"Żałuję, że polskie pielęgniarki są doceniane i zauważane dopiero, gdy do Polski dotarła ogólnoświatowa pandemia" [WYWIAD]

- W systemie ochrony zdrowia nie jesteśmy traktowane we właściwy sposób, należny profesjonaliście, jakim jest pielęgniarka czy pielęgniarz albo położny - mówi w rozmowie z Gazeta.pl przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych Krystyna Ptok. I dodaje: - Wcześniej byłyśmy kosztem dla szpitali, pracodawcy wypominali nam, że jest nas za dużo, a pracujemy zbyt mało.

GAZETA.PL, ŁUKASZ ROGOJSZ: Jak dzisiaj wygląda wasza praca? Podejście ludzi się zmieniło? Czuć wsparcie?

KRYSTYNA PTOK: Tak, ludzie częściej okazują wsparcie, sympatię. Wszyscy jesteśmy przytłoczeni doniesieniami z Włoch. Nie jest to dla nas obojętne, nie może być. Jest strach, że też tak skończymy. Oczywiście nie wszyscy pacjenci są zachwyceni, bo część z nich ma odsunięte w czasie od dawna zaplanowane zabiegi, a wiadomo, ile w polskiej służbie zdrowia czeka się na poważny zabieg. Nie każdy potrafi to znieść na spokojnie. Nie wszyscy też dobrze przyjmują, że w szpitalach ograniczane są godziny widzeń. W jednym ze szpitali ludzie próbowali obejść zakaz i dostać się do budynku jakimś bocznym wejściem, jakby zupełnie zapominając, że to wszystko jest robione z myślą o wspólnym bezpieczeństwie. Wielu ludzi wciąż nie rozumie, że sytuacja jest nadzwyczajna. Myślą o sobie i tym, co oni chcą. Dopiero potem, jeśli w ogóle, o innych. Ale cóż, taka jest już natura człowieka.

Jest dużo ciężej niż normalnie?

Dwa światy. Największa zmiana dotyczy tych pielęgniarek, które nagle musiały odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości, bo ze szpitala ogólnego trafiły do szpitala zakaźnego. Cały proces przenoszenia pacjentów, uzupełnienia dokumentacji, przyjmowania pacjentów z podejrzeniem zakażenia koronawirusem. Zawodowo trzeba zmienić swoje myślenie o 180 stopni, uczyć się zupełnie nowych rzeczy.

Co to znaczy?

Wejść w zupełnie inny reżim sanitarny, znacznie ostrzejszy. Bo tak to funkcjonuje dzisiaj w szpitalach zakaźnych. Musimy przez cały dyżur poruszać się w kombinezonach i to nie tych dedykowanych, tylko tych z rezerwy państwowej. One są szyte wyłącznie na mężczyzn. I jak ja mam sprawnie wykonywać swoje obowiązki, skoro kombinezon jest na mężczyznę o wzroście 178-180 cm, a ja mam 158? Nie dość, że jest za duży, że muszę podwijać rękawy i nogawki, to jeszcze nie przepuszcza powietrza. Po paru godzinach w takim ubiorze człowiek czuje się gorzej, niż jakby cały dzień siedział w saunie.

Jakiego sprzętu brakuje najbardziej? Właśnie kombinezonów?

Zależy od placówki. W szpitalach zakaźnych, które funkcjonują od wielu lat, najczęściej jest wszystko, co potrzebne w takich sytuacjach: izolatki, śluzy, kombinezony o odpowiednich parametrach, maski, gogle. Trudności lub braki w zaopatrzeniu w sprzęt najczęściej występują w szpitalach, które na okoliczność walki z koronawirusem zostały przekształcone w zakaźne. Te szpitale należy pilnie dostosować do takiej sytuacji, bo brakuje respiratorów, masek HEPA, kombinezonów czy też odzieży ochronnej w odpowiednim rozmiarze, jednorazowych ubrań chirurgicznych, osłon na obuwie, gogli, przyłbic, środków do dezynfekcji rąk i skóry. Brakuje opracowanych procedur w zakresie kwarantanny personelu, delegowania pracowników na oddział zakaźny i z oddziału zakaźnego na macierzyste miejsce pracy, procedur zgłaszania wyjazdów/przyjazdów z podróży zagranicznych.

Minister rozwoju Jadwiga Emilewicz zapewnia w "Porannej Rozmowie Gazeta.pl", że po opanowaniu epidemii koronawirusa, polska gospodarka odbije niemal z dnia na dzień:

Zobacz wideo

Brakuje rąk do pracy?

Oczywiście. Brakuje ich bardzo nawet w normalnych warunkach, a co dopiero teraz. Pielęgniarki są oddelegowywane ze szpitali ogólnych do zakaźnych, bo te ostatnie mają dzisiaj priorytet. Niedługo w zwykłych szpitalach będziemy mieć jeszcze większe trudności niż dotychczas , bo nie będzie komu zajmować się pacjentami. No, chyba, że zaczniemy masowo wypisywać do domów pacjentów niewymagających pilnej hospitalizacji. A przecież pielęgniarki są najbardziej narażone na zakażenie koronawirusem. Jeśli pojawia się podejrzenie, pielęgniarka idzie na kwarantannę, wypada z systemu, z grafika dyżurów. To dodatkowy problem, ale bardzo poważny.

Może wyjściem z sytuacji jest wcielenie do pomocy w walce z epidemią studentów ostatnich lat zawodów medycznych? Taki pomysł już się zresztą pojawił.

Pewne zadania i tak zrealizuje tylko lekarz albo tylko dyplomowana pielęgniarka, ale jest to jakieś rozwiązanie. Mogliby nas odciążyć, pewne czynności mogliby wykonywać. Pytanie, czy przyjmować ich w formie wolontariatu, czy jakoś zatrudniać. No i rzecz najważniejsza, należy po nich sięgać tylko, jeśli państwo będzie w stanie zapewnić im pełne bezpieczeństwo.

Dzisiaj jest w stanie? Zresztą nie tylko im, ale również wam, ratownikom medycznym czy lekarzom?

Sytuacja jest wyjątkowa, podobnej dotychczas nie było w państwie i na świecie. Jak widać, lepiej rozwinięci od nas gospodarczo Niemcy, Włosi też sobie z tą sytuacją słabo radzą. Ważna w tej trudnej sytuacji jest nasza osobista odpowiedzialność i dyscyplina, a przede wszystkim izolacja. Beztroska osób w zachowaniu w tej nadzwyczajnej sytuacji doprowadzić może nas do tragedii. Państwo to obywatele i to nasza grupowa mądrość zdecyduje o wygranej. A jeśli mam ocenić działania w relacji do nas, pracowników, to ocena jest różna w zależności od tego, jakie mamy zaopatrzenie w chroniący nas sprzęt. Gdyby to oceniać w skali 1-6 - gdzie jeden oznacza fatalnie, a sześć, że mamy nadmiary sprzętu - to pielęgniarki oceniają sytuację od 2 do 5. Średnio na 3.

Rządzący chyba doceniają wasze poświęcenie, bo ostatnimi czasy nie mogą się nachwalić lekarzy i pielęgniarek. To pomaga w codziennej walce na pierwszej linii frontu?

Na pewno, tak po ludzku, pomaga. Każdy lubi być doceniany, zauważany. Żałuję tylko, że polskie pielęgniarki są doceniane i zauważane dopiero w sytuacji, gdy do Polski dotarła ogólnoświatowa pandemia. Przez ostatnie lata sporo naczytałyśmy się hejtu na swój temat - że roszczeniowe, że leniwe, że wzięłyby się w końcu do roboty, bo praca w ochronie zdrowia to służba, a nie kariera i pieniądze.

Jest żal?

Tak, bo trudno, żeby nie było. Ale jesteśmy przyzwyczajone, To nigdy nie była lekka, łatwa i miła praca. Zawsze była trudna, a teraz wiąże się jeszcze z różnymi zagrożeniami i dużą odpowiedzialnością zawodową. W związku z ogłoszeniem stanu nadzwyczajnego, stanu zagrożenia epidemicznego, musimy być gotowe zostawić wszystko (dom, dzieci, bliskich) i ruszyć do zadań wyznaczonych przez wojewodów. Może być tak, że wchodząc rano do szpitala, dowiemy się, że nie wyjdziemy z niego nie przez 12 czy 24 godziny, ale przez kilka dni. Bo taka będzie konieczność. Albo że zostaniemy przeniesione do innego szpitala w innym mieście. A ta sytuacja może być jeszcze bardziej dotkliwa, bo jesteśmy dopiero na początku drogi walki z epidemią koronawirusa.

Jesteście na pierwszej linii, w centrum wydarzeń. Wreszcie was zauważono i nie był do tego konieczny kolejny protest, mający na celu wywalczenie godniejszych wynagrodzeń i lepszych warunków pracy.

Wiele osób może się zdziwić, ale z obecnym ministrem zdrowia my jako związek zawodowy mamy raczej dobre relacje. Zresztą kryzys w służbie zdrowia to efekt zaniedbań wszystkich rządów po 1989 roku, a nie tego czy innego ministra zdrowia. Każdy, kto obejmuje stanowisko ministra zdrowia, trafia na najgorętsze krzesło w rządzie. Sam minister Szumowski to natomiast osoba, która ma umiejętność rozmawiania, przyjmowania krytyki i argumentów drugiej strony. To bardzo ważne w tej sytuacji.

Wierzycie w te dobre słowa ministra i premiera?

Na pewno jest w tym mnóstwo kurtuazji, nie mam tutaj żadnych wątpliwości. Dlatego zamiast dziękować premierowi czy temu albo innemu ministrowi, który w tych okolicznościach nas chwali, wolę podziękować moim kolegom i koleżankom. Bo widzę, jak każdego dnia stają na wysokości zadania, wiedząc, jak wyglądała i wygląda ich sytuacja zawodowa.

A jak wygląda?

Wygląda tak, że w systemie ochrony zdrowia nie jesteśmy traktowane we właściwy sposób, należny profesjonaliście, jakim jest pielęgniarka czy pielęgniarz albo położny. Teraz nagle wszyscy nas chwalą i mówią, że jesteśmy niezbędne i wykonujemy świetną pracę. Wcześniej byłyśmy kosztem dla szpitali, pracodawcy wypominali nam, że jest nas za dużo, a pracujemy zbyt mało. Do dzisiaj w wielu placówkach ochrony zdrowia myślą w ten sposób, nie rozumieją realiów i pogarszają naszą sytuację materialną. Nie wspomnę o wypłacanych środkach z tzw. zembalowego, gdzie płyną sygnały od pielęgniarek, że nie mają wypłacanej pełnej kwoty dedykowanej im z NFZ. Mówią wprost: okradają nas. To wstyd w sytuacji braku kadr pielęgniarskich na rynku pracy. Jeśli niektórzy pracodawcy nie wyjdą z postrzegania pielęgniarek jako taniej siły roboczej nie odnowimy kadr.

Może obecny kryzys zmieni tę sytuację na lepsze?

Szansa na przełom na pewno jest, ale nie mamy żadnej gwarancji. Zresztą jak zwykle. Nie raz i nie dwa te czy inne władze obiecywały nam już lepsze czasy i złote góry, a potem życie brutalnie te obietnice weryfikowało.

Ogólnoświatowej pandemii, która dotknęłaby też Polski, jeszcze nie mieliśmy.

To prawda. Może faktycznie, jeśli wyjdziemy z tego jako państwo i jako ochrona zdrowia obronną ręką, to rządzący się zreflektują. Liczę na to, chcę w to wierzyć. Bo kiedy, jak nie teraz, miałoby do tego dojść?

Co to znaczy, że "rządzący się zreflektują"?

Nie zaskoczę, przede wszystkim chodzi o zwiększenie nakładów finansowych na służbę zdrowia. Nie 5 proc. PKB i to liczone na podstawie PKB sprzed dwóch lat, ale 6,8-7 proc. PKB. Do tego liczę, że samo społeczeństwo się zreflektuje, że składka zdrowotna jest o wiele za niska i jeśli chcą mieć usługi na odpowiednim poziomie i wyspecjalizowaną kadrę, to muszą płacić więcej. Inaczej się nie da, nie ma nic za darmo. Chciałabym też, żeby zdrowie stało się takim obszarem funkcjonowania państwa, który jest wyłączony z politycznej, partyjnej wojny. Obszarem, co do którego panuje powszechna zgoda, bo zdrowie i życie Polaków nie ma barw partyjnych.

To realne oczekiwania czy marzenia ściętej głowy?

Minister Szumowski jest praktykiem, pracował w wielu miejscach w systemie ochrony zdrowia. Rozumie, że bez pieniędzy ten system nigdy nie będzie działać, jak powinien. Rozumie też, że w służbie zdrowia nie gra się solo, tylko zespołowo. Tylko wspólne działania wszystkich stron gwarantują końcowy sukces. Współpraca, a nie oczernianie, kłótnie i wyciąganie na siebie kwitów.

Więcej o: