KRYSTYNA PTOK: Tak, ludzie częściej okazują wsparcie, sympatię. Wszyscy jesteśmy przytłoczeni doniesieniami z Włoch. Nie jest to dla nas obojętne, nie może być. Jest strach, że też tak skończymy. Oczywiście nie wszyscy pacjenci są zachwyceni, bo część z nich ma odsunięte w czasie od dawna zaplanowane zabiegi, a wiadomo, ile w polskiej służbie zdrowia czeka się na poważny zabieg. Nie każdy potrafi to znieść na spokojnie. Nie wszyscy też dobrze przyjmują, że w szpitalach ograniczane są godziny widzeń. W jednym ze szpitali ludzie próbowali obejść zakaz i dostać się do budynku jakimś bocznym wejściem, jakby zupełnie zapominając, że to wszystko jest robione z myślą o wspólnym bezpieczeństwie. Wielu ludzi wciąż nie rozumie, że sytuacja jest nadzwyczajna. Myślą o sobie i tym, co oni chcą. Dopiero potem, jeśli w ogóle, o innych. Ale cóż, taka jest już natura człowieka.
Dwa światy. Największa zmiana dotyczy tych pielęgniarek, które nagle musiały odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości, bo ze szpitala ogólnego trafiły do szpitala zakaźnego. Cały proces przenoszenia pacjentów, uzupełnienia dokumentacji, przyjmowania pacjentów z podejrzeniem zakażenia koronawirusem. Zawodowo trzeba zmienić swoje myślenie o 180 stopni, uczyć się zupełnie nowych rzeczy.
Wejść w zupełnie inny reżim sanitarny, znacznie ostrzejszy. Bo tak to funkcjonuje dzisiaj w szpitalach zakaźnych. Musimy przez cały dyżur poruszać się w kombinezonach i to nie tych dedykowanych, tylko tych z rezerwy państwowej. One są szyte wyłącznie na mężczyzn. I jak ja mam sprawnie wykonywać swoje obowiązki, skoro kombinezon jest na mężczyznę o wzroście 178-180 cm, a ja mam 158? Nie dość, że jest za duży, że muszę podwijać rękawy i nogawki, to jeszcze nie przepuszcza powietrza. Po paru godzinach w takim ubiorze człowiek czuje się gorzej, niż jakby cały dzień siedział w saunie.
Zależy od placówki. W szpitalach zakaźnych, które funkcjonują od wielu lat, najczęściej jest wszystko, co potrzebne w takich sytuacjach: izolatki, śluzy, kombinezony o odpowiednich parametrach, maski, gogle. Trudności lub braki w zaopatrzeniu w sprzęt najczęściej występują w szpitalach, które na okoliczność walki z koronawirusem zostały przekształcone w zakaźne. Te szpitale należy pilnie dostosować do takiej sytuacji, bo brakuje respiratorów, masek HEPA, kombinezonów czy też odzieży ochronnej w odpowiednim rozmiarze, jednorazowych ubrań chirurgicznych, osłon na obuwie, gogli, przyłbic, środków do dezynfekcji rąk i skóry. Brakuje opracowanych procedur w zakresie kwarantanny personelu, delegowania pracowników na oddział zakaźny i z oddziału zakaźnego na macierzyste miejsce pracy, procedur zgłaszania wyjazdów/przyjazdów z podróży zagranicznych.
Minister rozwoju Jadwiga Emilewicz zapewnia w "Porannej Rozmowie Gazeta.pl", że po opanowaniu epidemii koronawirusa, polska gospodarka odbije niemal z dnia na dzień:
Oczywiście. Brakuje ich bardzo nawet w normalnych warunkach, a co dopiero teraz. Pielęgniarki są oddelegowywane ze szpitali ogólnych do zakaźnych, bo te ostatnie mają dzisiaj priorytet. Niedługo w zwykłych szpitalach będziemy mieć jeszcze większe trudności niż dotychczas , bo nie będzie komu zajmować się pacjentami. No, chyba, że zaczniemy masowo wypisywać do domów pacjentów niewymagających pilnej hospitalizacji. A przecież pielęgniarki są najbardziej narażone na zakażenie koronawirusem. Jeśli pojawia się podejrzenie, pielęgniarka idzie na kwarantannę, wypada z systemu, z grafika dyżurów. To dodatkowy problem, ale bardzo poważny.
Pewne zadania i tak zrealizuje tylko lekarz albo tylko dyplomowana pielęgniarka, ale jest to jakieś rozwiązanie. Mogliby nas odciążyć, pewne czynności mogliby wykonywać. Pytanie, czy przyjmować ich w formie wolontariatu, czy jakoś zatrudniać. No i rzecz najważniejsza, należy po nich sięgać tylko, jeśli państwo będzie w stanie zapewnić im pełne bezpieczeństwo.
Sytuacja jest wyjątkowa, podobnej dotychczas nie było w państwie i na świecie. Jak widać, lepiej rozwinięci od nas gospodarczo Niemcy, Włosi też sobie z tą sytuacją słabo radzą. Ważna w tej trudnej sytuacji jest nasza osobista odpowiedzialność i dyscyplina, a przede wszystkim izolacja. Beztroska osób w zachowaniu w tej nadzwyczajnej sytuacji doprowadzić może nas do tragedii. Państwo to obywatele i to nasza grupowa mądrość zdecyduje o wygranej. A jeśli mam ocenić działania w relacji do nas, pracowników, to ocena jest różna w zależności od tego, jakie mamy zaopatrzenie w chroniący nas sprzęt. Gdyby to oceniać w skali 1-6 - gdzie jeden oznacza fatalnie, a sześć, że mamy nadmiary sprzętu - to pielęgniarki oceniają sytuację od 2 do 5. Średnio na 3.
Na pewno, tak po ludzku, pomaga. Każdy lubi być doceniany, zauważany. Żałuję tylko, że polskie pielęgniarki są doceniane i zauważane dopiero w sytuacji, gdy do Polski dotarła ogólnoświatowa pandemia. Przez ostatnie lata sporo naczytałyśmy się hejtu na swój temat - że roszczeniowe, że leniwe, że wzięłyby się w końcu do roboty, bo praca w ochronie zdrowia to służba, a nie kariera i pieniądze.
Tak, bo trudno, żeby nie było. Ale jesteśmy przyzwyczajone, To nigdy nie była lekka, łatwa i miła praca. Zawsze była trudna, a teraz wiąże się jeszcze z różnymi zagrożeniami i dużą odpowiedzialnością zawodową. W związku z ogłoszeniem stanu nadzwyczajnego, stanu zagrożenia epidemicznego, musimy być gotowe zostawić wszystko (dom, dzieci, bliskich) i ruszyć do zadań wyznaczonych przez wojewodów. Może być tak, że wchodząc rano do szpitala, dowiemy się, że nie wyjdziemy z niego nie przez 12 czy 24 godziny, ale przez kilka dni. Bo taka będzie konieczność. Albo że zostaniemy przeniesione do innego szpitala w innym mieście. A ta sytuacja może być jeszcze bardziej dotkliwa, bo jesteśmy dopiero na początku drogi walki z epidemią koronawirusa.
Wiele osób może się zdziwić, ale z obecnym ministrem zdrowia my jako związek zawodowy mamy raczej dobre relacje. Zresztą kryzys w służbie zdrowia to efekt zaniedbań wszystkich rządów po 1989 roku, a nie tego czy innego ministra zdrowia. Każdy, kto obejmuje stanowisko ministra zdrowia, trafia na najgorętsze krzesło w rządzie. Sam minister Szumowski to natomiast osoba, która ma umiejętność rozmawiania, przyjmowania krytyki i argumentów drugiej strony. To bardzo ważne w tej sytuacji.
Na pewno jest w tym mnóstwo kurtuazji, nie mam tutaj żadnych wątpliwości. Dlatego zamiast dziękować premierowi czy temu albo innemu ministrowi, który w tych okolicznościach nas chwali, wolę podziękować moim kolegom i koleżankom. Bo widzę, jak każdego dnia stają na wysokości zadania, wiedząc, jak wyglądała i wygląda ich sytuacja zawodowa.
Wygląda tak, że w systemie ochrony zdrowia nie jesteśmy traktowane we właściwy sposób, należny profesjonaliście, jakim jest pielęgniarka czy pielęgniarz albo położny. Teraz nagle wszyscy nas chwalą i mówią, że jesteśmy niezbędne i wykonujemy świetną pracę. Wcześniej byłyśmy kosztem dla szpitali, pracodawcy wypominali nam, że jest nas za dużo, a pracujemy zbyt mało. Do dzisiaj w wielu placówkach ochrony zdrowia myślą w ten sposób, nie rozumieją realiów i pogarszają naszą sytuację materialną. Nie wspomnę o wypłacanych środkach z tzw. zembalowego, gdzie płyną sygnały od pielęgniarek, że nie mają wypłacanej pełnej kwoty dedykowanej im z NFZ. Mówią wprost: okradają nas. To wstyd w sytuacji braku kadr pielęgniarskich na rynku pracy. Jeśli niektórzy pracodawcy nie wyjdą z postrzegania pielęgniarek jako taniej siły roboczej nie odnowimy kadr.
Szansa na przełom na pewno jest, ale nie mamy żadnej gwarancji. Zresztą jak zwykle. Nie raz i nie dwa te czy inne władze obiecywały nam już lepsze czasy i złote góry, a potem życie brutalnie te obietnice weryfikowało.
To prawda. Może faktycznie, jeśli wyjdziemy z tego jako państwo i jako ochrona zdrowia obronną ręką, to rządzący się zreflektują. Liczę na to, chcę w to wierzyć. Bo kiedy, jak nie teraz, miałoby do tego dojść?
Nie zaskoczę, przede wszystkim chodzi o zwiększenie nakładów finansowych na służbę zdrowia. Nie 5 proc. PKB i to liczone na podstawie PKB sprzed dwóch lat, ale 6,8-7 proc. PKB. Do tego liczę, że samo społeczeństwo się zreflektuje, że składka zdrowotna jest o wiele za niska i jeśli chcą mieć usługi na odpowiednim poziomie i wyspecjalizowaną kadrę, to muszą płacić więcej. Inaczej się nie da, nie ma nic za darmo. Chciałabym też, żeby zdrowie stało się takim obszarem funkcjonowania państwa, który jest wyłączony z politycznej, partyjnej wojny. Obszarem, co do którego panuje powszechna zgoda, bo zdrowie i życie Polaków nie ma barw partyjnych.
Minister Szumowski jest praktykiem, pracował w wielu miejscach w systemie ochrony zdrowia. Rozumie, że bez pieniędzy ten system nigdy nie będzie działać, jak powinien. Rozumie też, że w służbie zdrowia nie gra się solo, tylko zespołowo. Tylko wspólne działania wszystkich stron gwarantują końcowy sukces. Współpraca, a nie oczernianie, kłótnie i wyciąganie na siebie kwitów.