, chce wydłużenia kadencji urzędującego prezydenta i zmian w Konstytucji. Wiele spraw pozostaje niewiadomą, ale w tej chwili - wybory prezydenckie nie zostały odwołane, a władza mierzy się cały czas z epidemią koronawirusa.
Jak wynika z sondażu IBRiS dla "Rzeczpospolitej", gdyby wybory się odbyły, to w pierwszej turze zdecydowanie wygrałby urzędujący prezydent Andrzej Duda z wynikiem 47,6 proc. (wybory prezydenckie można rozstrzygnąć w I turze, gdy jeden z kandydatów ma ponad 50 proc. głosów). Kolejni kandydaci są daleko w tyle: druga Małgorzata Kidawa-Błońska (KO) może liczyć na zaledwie 12,4 proc. poparcia.
Podium zamyka lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, którego wskazało 12 proc. respondentów. Oprócz tego w grze są: Robert Biedroń (Lewica, 6,7 proc.), Szymon Hołownia (niezależny, 6 proc.) i Krzysztof Bosak (Konfederacja, 5,4 proc.). 9,9 proc. ankietowanych wybrało natomiast odpowiedź "nie wiem/trudno powiedzieć".
Jest też druga strona medalu. Pracownia IBRiS dla "Rz" sprawdziła również możliwą frekwencję na wyborach prezydenckich, gdyby odbyły się 10 maja 2020 roku. Frekwencja nie przekroczyłaby 30 proc. - wylicza "Rzeczpospolita" i pisze:
Wśród tych osób, które zadeklarowały chęć głosowania, ponad 47 proc. oddałoby głos na urzędującego prezydenta Andrzeja Dudę.
Dziennik wylicza przy tym, że 47 proc. dla prezydenta, przy obecnej liczbie uprawnionych i prognozowanej frekwencji przełoży się na siłę mandatu prezydenta. Przy tych szacunkach, gdyby Andrzej Duda wygrał - wskazałoby go zaledwie 15 proc. uprawnionych osób.