W Iranie znów wybuchło coś cennego i znów wszyscy patrzą na Izrael. Niewypowiedziana wojna trwa

Pożar, który zniszczył cenny sprzęt służący do wzbogacania uranu. Potężna eksplozja w fabryce, produkującej rakiety balistyczne. Irańczycy mieli w ostatnich tygodniach pecha, który zaskakująco precyzyjnie trafił ich najważniejsze programy zbrojeniowe. Amerykańskie media piszą, że mógł w tym pomóc izraelski wywiad. Choć dowodów nie ma. To jednak nie pierwsze takie incydenty.

Eksplozje, pożary i poważne awarie sprzętu, to regularnie powracające przypadłości irańskich programów: atomowego i rakietowego. Teheran zazwyczaj incydenty bagatelizuje, ale regularnie pojawiają się dowody, że nie były niczym banalnym. Jest wysoce prawdopodobne, że w taki sposób Izrael, oraz USA, postanowiły szkodzić Iranowi, nie używając tradycyjnej siły militarnej. Zamiast bomb zrzucanych z samolotów, są sabotaże. Tak wygląda niewypowiedziana wojna XXI wieku.

Nieszczęścia chodzą parami

Ostatnie incydenty miały miejsce w zakładach w Khojir i Natanz. Te pierwsze są położone nieopodal stołecznego Teheranu. Nie wiadomo wiele na ich temat, ponad to, że to wojskowe zakłady produkcji oraz składowania rakiet balistycznych. Częściowo są ukryte w podziemnych korytarzach. 25 czerwca nad ranem doszło tam do potężnej eksplozji, widocznej z Teheranu. Do sieci trafiły nagrania wykonane przez mieszkańców. Władze twierdziły, że do wybuchu doszło w innej pobliskiej bazie, Parchin. Utrzymywały, że eksplodowały zbiorniki z gazem w części kompleksu niezwiązanej z produkcją wojskową. Na dowód pokazano zdjęcie powierzchownie uszkodzonego zbiornika.

Szybko pojawiły się jednak zdjęcia satelitarne, na których wyraźnie widać, że do eksplozji doszło w Khojir. Ślady po wybuchu i pożarze obejmują dużą powierzchnię, adekwatnie do faktu, że ogień było widać kilkadziesiąt kilometrów dalej, w Teheranie. Nie wiadomo co uległo zniszczeniu. W Khojir jest produkowane paliwo rakietowe, więc jest tam wiele rzeczy, które mogą widowiskowo eksplodować. Nie wiadomo też, czy był to wypadek, czy akt sabotażu.

Drugi incydent miał miejsce drugiego lipca nad ranem. Natanz to kluczowy ośrodek irańskiego programu atomowego. Jego głównym zadaniem jest wzbogacanie uranu, za pomocą tak zwanych wirówek. Tam też są one opracowywane i produkowane. Po eksplozji Irańczycy początkowo oficjalnie bagatelizowali sprawę, twierdząc, że był to nieznaczny pożar w mało istotnej "wiacie". Po kilku dniach przyznali jednak, że ogień i eksplozja zniszczyły miejsce montażu nowych zaawansowanych wirówek. Padły sugestie, że był to akt sabotażu Izraela lub USA. Zniszczenia mają być na tyle poważne, że "w średnim okresie", spowolnią prace nad wzbogacaniem uranu. W miniony weekend "New York Times" napisał, powołując się na nieoficjalne informacje, że w Natanz eksplodowała bomba, podłożona w ramach akcji sabotażu zorganizowanej przez Izrael.

Władze w Tel Avivie oczywiście od sprawy się dystansują, ale dwuznacznie. Minister spraw zagranicznych Gabi Ashkenazi stwierdził tajemniczo, że "podejmujemy działania, o których lepiej nie opowiadać publicznie". Minister obrony Benny Gantz, również odpowiadał dwuznacznie: "Nie jesteśmy zamieszani w każdy incydent w Iranie. Wszystkie te systemy (związane z programem jądrowym i rakietowym - red.) są złożone i mają wysokie wymagania dotyczące norm bezpieczeństwa. Nie jestem pewien, czy Irańczycy potrafią je zawsze zachowywać".

Uderzenia w świecie wirtualnym

Tego rodzaju wypowiedzi mogą jednak wywoływać uniesienie brwi, ponieważ nie ma większych wątpliwości co do tego, że Izrael od lat prowadzi kampanię sabotażu wymierzoną w irański program jądrowy oraz w program rakietowy. Jest bardzo prawdopodobne, że pomagają w tym Amerykanie. To wygodny sposób szkodzenia Iranowi, bez sięgania po bezpośrednią siłę w postaci nalotów. Te byłyby ryzykowne na wiele sposobów, więc są traktowane jako rozwiązanie ostateczne. Pomimo wielokrotnych wzrostów napięć i gróźb, żadna ze stron nie przejawia zainteresowania realnym konfliktem. Widać to choćby po wydarzeniach z początku tego roku, kiedy Amerykanie zabili w Iraku ważnego irańskiego generała Sulejmaniego. Irańczycy odpowiedzieli atakiem rakietowym na amerykańskie bazy w Iraku, w których ponad stu Amerykanów zostało poszkodowanych. Pomimo takiej eskalacji i bardzo buńczucznych deklaracji obu stron, kryzys wyciszono.

Akty sabotażu trwają natomiast w najlepsze. Dopiero co w kwietniu i maju, Iran i Izrael miały wymienić ciosy cybernetycznie. Informacje o nich zginęły jednak w zalewie informacji o pandemii. Na początku kwietnia Izrael poinformował o cyberataku na systemy zarządzające wodociągami. Szkody miały być niewielkie, na krótko zakłócono dostawy wody w szeregu miejscowości. Izraelskie władze nie zrobił tego bezpośrednio, ale media twierdziły, że za akcją stoi Iran. Na początku maja, doszło natomiast do cyberataku na systemy zarządzania najważniejszym irańskim portem w Bandar Abbas. Irańskie władze bagatelizowały wydarzenie i nie wskazywały winnych. "New York Times" pisał jednak później, że atak był poważny i spowodował chaos w porcie na kilka dni. Miał to być odwet Izraelczyków za sabotaż sieci wodociągowej.

To tylko najświeższy przykład. Do podobnych ataków i kontrataków, również z udziałem USA, ma dochodzić regularnie. Zgodnie z regułami gry, nie ujawnia się na ich temat wielu informacji. Nie wskazuje się też oficjalnie winnych. Konkrety to zazwyczaj nieoficjalne informacje medialne.

Jaką skalę mogą mieć tego rodzaju ataki, najlepiej pokazuje historia prawdopodobnie najbardziej udanego izraelskiego aktu sabotażu, wymierzonego w irański program jądrowy. To historia wirusa nazwanego później Stuxnet. Został specjalnie stworzony tak, aby atakować sprzęt firmy Siemens, służący do kontroli urządzeń przemysłowych. Tak się złożyło, że były powszechnie używane przez Iran w swoich ośrodkach jądrowych. Wirus został tak zaprojektowany i tak rozprzestrzeniony, że specjaliści nazwali go "snajperską robotą", która była możliwa wyłącznie przy zaangażowaniu dużych środków, będących w dyspozycji państw. Wirus miał wyrządzić na przełomie 2009 i 2010 roku duże, choć oficjalnie niesprecyzowane, szkody w irańskim programie jądrowym, opóźniając go nawet o dwa lata.

Według nieoficjalnych doniesień Stuxnet był owocem tajnego amerykańsko-izraelskiego programu "Igrzyska Olimpijskie". Jego celem było z jednej strony sprawienie, że Izrael zrezygnuje z prewencyjnego uderzenia militarnego na Iran, a z drugiej strony skłoni Teheran do negocjacji w sprawie jego programu jądrowego. Odniósł podwójny sukces. Nie wiadomo, ile takich operacji mija bez echa. Stuxnet został wychwycony przypadkiem przez cywilnych specjalistów od cyberbezpieczeństwa, ponieważ miał zawarty (być może celowo) błąd w kodzie. Zainfekował prywatnego laptopa irańskiego inżyniera, po czym za jego pośrednictwem przedostał się do internetu i tam się rozprzestrzenił, doprowadzając do swojego wykrycia.

Rozwiązania przy użyciu brutalnej siły

Akty sabotażu wymierzone w Iran przyjmują też znacznie mniej subtelną postać. Choć oczywiście ponownie nie ma tutaj twardych dowodów, a jedynie nieoficjalne doniesienia mediów, powołujących się na informatorów w służbach rozmaitych państw. Na przykład w 2011 roku doszło do innej potężnej eksplozji w irańskiej bazie, służącej produkcji i przechowywania rakiet balistycznych. W katastrofalnym wybuchu w Bid Kaneh zginęło 17 członków irańskiej Gwardii Rewolucyjnej. Wśród nich generał Hossan Moghaddam, uznawany za ojca irańskiego programu rakietowego. Oficjalnie Irańczycy twierdzą, że był to wypadek. Nieoficjalnie w zachodnich mediach pojawiły się twierdzenia, że mogła to być operacja inspirowana przez Izrael.

Również na Izrael wskazywano w kontekście serii zamachów na prominentnych irańskich naukowców, zaangażowanych w program jądrowy. W latach 2010-2012, czterech zginęło, a jeden w ostatniej chwili uniknął śmierci. Cztery ataki przeprowadzono przy pomocy min magnetycznych przyczepianych do samochodów ofiar, przez zamachowców poruszających się na motocyklach. Irańczycy oficjalnie obwinili izraelski wywiad, Mossad. Podczas przesłuchań i procesów potwierdzili to schwytani sprawcy. Izraelczycy oficjalnie nigdy nie potwierdzili, ani nie zaprzeczyli.

Wszyscy zamachowcy byli Irańczykami. Zakładając, że Izrael rzeczywiście stoi za wszystkimi wypadkami i eksplozjami trapiącymi Iran, to nie Izraelczycy odpowiadają za nie bezpośrednio. W rzeczywistości trudno bowiem o Jamesów Bondów. W Iranie funkcjonuje mnóstwo mało znanych na zachodzie organizacji opozycyjnych, rebelianckich i wręcz terrorystycznych, wrogich reżimowi ajatollahów. Nie trudno więc o potencjalnych kandydatów do zamachów czy aktów sabotażu.

Izrael w swojej historii już nie raz pokazywał, że nie ma specjalnych skrupułów jeśli chodzi o ochronę swoich interesów. Lista działań izraelskiego wywiadu i wojska, które w państwach zachodnich byłyby nie do pomyślenia, jest długa. Od regularnych polowań na członków ugrupowań palestyńskich, przez zamachy, po rajdy komandosów na terenie innych państw. Nie może więc dziwić, że Izrael jest obecnie regularnie wskazywany palcami, kiedy w Iranie coś spektakularnie wybuchnie.

Zobacz wideo
Więcej o: