Epidemia koronawirusa zmusiła polski rząd do zamknięcia publicznych szkół. Nauczyciele prowadzą zajęcia przez internet, a w tym tygodniu przeprowadzono - nie bez problemów - próbne testy ósmoklasisty. W ogólnonarodowy program zdalnego nauczania zaangażowała się ostatnio Telewizja Polska, która uruchomiła we współpracy z Ministerstwem Edukacji nowe programy edukacyjne. Audycje "Wesoła Nauka" i "Szkoła z TVP" skierowane są do młodszych dzieci i starszych uczniów. Widzowie dość szybko zaczęli krytykować programy oraz zauważać błędy merytoryczne.
"Szkole z TVP" dostało się nie tylko za wpadki merytoryczne, ale i za dość już archaiczne metody nauczania. Podnoszono, że nauczycielkom powinno się zapewnić nieco nowocześniejsze narzędzia do pracy niż zwykłe tablice, kartki i flamastry. Jednocześnie często można natknąć się na opinie, że nauczycielki prowadzące lekcje w ramach "Szkoły z TVP" są w całej sytuacji najmniej winne - zwłaszcza, że mógł być to dla nich pierwszy występ przed kamerą - bo za poziom programu w zdecydowanie większym stopniu odpowiada sama telewizja.
Portal Onet dotarł do dwóch nauczycielek, którym zaproponowano prowadzenie "Szkoły z TVP". Zresztą nie tylko prowadzenie, bo jak się okazało, panie były odpowiedzialne nie tylko za warstwę merytoryczną, ale i materiały do prowadzenia lekcji. "Ja nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z telewizją, może pan sobie wyobrazić, jaki to był dla mnie stres. Jeszcze zaczęła się wieszać tablica interaktywna, nie było markerów do pisania (na szczęście przywiozłyśmy własną kredę), a magnesów do przypinania było dziesięć" - powiedziała jedna z nauczycielek. Wspomniały też, że po nagraniu trzech lekcji pozbawiono je możliwości obejrzenia nagranego materiału przed jego publikacją.
- Ludzie myślą, że zgłosiłyśmy się na ochotnika, po sławę i pieniądze. Nic bardziej mylnego. Kuratorium oświaty zgłosiło się do naszej dyrekcji i zostałyśmy po prostu wytypowane [...]. W naszym zawodzie, jak dyrektor prosi o wykonanie jakiegoś polecenia służbowego, to się nie odmawia. Wcale się do tego nie paliłyśmy, ale cóż było robić [...]. Nie chciałyśmy stracić pracy, zwłaszcza w tak trudnych czasach - tłumaczą nauczycielki w rozmowie Onetem. Z ich relacji wynika, że nagrania i montaż trwały około dziesięciu godzin. W tym czasie nauczycielki "nie miały nawet jak zjeść obiadu" i otrzymały jedynie kawę i wodę. Do tej pory nikt z telewizji publicznej nie podpisał z nimi umowy.
Prowadzące "Szkołę z TVP" wielokrotnie podkreślały też, że fala negatywnych (często hejterskich) komentarzy, jaka wylała się na nie po emisji programu, wywarła niemały wpływ na ich życie prywatne. - Ten hejt wpłynął na całe moje życie. Jesteśmy tak zaszczute, że boję się wyjść z domu, bo ktoś mnie rozpozna i będzie wytykał palcami albo wyśmiewał. To mnie przerasta. Budzę się o 3-4 w nocy i zastanawiam się, jak zniknąć. Nie wiem, co będzie, jak wrócę do pracy. Żałuję, że się na to wszystko zgodziłam - mówi jedna z rozmówczyń Onetu.
Nauczycielki wyjawiły też, że TVP nie zapewniła im żadnego psychologa, zamiast tego proponując udział w programie Telewizji Śniadaniowej.
Po rozmowie z nauczycielkami dziennikarze Onetu przesłali do TVP szereg pytań. W odpowiedzi publiczny nadawca stwierdził m.in., że "Aktywność przeciwników ",Szkoły z TVP" przypomina chorą radość niektórych mediów i środowisk, jaką demonstrowali podczas ubiegłorocznego strajku nauczycieli", a "TVP ze swojej strony zadeklarowało nauczycielom wszelką pomoc i wsparcie".