Tragiczna historia trzylatka, który miał umrzeć w wyniku zakrztuszenia się winogronem 11 lipca bieżącego roku, poruszyła obywateli całego kraju. Feralnego dnia chłopiec przebywał w rzeszowskim żłobku (województwo podkarpackie), gdzie miał spożywać drugie śniadanie.
Wokół śmierci trzylatka narosły liczne teorie i spekulacje. Mieszkańcy miasta sugerowali między innymi, że do tragedii przyczynił się długi czas oczekiwania na ambulans. Sąsiedzi żłobka mieli twierdzić, że karetka pogotowia pod murami placówki pojawiła się dopiero po kilkunastu minutach, ponieważ ratownicy błądzili po Rzeszowie. Kwestię czasu, w jakim pomoc medyczna dojechała do dławiącego się chłopca, zbadał "Fakt". Na podstawie nagrań z kamer monitoringu miejskiego zlokalizowanych w pobliżu placówki oraz zapisu z Dyspozytorni Medycznej ustalono, że ambulans potrzebował 10 minut na dotarcie do chłopca.
Według Ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym maksymalny czas dojazdu karetki pogotowia do osoby poszkodowanej nie może być dłuższy niż 15 minut w mieście powyżej 10 tysięcy mieszkańców i 20 minut poza miastem powyżej 10 tysięcy mieszkańców.
Mimo próby ratunku podjętej przez personel placówki i wezwania na miejsce karetki pogotowia ratunkowego, życia chłopca nie udało się uratować. W odpowiedzi na duże zainteresowanie tragicznym losem chłopca prokurator Arkadiusz Jarosz zapowiedział podanie do publicznej wiadomości wyników zleconej sekcji zwłok. Ostatecznie przyczyny zgonu chłopca ustalone w wyniku sekcji przeprowadzonej 13 lipca nie zostały jednak opublikowane "z uwagi na dobro śledztwa".