W Lombardii w ciągu doby zmarło ponad 500 osób. Stwierdzono ponad 3 tysiące nowych zakażeń. Najtrudniejsza sytuacja panuje w Bergamo i w Brescii. W regionie może zabraknąć miejsc na oddziałach intensywnej terapii.
Jednocześnie w Lombardii pracuje nadal ponad połowa fabryk. Lokalne władze domagają się, aby rząd nakazał je natychmiast zamknąć i zaangażował wojsko, które pomogłoby policji w walce z łamaniem zakazu opuszczania mieszkań bez powodu. W ciągu tygodnia na terenie Włoch odnotowano ponad 50 tysięcy takich wykroczeń.
Dziennikarze Sky News odwiedzili jeden ze szpitali w Lombardii, gdzie rozmawiali z przemęczonymi lekarzami i obserwowali ich walkę z koronawirusem. W szpitalu w Cremonie reporterzy widzieli też rzędy ustawionych w kaplicy trumien z ciałami osób, które - ze względu na całkowitą kwarantanne - nie mogły nawet pożegnać się ze swoimi bliskimi.
"System jest o krok od załamania, tak samo lekarze. Ale nie poddają się. Nie są na pierwszej linii frontu w tej wojnie, są jedyną linią" - czytamy w Sky News. - Nie potrafię powiedzieć jak się teraz czuję. To jest wojna, to jest katastrofa - powiedziała dziennikarzom dr Leonor Tamayo. - Jest bardzo niebezpieczne. Mamy tu katastrofę, tsunami. Pracujemy 12 godzin dziennie. Idziemy na kilka godzin do domu i wracamy do pracy, bo jesteśmy tu dla pacjentów - dodała.
Z kolei dr Emauela Catenacci, wykształcenia neurochirurg, dziś pracująca na oddziale intensywnej opieki, poprosiła dziennikarzy o apel do świata. - Zatrzymajcie się - izolujcie ludzi, zaprzestańcie wszelkich kontaktów, bo inaczej sytuacja będzie jak tsunami, które przybiera na sile i w końcu eksploduje - mówiła.
- Nie myślcie, że to się dzieje tylko tutaj i nie wydarzy się nigdzie indziej. Tak samo będzie u was, jeśli nie zrobicie nic, by zatrzymać epidemię - ostrzegała.