"To będzie miało kres" - obiecał premier, przyznał jednak, że nie jest w stanie obiecać, że Brytyjczycy będą mogli wyjechać latem na wakacje, ani nawet, że na sto procent w czerwcu szczyt będzie już za Brytyjczykami, a krzywa zachorowań zacznie spadać. Mimo optymistycznego tonu szefa rządu, naczelny lekarz Anglii Chris Whitty mówił wcześniej, że koronawirusa nie da się powstrzymać całkowicie, a "Londyn jest pod presją". W stolicy wirus postępuję szybciej, niż w reszcie kraju. Eksperci obawiają się, że szpitale w stolicy mogą mieć problemy ze sprzętem i łóżkami.
Rząd wciąż nie wyklucza formalnego zakazu działania pubów i kawiarni. Nie wszyscy w stolicy posłuchali zaleceń, by unikać większych zgromadzeń, a część lokali wciąż jest otwartych. Premier Johnson i Chris Whitty podkreślili jednak, że z ich danych wynika, że co do zasady większość londyńczyków stosuje środki bezpieczeństwa. Rządzący monitorują jednak sytuację. Jednocześnie Boris Johnson wykluczył najbardziej radykalne środki, takie jak kompletne unieruchomienie sieci metra. Od dziś obowiązuje jednak rozkład awaryjny rozkład jazdy, a część stacji zostało zamkniętych.
Premier dodał, że Londyn negocjuje kupno tzw. testu przeciwciał, który mógłby pokazać, czy ktoś przeszedł chorobę z lekkimi objawami lub bezobjawowo, nabywając przynajmniej częściową odporność. Boris Johnson podkreślił, że jeśli okaże się, że test działa, Królestwo kupi go setki tysięcy. Powody? Pozwoli to naukowcom lepiej ocenić, jak rozprzestrzenia się wirus, jak duża jest odporność populacji, oraz uniknąć luk wśród personelu medycznego, który nie będzie niepotrzebnie odbywał kwarantanny. Wreszcie - na dłuższą metę - test pozwolić ma na ustalenie strategii rezygnacji ze środków takich jak ograniczanie zgromadzeń.
Według najnowszych danych w Wielkiej Brytanii jest ponad 2700 potwierdzonych przypadków zakażeń koronawirusem. Nie żyje co najmniej 137 osób.