Randkowanie z wiadomych powodów w dużej mierze przeniosło się do sieci. Twórcy aplikacji Tinder odnotowali, że od momentu wybuchu epidemii koronawirusa wzrosła liczba nowych wiadomości wysyłanych przez użytkowników, które w dodatku są coraz dłuższe.
W internetowe randkowanie jest zaangażowany Przemek. Od dwóch tygodni nie wychodzi z domu, zakupy robi w sieci, pracuje zdalnie. – Chcę uniknąć niepotrzebnej tragedii, wolę poczekać, aż wszystko się uspokoi – mówi. Nie wyobraża sobie, że mógłby teraz widywać się z kimś na żywo. Co nie znaczy, że zrezygnował z poznawania dziewczyn, robi to jednak wyłącznie online. I nadal zaprasza je na randki.
- Z aplikacji randkowej można też wyjść, ale niekoniecznie do realu – mówi Przemek. Z dziewczynami, z którymi poczuje chemię w rozmowie, przechodzi na WhatsApp czy na Skype. – Wideorandki też mogą być bardzo interesujące. Ogranicza nas wyłącznie to, że nie możemy być blisko fizycznie, nie możemy poczuć swojego zapachu, przytulić się. Dla mnie na początku znajomości nie to jest jednak najważniejsze – opowiada.
Randkowanie w czasach pandemii przeniosło się do sieci fot: Shutterstock.com
Odkąd ogłoszono pandemię koronawirusa, był już na dwóch randkach w stylu "Netflix Party". Na Netflixie za pomocą specjalnej wtyczki można połączyć się zdalnie z innymi osobami i wspólnie oglądać oraz komentować film. - To fajna alternatywa dla kina – mówi Przemek.
Na każde spotkanie online przygotowuje się tak, jakby rzeczywiście szedł na randkę. – Wyskakuję z dresów i wkładam strój wyjściowy. Z jedną z dziewczyn, które poznałem na Tinderze, chcemy niedługo zjeść wspólnie kolację. Każde z nas puści u siebie tę samą muzykę, ugotuje to samo danie. Spotkamy się na Skype punkt 20.00 – planuje.
Przemek uważa, że poznawanie kogoś w czasach pandemii ma swoje plusy. – Można ten okres potraktować jako próbę czasu dla relacji. Jeśli ktoś zechce ze mną rozmawiać dłużej niż dzień, dwa, tydzień, mimo braku perspektywy rychłego spotkania, to będzie to oznaczało, że dana osoba naprawdę jest mną zainteresowana i warto taką znajomość kontynuować. Prędzej czy później i tak się spotkamy – mówi.
Z randek na żywo, mimo obaw o zdrowie, nie chciała rezygnować Paulina. Pół roku temu, po czterech latach związku, rozstała się z chłopakiem. Od tamtej pory sporo randkuje. – Nie szukam w tej chwili stabilizacji, męża, nie mam ciśnienia na poważny związek – zastrzega.
Żeby czuć się bezpiecznie, postanowiła zmodyfikować sposób spotykania się z nowo poznanymi mężczyznami. Zamiast pójścia do restauracji czy baru, jednemu z chłopaków zaproponowała picie piwa i grę w szachy na osiedlowym skwerku. – Oboje byliśmy w rękawiczkach ochronnych. Utrzymywaliśmy też dystans – około metra. Trochę dla żartu, trochę na serio – opowiada. Postanowiła wrzucić zdjęcie ze swojej szachowej randki na Instagram, bo uznała, że to zabawne. Część osób podzielała jej zdanie, inni skrytykowali parę – uznali ich zachowanie jako niepoważne i nieodpowiedzialne.
Paulina zaprosiła chłopaka na wspólne granie w szachy w rękawiczkach ochronnych fot: materiały archiwalne
Gdy rząd wprowadził poważne obostrzenia, Paulina postanowiła na jakiś czas w ogóle zrezygnować z randek na żywo. – Byłam już umówiona na rower z jednym chłopakiem z aplikacji randkowej – ustaliliśmy, że będziemy jechać w pewnej odległości od siebie, ale ostatecznie odwołałam spotkanie. Powiedziałam, żebyśmy poczekali na lepsze czasy. Od tamtej pory kontaktujemy się ze sobą na komunikatorze. Z chłopakiem od szachów również rozmawiam, a w szachy gramy online. Te okoliczności traktuję jako sprawdzian dla relacji. A nuż któraś przetrwa online cały czas izolacji – mówi.
Paulina widzi sporo plusów w obecnej sytuacji. – Mam poczucie, że mogę mieć kontakt z wieloma osobami naraz, że nie muszę się deklarować, ograniczać. Nikt nie będzie się godził na wyłączność bez uprzedniego spotkania się na żywo. To taki czas w zawieszeniu – przekonuje. A seks? – Oczywiście, mam swoje potrzeby, ale to nie jest priorytet – stwierdza.
Rezygnacja ze spotkań jest zdecydowanie trudniejsza dla par, które zaczęły randkować tuż przed wybuchem epidemii. W takiej sytuacji jest Weronika - poznała Mateusza dwa tygodnie przed ogłoszeniem przez polski rząd stanu zagrożenia epidemicznego. – Rok temu rozstałam się ze swoim wieloletnim partnerem. Przez kilka miesięcy umawiałam się z różnymi chłopakami, ale z nikim nie zaiskrzyło. I nagle, dwa tygodnie temu w aplikacji randkowej poznałam Mateusza – opowiada.
Pierwszy raz spotkali się dzień przed wprowadzeniem przez polski rząd pierwszych ograniczeń, wcześniej rozmawiali przez telefon. – Mimo że restauracje i kina były jeszcze otwarte, postanowiliśmy pójść na spacer. Utrzymywaliśmy bezpieczny dystans. Bardzo się sobie spodobaliśmy. Gdy następnego dnia rozpoczęła się akcja #zostańwdomu, mieliśmy nie lada zagwozdkę, czy dalej się spotykać, czy odłożyć randkowanie na… nie wiadomo kiedy. Stwierdziliśmy, że nie chcemy czekać i umówiliśmy się na kolejny spacer. Przez kilka następnych spotkań witaliśmy się łokciami albo nogami – mówi.
Weronika i Mateusz uznali, że tak bardzo im na sobie zależy, że na rzecz podtrzymania tej znajomości zrezygnują ze spotykania się z innymi osobami. – Oboje wciąż musimy jeździć do pracy, ale poza tym nie mamy kontaktu z nikim. Na początku kwarantanny miałam umowę z dwiema koleżankami, że na czas epidemii widujemy się na żywo tylko ze sobą. Niestety, ją złamałam. Nie chciałam rezygnować z widywania się z Mateuszem, jednocześnie nie chciałam też narażać moich koleżanek. Od kilku dni z dziewczynami spotykam się więc wyłącznie na wideo, z Maćkiem prawie codziennie - albo spędzamy czas u niego, albo u mnie – opowiada.
Weronika nie narzeka, że nie może pójść na randkę do kina albo do restauracji. – Spacery są świetne, robimy sobie wycieczki samochodem za miasto, chodzimy po lesie. Poza tym gotujemy razem, gramy w gry. W takich okolicznościach naprawdę możemy się dobrze poznać, skupić całą uwagę na sobie. A naszych znajomych przedstawiamy sobie wzajemnie podczas spotkań na FaceTimie – opowiada.
– Ostatnio poszliśmy z dziewczyną do Leroy Merlin na duże zakupy. Było ekstra! Ona była tym bardziej zachwycona, że wcześniej przez dwa tygodnie praktycznie nie wychodziła z domu. Traktowała to jak święto – opowiada Kamil, który poznał swoją dziewczynę tydzień przed epidemią. Jest przekonany, że gdyby nie specyficzna sytuacja, jego związek nie rozwijałby się tak szybko. Nie on jeden.
Kaja miała iść z chłopakiem do kina, ale wszystkie zamknęli. Zaprosiła go więc do siebie fot: Shutterstock.com
Kaja poznała Olka w klubie. – Mieliśmy iść do kina, ale je zamknęli, jak wszystkie instytucje kulturalne i rozrywkowe, więc zaprosiłam go do siebie. To diametralnie zmieniło przebieg randki. On nie mógł wrócić do domu samochodem, bo napił się wina, wolał również unikać komunikacji miejskiej czy jazdy taksówką. Randka skończyła się tak, że wylądowaliśmy w łóżku – opowiada. Kaja przekonuje, że zarówno ona, jak i Olek bardzo ograniczyli spotkania z innymi osobami poza sobą. – Ufam, że on nie widuje się z innymi dziewczynami. A jeżeli rząd jeszcze bardziej zaostrzy zasady dotyczące niewychodzenia z domu, możliwe, że będziemy musieli rozważyć zamieszkanie ze sobą – podsumowuje.
Od dwóch tygodni pomieszkują u siebie Sandra i Pierre, którzy poznali się pod koniec lutego. Sandrze zdecydowanie doskwiera brak możliwości pójścia na randkę do restauracji, klubu czy wyjechania gdzieś na weekend. – Pozostały nam spacery, bieganie, ćwiczenie razem w domu. I to tyle. Nie możemy specjalnie pograć w gry planszowe, bo mój chłopak nie rozumie polskiego – jest Francuzem. Mam wrażenie, że obecnie chroni nas przed znudzeniem się sobą to, że jesteśmy razem krótko. Boję się jednak, co będzie za dwa tygodnie, trzy, za miesiąc. Może zabraknąć nam powietrza, zaczniemy się dusić w czterech ścianach. Wspomnienia zbiera się, przeżywając razem różne ciekawe rzeczy. W tej chwili nie możemy tego robić – mówi. Nastrój poprawia im robienie wspólnych planów. – Bardzo lubię, jak mój chłopak opowiada, co będziemy robić, kiedy zabierze mnie do siebie, do Francji. Często wyobrażam sobie, jak tam będzie.
A co z tymi, którzy preferują jednorazowe randki? – Teraz łatwiej umówić się na seks, bo pomijamy etap zapoznawczej „ustawki na mieście”. Przed epidemią zawsze najpierw było spotkanie na drinka, dopiero potem szło się do czyjegoś mieszkania. W tej chwili już podczas rozmowy online pada pytanie: u mnie czy u ciebie? – opowiada Łukasz.
Adam mu wtóruje: - Dużo łatwiej usprawiedliwić fakt, że idzie się od razu do niej albo do niego do mieszkania, bo przecież są zalecenia, żeby przebywać w domu.
Obydwaj zauważają, że część osób, która przed pandemią preferowała luźne, krótkotrwałe znajomości oparte na seksie, nie zmieniła podejścia. – W tej grupie jest mnóstwo kobiet – twierdzi Łukasz. Jak dodaje, w rozmowie z nimi temat wirusa pojawia się wyłącznie w żartach. – Nie wypytują mnie o to, czy jestem chory, z iloma osobami spotykam się na żywo, czy chodzę do pracy – mówi.
Adam raz został zapytany, czy ma objawy typowe dla COVID-19. – To było jedno z pierwszych pytań kobiety, z którą się umówiłem. Gdy odparłem, że nie, poszliśmy na spacer, a potem do niej. Jak się później okazało, moja seksrandka miała wykształcenie medyczne – opowiada.
Waldemar z kobietami poznanymi w aplikacji randkowej spotyka się w hotelu. – W tej chwili nocleg w pięciogwiazdkowym hotelu jest bardzo tani, bo branża podupadła w związku z epidemią koronawirusa – mówi. Podobnie jak Łukasz i Adam, nie obawia się zakażenia. – COVID-19 będzie następną grypą, na którą rocznie chorują setki tysięcy Polaków. Dlaczego? Bo o siebie nie dbają, źle się odżywiają, mają osłabiony system odpornościowy. Ja jestem zdrowym mężczyzną, od pięciu lat nie jem mięsa, pieczywa, chodzę na siłownię kilka razy w tygodniu, wypijam trzy litry wody dziennie, od roku wchodzę codziennie na ósme piętro. Nigdy nie choruję, bo dbam o siebie, nie biorę leków – wylicza. Jest przekonany, że nawet jeśli złapie wirusa, chorobę przejdzie bezobjawowo lub bardzo łagodnie.
Andrzej, który z aplikacji randkowej również korzysta przede wszystkim w celach seksualnych, przez jakiś czas podzielał zdanie Waldemara. Jeszcze w weekend tuż po ogłoszeniu stanu zagrożenia epidemicznego umówił się na seks z biseksualną parą. Zdanie zmienił, gdy 24 marca rząd wprowadził kolejne ograniczenia. – Ten wirus to wciąż tajemnica, nigdy nie wiadomo, jakie będzie miał skutki, nawet dla młodego, silnego organizmu – zauważa. W niepewnych czasach zrezygnował więc ze spotkań. – Osoby, z którymi już zacząłem konwersację, informuję, że zobaczymy się dopiero po zniesieniu ograniczeń. W tej chwili są tylko rozmowy, dzielenie się swoimi fantazjami, preferencjami i ewentualnie sexting [wysyłanie sobie zdjęć oraz wiadomości o zabarwieniu erotycznym – przyp. red.] – mówi.
Zamiast seksrandek - sexting. W czasach pandemii koronawirus jest jak choroba weneryczna fot: Shutterstock.com
Sylwia mówi, że ograniczenia w jej przypadku sprawiły, że doświadczyła czegoś zupełnie nowego. Opowiada: – Zaczęliśmy rozmawiać 12 marca, czyli dwa dni przed ogłoszeniem stanu zagrożenia epidemicznego. On był już na home office, ja poszłam na zwolnienie, bo nie chciałam chodzić do pracy, bałam się zakażenia. Spotkanie z nim twarzą w twarz również nie wchodziło w grę – relacjonuje. Zaczęło się niewinnie - od rozmów o miejscu zamieszkania, zainteresowaniach. – Potem opowiedział mi o swojej byłej dziewczynie, która podobno na pożegnanie wysłała mu nagie fotki. Poczułam, że to zaproszenie do sextingu. Stwierdziłam, co mi tam, i tak się pewnie nigdy nie spotkamy, więc wysłałam mu swoje nagie zdjęcie, ale zamazane, tak żeby nie było widać szczegółów. Okazało się, że jest mistrzem pisania o seksie – opowiada.
Para rozpoczęła seksualną grę: jedno wysyła zdjęcie nagiej części ciała, drugie odpowiada tym samym. – To rozbudziło naszą wyobraźnię – przekonuje Sylwia. Para „spotyka się” online na sesje sextingowe. Sylwia chciałaby się zobaczyć na żywo ze swoim wirtualnym kochankiem, ale obawia się jednego: że od razu by się na siebie rzucili. - Nie byłoby to zbyt bezpieczne. W chwili obecnej koronawirus jest jak choroba weneryczna – mówi.
Tekst powstał przed ogłoszeniem przez rząd 31 marca kolejnych obostrzeń.
Ewa Jankowska. Dziennikarka i redaktorka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Zaczynała w Wirtualnej Polsce w dziale Kultura, publikowała wywiady w serwisie Ksiazki.wp.pl. Pracowała również w serwisie Nasze Miasto i Metrowarszawa.pl, gdzie z czasem awansowała na redaktor naczelną. Z serwisu lokalnego do magazynu Weekend.Gazeta.pl przeszła w sierpniu 2018 roku.