22 stycznia 1957 roku z Liceum Ogólnokształcącego pw. św. Augustyna w Warszawie porwano Bohdana Piaseckiego, syna Bolesława Piaseckiego, prezesa Stowarzyszenia PAX, będącego organizacją zrzeszającą katolików współpracujących z władzami komunistycznymi. Policja przez wiele miesięcy prowadziła śledztwo, jednak nie udało się trafić na trop przestępców. Nie znaleziono również zaginionego chłopca. Niespełna po dwóch latach nastąpił przełom: 8 grudnia 1958 roku w jednej z piwnic przy al. Świerczewskiego 82 a odnaleziono zwłoki syna Piaseckiego.
- Przeprowadzona sekcja zwłok, oględziny miejsca i zebrane dowody wykazały, że morderstwo zostało dokonane wkrótce po jego uprowadzeniu - wybrzmiał komunikat Prokuratury Wojewódzkiej dla m.st. Warszawy, przytoczony przez polskieradio.pl.
Uprowadzenie syna znanego polityka śledzili mieszkańcy całego kraju. Policja próbowała trafić na ślad porywaczy. Sam Piasecki realizował wszystkie wymysły złoczyńców – od zbierania pieniędzy po chodzenie z nimi z miejsca w miejsce. Żadne działania nie przynosiły pozytywnych efektów.
Historię uprowadzenia Bohdana Piaseckiego dokładnie przedstawia portal dzieje.pl . Wiadomo, że 22 stycznia 1957 roku około godziny 14:00 najstarszy syn Bolesława Piaseckiego, Bohdan, opuścił mury swojego liceum. Wraz z kolegami ruszyli spod budynku liceum św. Augustyna znajdującego się w Warszawie przy ul. Naruszewicza 32. Grupa młodzieży kierowała się w stronę Puławskiej.
W pewnym momencie podeszli do nich dwaj mężczyźni - pierwszy został za ich plecami, drugi chciał dowiedzieć się, który z nich ma na imię Bohdan. Po wskazaniu chłopca mężczyzna pokazał mu dokumenty, a następnie obaj udali się do stojącej w pobliżu taksówki. Przyjaciele syna Piaseckiego zostali sami nie rozumiejąc co to wszystko znaczy. Zobaczyli, że auto jedzie na Śródmieście i zapamiętali numer samochodu.
Tę niepokojącą scenę obserwował również inny świadek - mężczyzna pracujący w kiosku. Po rozpoczęciu poszukiwań Bohdana okazało się, że numer taksówki podany przez jego kolegów nie istnieje w MPT. Auto znalazło się jednak w tym samym dniu na Nowym Świecie. Znalazł je zupełnie przypadkiem pracownik PAX-u i powiadomił policję. Służby zatrzymali auto, ale niewiele to dało.
Po upływie 2 godzin od zniknięcia chłopca porywacze skontaktowali się z jego ojcem. Pierwsza wiadomość, przekazana telefonicznie, wyznaczała okup w wysokości 100 tys. złotych. Bardziej szczegółowe wskazówki znajdowały się jednak w przesłanym liście.
Piasecki nie posiadał takiej sumy, ale wydawnictwo PAX pomogło mu w zebraniu potrzebnych środków w ciągu doby. Mając już uzbieraną sumę czekał na dalsze instrukcje. Nowe wytyczne trafiły do niego 2 dni później. Według nich szef PAXu miał kolejnego dnia o poranku zabrać pieniądze i jelenie rogi, a następnie udać się do kawiarni „Kameralna" na Foksal.
Do tej misji został powołany ks. Mieczysław Suwała, będący niegdyś kapelanem jednego z oddziałów AK na Kresach i jednocześnie prefektem liceum św. Augustyna. Do 13:30 czekał w wyznaczonym miejscu na odbiór okupu. Nikt się nie pojawił, ale ksiądz otrzymał wiadomość telefoniczną, wedle której kazano mu udać się do domu w alei Na Skarpie. Tam na strychu domu kidnaperzy zostawili instrukcję - była w pudełku po zapałkach. Wysłannik Piaseckiego tym razem został przekierowany w okolice mostu średnicowego po prawej stronie Wisły. Porywaczy nie zastał, ale był tam but zaginionego chłopaka. Jednak nie było komu przekazać pieniędzy i nie było wiadomo, co dalej robić.
Nie był to koniec gry porywaczy z załamanym ojcem. Jeszcze tego samego dnia wieczorem dostał on kolejne połączenie telefoniczne od porywaczy; wytyczne tym razem pozostawiono na drzwiach kościoła parafii św. Andrzeja na Mirowie. Porywacze podnieśli okup do 200 tysięcy - była to kara za poinformowanie milicji.
27 stycznia porywacze odezwali się także do pisarza Jana Dobraczyńskiego (był związany z PAX) z informacją, że w kolejnym dniu ktoś od Piaseckiego ma czekać w mieszkaniu pisarza z okupem na wysłannika porywaczy. Jednak do domu pisarza nikt nie przyszedł, a od tamtej pory przestępcy przestali się odzywać.
Brak kontaktu ze strony porywaczy popchnął milicję w stronę badania innych wątków. Zaczęto badać trop kierowcy taksówki. Według świadków pojazd prowadził Ignacy Ekerling. Mężczyzna był w przeszłości żołnierzem armii Berlinga, zaś po zakończeniu wojny został kierowcą w Żydowskim Instytucie Historycznym. Ekerling tłumaczył, że kazano mu jechać do szkoły św. Augustyna, stamtąd zabrać pasażera i udać się do gmachu sądów przy alei Świerczewskiego (dzisiejsza ulica „Solidarności").
Jednak zeznania mężczyzny nie zgadzają się z tym, co powiedział pracownik kiosku. Według niego taksówkarz dużo wcześniej czekał już na miejscu. Poza tym wysiadał z auta razem ze wszystkimi pasażerami.
Sam Ekerling planował wyjazd do Izraela już w listopadzie 1956 roku. Starał się wtedy o dokumenty, które miały umożliwić mu wyjazd do Izraela. Odebrał paszport kilka dni po zaginięciu syna Piaseckiego. Dostał zakaz opuszczania Polski, ale 4 kwietnia 1957 roku i tak próbował wyjechać z kraju. Nie udało mu się jednak przekroczyć granicy. Został i dalej pracował w MPT. Był jednak pod obserwacją policji, która po pewnym czasie znalazła w jego domu szkice, przedstawiające obszar wokół liceum, do którego chodził porwany. Zatrzymano go i zaraz wypuszczono. Postawiono mu zarzuty, ale proces się nie odbył. W listopadzie 1959 roku wycofano wobec niego akt oskarżenia zgodnie z decyzją Władysława Gomułki i Zenona Kliszki, co uzasadniono „ważnym interesem państwa".
Ciało chłopca znaleziono 8 grudnia 1958 roku w jednej z piwnic przy al. Świerczewskiego 82. Odkryli je hydraulicy, którzy dokonywali przeglądu instalacji w kamienicy naprzeciw sądów. Bolesław Piasecki do końca swojego życia starał się wyjaśnić tajemnicę śmierci swojego syna.
Zdania na temat śmierci nastolatka są podzielone. Niektórzy historycy są przekonani, że chłopca uprowadzono, by zemścić się na Piaseckim. Wielu osobom nie podobała się prowadzona przez niego działalność polityczna, odbywająca się przed II wojną światową. Założyciel PAXu szerzył poglądy antysemickie i antykomunistyczne, czasami nawet faszystowskie.
Naukowcy badający ten temat są skłonni uznać, że za śmierć Bohdana odpowiedzialni są funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, z pochodzenia Żydzi. Inni zaś jako przyczynę porwania podają rozgrywki frakcyjne, samo zabójstwo mogło być przypadkowe.
Podążając za analizą historyka, prof. Dudka, powinno się zwrócić uwagę na fakt zależności porywaczy i ich współpracowników z Urzędem Bezpieczeństwa. Po roku 1956 ich pozycja uległa znacznej zmianie - nastąpiła redukcja osób z kadr bezpieki o 2/3.
- Ci ludzie musieli znaleźć sobie nową przyszłość. Mogli próbować urządzić się za pieniądze Piaseckiego, ale jest to hipoteza niemożliwa do udowodnienia, bo w tej sprawie niczego nie możemy powiedzieć z całą pewnością – twierdzi historyk.
Zobacz też: Wciągnął 9-latkę do auta i zamordował. Sprawcy nie odnaleziono do dziś. Wtedy powstał system Child Alert