Uniwersytet w Innsbrucku przeprowadził badania 80 proc. populacji austriackiej miejscowości, (1473 osoby) między 21 a 27 kwietnia. Aż u 42,2 proc. stwierdzono we krwi obecność przeciwciała koronawirusa. Dorothee von Laer, kierowniczka Instytutu Wirusologii Uniwersytetu w Innsbrucku, podała, że to najwyższy dotąd znany odsetek zakażonych osób w jakimkolwiek badanym regionie. Badanie potwierdza, że większość przechodzi zakażenie bezobjawowo lub bardzo łagodnie - tylko 15 proc. osób, u których wykryto przeciwciała, wiedziało, że są one zakażone.
Powszechnie uważa się, że to Włochy były pierwszym ogniskiem SARS-Cov-2 w Europie, ale eksperci wskazują często także na Austrię. Ischgl nazywane jest Ibizą Alp i co roku przyciąga miliony narciarzy. Stąd epidemia miała rozlać się na cały kontynent.
Badanie Uniwersytetu w Innsbrucku tylko potwierdza, jak poważna była sytuacja w alpejskim kurorcie. Austriackie władze były już wcześniej krytykowane za ignorowanie ostrzeżeń, płynących na początku pandemii przede wszystkim ze Skandynawii, że z Ischgl wracają setki zakażonych turystów. Norwegia podała wtedy, że aż 40 proc. zakażeń miało swoje źródło w Austrii, a setki innych przypadków w Austrii i Niemczech mają bezpośredni związek właśnie z Ischgl. Z kolei Islandia alarmowała już 1 marca, że na 15 pasażerów wracających z Ischgl 14 miało koronawirusa. W kolejnych dniach podobne informacje spływały też z Danii, Norwegii i ze Szwecji.
Władze Austrii nie reagowały, a w miasteczku wciąż działały lokale gastronomiczne, nie wydano też żadnych ostrzeżeń dla turystów. Ischgl zamknięto zbyt późno (10 marca bary, a tydzień później wyciągi narciarskie), co poskutkowało pozwem zbiorowym turystów z 40 różnych krajów przeciwko władzom miejscowości i Tyrolu. Według pozywających władze Ischgl miały dopuścić się zaniedbań i zlekceważyć koronawirusa, co doprowadziło do rozprzestrzenienia się nowego patogenu do innych krajów - informował portal Euroactive.