Ograniczenia spowodowane ogłoszeniem przez rząd stanu epidemicznego nie objęły sklepów budowlanych. Jak alarmują nas w mailach pracownicy dużych polskich marketów, w weekend ich sklepy przeżyły oblężenie. W tych okolicznościach pojawiają się wątpliwości o bezpieczeństwo klientów i pracowników branży.
Pani Ala z Poznania w mailu do naszej redakcji opisała, jak wygląda sytuacja w jednym z marketów w stolicy Wielkopolski.
Samych pracowników jest tam codziennie ponad 50. Ale najgorsze jest to, że obecnie ludzie mający 'wolne' od pracy (np. z powodu zamknięcia ich zakładu pracy czy z tytułu opieki nad dziećmi) postanowili wykorzystać ten czas na przeprowadzenie remontów i napraw w mieszkaniach, domach, na działkach. Ruszyli szturmem do sklepów tego typu, zauważalny jest widoczny wzrost liczby klientów i tym samym przychodów w tych sklepach
- czytamy. Jak stwierdza autorka wiadomości, klienci "zjeżdżają się z różnych stron miasta i okolic, przywożąc ze sobą potencjalne zagrożenie". Pani Ala zwraca uwagę, że w sklepach nie ma ograniczeń co do liczby klientów. Ponadto w sklepach, jak czytamy w mailu, nie stosuje się środków do dezynfekcji. "Właściciele tych marketów, nie zamykając swoich sklepów, oraz ludzie ochoczo udający się na zakupy podczas tego 'dodatkowego' urlopu są skrajnie nieodpowiedzialni, a to zniweczy wszelkie starania państwa" - czytamy.
Inny pracownik marketu budowlanego w mailu do naszej redakcji apeluje do klientów, by robili zakupy przez internet. "Możliwość zarażenia podczas wydawania zakupów z magazynu/przez drzwi sklepu czy poprzez dowóz zamówień do klienta jest wtedy znacznie mniejsze. Łatwiej jest zachować zasady higieny i do minimum ograniczyć bezpośredni i bliski kontakt pomiędzy potencjalnie zarażonymi osobami. Nie można przy tym wykluczyć, że zarażać mogą obie strony. Inne sieci handlowe również posiadają takie narzędzia sprzedaży" - czytamy w wiadomości. Dalej pojawia się apel, aby skrócić czas działania sklepów do ośmiu godzin, co "pozwoliłoby wprowadzić rotację pracowników w cyklu na przykład tygodniowym, tak aby co najmniej połowa załogi nie miała kontaktu z drugą połową, która pracowałaby w następnym tygodniu".
Piszą też do nas pracownicy innych branż. "Nasze apele pozostały bez jakiekolwiek odpowiedzi. Nasze środowisko jest zdesperowane. Żądam po raz kolejny przerwania polityki unikania kontaktu i podjęcia współpracy w celu wspólnej realizacji działań, mogących zapewnić poczucie bezpieczeństwa pracownikom aptek i punktów aptecznych" - czytamy w mailu wysłanym przez Związek Zawodowy Techników Farmaceutycznych Rzeczypospolitej Polskiej. ZZTF odnosi się w swoim liście do słów wiceministra zdrowia Waldemara Kraski na temat sprzedaży leków przez tzw. okienka podawcze. Związek przekonuje, że otwarte okienko powoduje przepływ powietrza "do wnętrza apteki" i podawanie przez nie leków nazywa "pocałunkiem śmierci". "Jeśli pochylimy się nad takim okienkiem, to nasza twarz znajdzie się w strumieniu powietrza wpływającego do apteki. Teraz wystarczy, że zarażona osoba z drugiej strony coś powie, nie musi nawet kasłać, uwolnione zostają miliony zarazków, które niesione prądem powietrza momentalnie dostają się do naszych płuc" - czytamy w wiadomości. ZZTF przypomina też, że pierwsze objawy zakażenia koronawirusem przypominają przeziębienie. "Przy przeziębieniu pierwsze kroki taki człowiek kieruje do apteki po jakieś lekarstwo" - pisze związek, podkreślając, że prawdopodobieństwo zakażenia pracownika apteki jest znacznie wyższe niż innej osoby.
Pracownik sieci salonów optycznych również zwraca uwagę na brak odpowiednich środków, które zminimalizowałyby możliwość zakażenia pracowników. "Nie chodzi o to, aby w ogóle nie przychodzić do pracy, ale aby ograniczyć możliwość bezpośredniego kontaktu pracowników z klientami np. tylko do wpuszczania ich do salonu w celu odebrania gotowych okularów" - czytamy w mailu. Autor zwraca uwagę, że zakup okularów wymaga czasu (klient musi wybrać oprawę, trzeba wykonać szczegółowe pomiary), wydłuża się proces obsługi klienta "do kilkudziesięciu minut".
Systematyczna dezynfekcja wszystkich opraw okularowych na bieżąco i przedmiotów w salonie jest praktycznie niemożliwa, gabinety do badań wzroku są w większości bardzo małe, a odległość między pacjentem a specjalistą jest minimalna - idealne warunki do przenoszenia wirusa, który jak wiemy przenosi się również przez łzy
- czytamy. Wiadomość kończy się następująco: "Nasi pracodawcy pozostający bezpiecznie w domach nakazują pracownikom obecność w salonach - w porządku, ale niech jak najbardziej zabezpieczą nas przed możliwością zarażenia poprzez wprowadzenie jak najbardziej restrykcyjnych procedur odnośnie kontaktu z klientem"
Napisał do nas także listonosz. W wiadomości relacjonuje jak wygląda jego praca w 20-tysięcznym mieście. "Wszyscy listonosze (jest nas 17) przebywają w jednym pomieszczeniu. Każdy z nas odwiedza ok. 100 osób bezpośrednio z przesyłkami z potwierdzeniem odbioru w swoich rejonach doręczeń, przekazy, listy polecone itp. Zazwyczaj otwierają nam drzwi seniorzy i osoby schorowane podpisując odbiory" - pisze. Listonosz zwraca uwagę, że tej pracy nie moa możliwości, by ograniczyć kontakt osobisty. "Nie ukrywamy że sami boimy się tej choroby. Ale wydaje się, że poczta nie widzi problemu" - czytamy na końcu maila.