Artur Nowak, adwokat, bohater filmów "Tylko nie mów nikomu" i "Zabawa w chowanego", autor wywiadu z byłym jezuitą, profesorem Stanisławem Obirkiem "Wąska ścieżka. Dlaczego odszedłem z Kościoła": Nie wiem, na co Watykan czekał tak długo. Biskup Edward Janiak do końca rozdawał karty, przecież jeszcze kilka dni wcześniej rozdał dekrety dotyczące zmian personalnych w diecezji.
Pamiętajmy, że to zarządzenie tymczasowe, na czas postępowania kanonicznego, które może jeszcze długo potrwać. Wszystko wskazuje jednak, że sprawa jest już przesądzona i biskup Janiak odejdzie na stałe. Problem zostanie, bo przecież Janiak poobstawiał swoimi ludźmi ważne urzędy w kurii.
ZOBACZ TAKŻE: Arcybiskup Ryś zastąpi biskupa Janiaka. Decyzję podjął papież Franciszek >>>
Prymas zrobił to, co powinien był zrobić w wielu przypadkach, które są jawne i które były opisywane przez media. Sprawa biskupa Janiaka, rzeczywiście dziś najbardziej medialna, wpisuje się w pewien kanon systemowego tuszowania pedofilii w Kościele.
Sukces tego filmu polega na tym, że zbudował presję opinii publicznej i Janiak będzie musiał odejść.
Nie mam wiedzy, by prymas wiedział o tym wcześniej.
W tych dokumentach nie ma nic co by biskupowi pomogło. Myślę, że akta prokuratorskie wręcz go pogrążają. Poza tym, biskup Janiak miał możliwość pojawienia się w filmie "Zabawa w chowanego". Tomasz Sekielski napisał do niego maila i poprosił o wypowiedź, duchowny z tego jednak nie skorzystał.
"Zabawa w chowanego" pokazuje, że Janiak miał obowiązek skierowania sprawy księdza Arkadiusz H. do Watykanu. Zachował się najgorzej, jak mógł. Wystawił za drzwi rodziców chłopca, który został pokrzywdzony przez księdza. To sytuacja zero-jedynkowa, nie podlega żadnej ocenie.
Zgodnie z uregulowaniem "Sacramentorum sanctitatis tutela" z 30 kwietnia 2001 roku, "jeśli ordynariusz lub hierarcha otrzyma wiadomość, przynajmniej prawdopodobną, o popełnieniu przestępstwa zastrzeżonego, po przeprowadzeniu badania wstępnego winien powiadomić o tym Kongregację Nauki Wiary".
Ale nie poszukiwał nawet z nim kontaktu. Miał wiedzę o nadużyciu od rodziców pokrzywdzonego, którzy wskazali mu, kto jest sprawcą. Tłumaczenie w takiej sytuacji, że powinien przyjść sam pokrzywdzony, jest nie na miejscu.Wiedza przekazana biskupowi przez rodziców, to w rozumieniu tych przepisów wysoce prawdopodobna wiadomość.
Bardzo rzadko się zdarza, by osoby poniżej 30. roku życia miały w sobie tyle zasobów, by mówić swobodnie o swoich doświadczeniach. Badania niemieckie pokazują, że pokrzywdzony “wychodzi z szafy” średnio w wieku 52 lat. Ja sam powiedziałem o swoich doświadczeniach głośno dopiero jako 40-latek. Wcześniej byłoby to dla mnie bardzo trudne.
Poza tym, wiele osób myśli, że ich relacja będzie powodować zgorszenie, że to opowiedzenie się przeciwko wspólnocie oraz rodzinie, która się utożsamia z Kościołem. To są elementarne rzeczy, których biskupi nie rozumieją.
Reakcja biskupa Janiaka pokazuje, że czuje się w tej całej sprawie ofiarą. Zresztą wcale mu się nie dziwię.
Bo to był zupełny przypadek, że bracia Sekielscy zajęli się akurat sprawą Kalisza. Marek i Tomek są ze sobą bardzo związani, więc poruszył ich wątek braci, którzy po latach dowiadują się od siebie nawzajem, że byli ofiarami tego samego duchownego. Nie łudźmy się: Biskup Janiak nie jest jedyną czarną owcą w gronie “wrażliwych pasterzy”. Rozumiem jego gniew, furię, żal.
Biskupi są przyzwyczajeni do pewnego sposobu postępowania. Przyjął się wśród nich pewien uzus. Polegał on na tym, że przerzucano księży z parafii na parafię. Pedofile lądowali na nowych parafiach z czystą kartą. Wierni nie byli ostrzegani, że przychodzi do nich drapieżca. U sprawcy powodowało to poczucie rozzuchwalenia - skoro nikt nie wyciągnął wobec mnie konsekwencji, nie ma kary, to dlaczego mam zmieniać swoje postępowanie? Biskupi pozbywali się sprawców pedofilii dopiero wtedy, gdy zaczynało być o nadużyciach głośno. To typowa, klerykalna strategia ochrony wizerunku instytucji. Schowamy ręce do kieszeni i nikt nie zauważy, że są brudne.
Biskup Janiak nie miał szczęścia. Wiem, że gdyby Sekielscy zajęli się inną diecezją, pewnie odkryliby podobne, a może nawet bardziej spektakularne przypadki. List Edwarda Janiaka pokazał, że episkopat jest głęboko podzielony. Niestety, mam wrażenie, że większość biskupów stoi po jego stronie. Nie dlatego, że chcą systemowo kryć pedofilię. Po prostu boją się tego, że może ich spotkać to samo. To dobry znak, bo powinni się bać.
Bierze na siebie dużą odpowiedzialność. Arcybiskup po przeanalizowaniu sprawy będzie musiał napisać tzw. wotum, czyli opinię. Ostateczną decyzję w sprawie po uzyskaniu opinii kilku z kongregacji podejmie papież.
Zaskakujące jest to, że we wspomnianym wcześniej liście Edward Janiak zaatakował Stanisława Gądeckiego, oskarżając o to, że wbrew woli większości biskupów przyłożył rękę do powołania Fundacji Świętego Józefa. Zdrowy rozsądek podpowiada, że nie powinno się atakować swojego sędziego. Może to gra, która ma na celu jego wykluczenie.
Tak, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jeżeli nie straci urzędu, to z Kościoła odejdzie jeszcze więcej ludzi, a arcybiskup Stanisław Gądecki i cały episkopat doszczętnie się skompromitują. I tak notowania episkopatu są bardzo niskie. Już rok temu ponad 80 proc. respondentów wskazywało, że nie ma zaufania do hierarchów w sprawie walki z nadużyciami seksualnymi.
Wiem też o co najmniej czterech innych biskupach, nad którymi sprawowany jest obecnie sąd w związku z ukrywaniem księży pedofilów. Sprawy są w toku, arcybiskupi zbierają dane wstępne. A przypomnę, że co chwile ukazują się nowe wstrząsające publikacje, które pokazują, że pedofile w sutannach są...
Nie, to złe słowo. Powiedziałbym raczej o ignorancji.
Podam kilka przykładów. To jest chociażby sprawa księdza Romana K., który pełnił w Orzechowie posługę kapłańską, chociaż biskup wiedział, że wcześniej był skazany przez sąd amerykański za napaść seksualną na 17-latkę. Był proboszczem przez dziewięć lat, a sprawę do Watykanu skierowano dopiero po publikacji OKO.press.
To również sprawa księdza Andrzeja D. ze Szczecina, powszechnie znana w województwie zachodniopomorskim. Mam klientów, którzy zgłaszali te sprawy Kościołowi, a nie byli przesłuchiwani w żadnym trybie kanonicznym.
Głośno jest też ostatnio o ignorancji biskupa Tomasika w sprawie kapelana “Solidarności”.
05.03.2020 r. Artur Nowak i prof. Stanisław Obirek podczas debaty nawiązującej do książki ''Wąska ścieżka. Dlaczego odszedłem z Kościoła'' Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl
Fundamentem jest klerykalizm. Księża i wierni mają przeświadczenie, wyniesione chyba z domu, że duchowni to ekskluzywny klub ludzi będących bliżej Boga. Polski Kościół od wieków nie tłumaczy ludziom przecież żadnej ewangelii, ale stara się sobie podporządkować ludzi. No i mamy tego owoce. Ciągle słyszymy, że Kościół jest matką, nauczycielką i tak dalej. Efekt jest taki, że prostym ludziom, również ofiarom, wydaje się, że mówienie źle o tym, co się dzieje w przestrzeni Kościoła, to wręcz grzech. O tym właśnie mówił biskup Stanisław Napierała przy okazji ostatnich święceń księży z Diecezji Kaliskiej.
Znamienne jest kłamliwe stwierdzenie w piśmie Janiaka, że "Siekielscy to wrogowie Kościoła". Czy w którymś z ich filmów wyśmiewano się z praktyk religijnych? Film nie jest o religii, a o patologii w Kościele katolickim. Przymykanie oczu na patologię to jej budowanie. Janiak i Napierała kompletnie tego nie rozumieją. I to jest tragedia, że tacy ludzie w kaliskim Kościele sprawują rządy od kilkudziesięciu lat.
System klerykalny jest tworzony przez ludzi dla ludzi, którzy nadają mu boski wymiar. Ale ten kit na naszych oczach bankrutuje. Wiernych coraz bardziej ubywa. Pytałem znajomych księży, czy to ich nie martwi. Usłyszałem, że i tak nie dożyją czasów, gdy Kościół nie będzie się mógł wyżywić, a później niech się dzieje wola nieba. Zresztą to, że Kościoły będą za jakiś czas coraz bardziej puste jest przesądzone. Pytanie brzmi, kto w nich zostanie: czy naśladowcy apostołów, czy narodowo-katolicka sekta.
Jeśli nadużycie dotyczyło osoby poniżej 15. roku życia, powinien zawiadomić o tym organy ścigania, w przeciwnym wypadku grożą mu za to trzy lata więzienia. To zmiana, zresztą bardzo dobra, którą wprowadził PiS.
Prawo kanoniczne nakazuje, by z pokrzywdzonym skontaktował się delegat, który zbiera dla swojego przełożonego, zakonnego albo biskupa materiał dowodowy. Ten materiał następnie jest podstawą do skierowania sprawy do Watykanu.
Jeśli wszczynane jest postępowanie karne, postępowanie kanoniczne zostaje zawieszone. Chodzi o to, by nie dublować postępowań i nie przesłuchiwać pokrzywdzonego kilkukrotnie.
Są stosowane środki zapobiegawcze, których zakres zależy od przełożonego. Zwykle zakazuje mu się sprawowania posługi, noszenia stroju duchownego, publicznego sprawowania sakramentów. Wszystko zależy od wagi nadużycia.
Pokrzywdzony przychodzi na rozmowę do instytucji kościelnej i rozmawia z nim osoba w duchownych szatach. To bardzo trudna sytuacja. Kontakt z księdzem na przykład dla dziewczyny, którą zgwałcił inny ksiądz, jest traumą. Dlatego uważam, że przede wszystkim osoba pokrzywdzona powinna zostać skierowana na rozmowę z psychologiem, który oceni na wstępie, czy jest wiarygodna.
Księża najczęściej są absolwentami teologii. Wydaje im się, że pozjadali wszystkie rozumy i najlepiej znają się na życiu seksualnym, etyce i sposobach radzenia sobie z problemami. No nie, nie znają się. Nie mają do tego wystarczających kompetencji. Są oczywiście wyjątki. Ostatnio rozmawiałem z delegatem franciszkanów konwentualnych w Krakowie, który jest doktorem psychologii i mam wrażenie, że ten człowiek wie, jak się zachować. Wsiadł w samochód i pojechał do pokrzywdzonej do domu w cywilnym stroju.
W zbieranie materiałów na potrzeby postępowania kościelnego powinny być zaangażowane osoby świeckie: psycholodzy, prawnicy. To zwiększyłoby wiarygodność całej procedury. Teraz wszystko odbywa się w wielkiej tajemnicy, nie ma jawności, transparentności.
Natomiast biskup powinien pojechać do parafii, w której dochodziło do nadużyć i jasno opowiedzieć się po stronie pokrzywdzonych osób i podziękować im za ujawnienie sytuacji. To spowodowałoby zbudowanie atmosfery pokazującej, że ofiary nie mają się czego bać. To naprawdę proste rzeczy. Nasi biskupi tego nie potrafią. Przyzwyczaili się do splendorów, karoc, prezentów od parafian zachwyconych ich przyjazdem.
Większość tych spraw jest niestety przedawniona. Te osoby przekroczyły 30. rok życia. Nie mają szans na pociągnięcie sprawców do odpowiedzialności karnej.
Zgadza się.
Nie przytoczę konkretnych liczb, ale jest z tym coraz lepiej. To nie wynika jednak z zmiany mentalności, tylko z obaw o konsekwencje. Biskup wie, że jeśli zignoruje zgłoszenie i nic z tym nie zrobi, może stracić urząd. Obowiązek zgłoszenia sprawy do Watykanu funkcjonuje już od 2001 r., ale przez lata był to przepis martwy, absolutnie tego nie przestrzegano. Początkowo nie było z tego tytułu żadnych sankcji. Na poważnie pedofilią w Kościele zajął się następca Jana Pawła II.
W Kościele panuje coraz większa wrażliwość. Tylko w ostatnich dniach przygotowałem kilka zgłoszeń dotyczących księży. Zareagowano z dnia na dzień, dzwonił delegat i proponował, że przyjedzie do pokrzywdzonego, porozmawia z nim.
To, co dzieje się teraz, to nowa sytuacja, która jest spowodowana presją opinii publicznej, skandalami. Podtrzymuję jednocześnie swoje stwierdzenie: niemal w każdej diecezji można znaleźć historię podobną do przypadku księdza Arkadiusza H.
Tak. Bardzo ważnym precedensem będzie sprawa biskupa Janiaka. Mam nadzieję, że pożegna się ze swoim urzędem. To będzie ważny punkt odniesienia do innych spraw. Będziemy mieli cassus do którego będzie można odnosić inne stany faktyczne.
Biskupi często tępili księży, którzy wykazywali się troską o pokrzywdzonych. Przykład? O oskarżeniach wobec księdza Andrzeja D. informował nieżyjącego już arcybiskupa Zygmunta Kamińskiego dominikanin ojciec Marcin Mogielski. To nie były przyjemne rozmowy, arcybiskup zakazywał się w to wszystko wtrącać.
Ojciec Mogielski zapłacił olbrzymią cenę za walkę o pokrzywdzonych. Świadkowie prawdy w polskim kościele mają pod górkę. Wspomnę jezuitę Krzysztofa Mądla czy księdza Tadeusza Isakowicza Zaleskiego - oni doskonale wiedzą, że wierność ewangelii i stanie po stronie słabszych mają swoją cenę i decydują się ją płacić.
Księża milczą, bo wynika to ze struktury kościelnej, żołnierskiej mentalności. Dzisiaj jestem tu, jutro tam, mój los zależy od biskupa, a biskup może nie życzy sobie, żeby takie sprawy wyjaśniać.
Listy do Watykanu nic nie dają. Efekt przynosi jedynie nacisk medialny. Musi być spektakl, dobrze oświetlona i opowiedziana w mediach sprawa.
Mam wrażenie, że prymas Wojciech Polak zachował się w ostatnich tygodniach bardzo poprawnie. Przeraża mnie to, że żaden biskup nie udzielił mu publicznego poparcia. Rozmawiałem z nim ostatnio przy okazji spotkania osób pokrzywdzonych. Oczekuję od niego jednak więcej, bo wiem, że akurat on ma świadomość, jaki los czeka polski Kościół, jeśli nic się nie zmieni.
Bardzo rygorystyczny w sprawach nadużyć jest biskup Tadeusz Lityński z Gorzowa Wielkopolskiego, dużo dobrego mogę też powiedzieć o biskupie Mirosławie Milewskim z Płocka, który jest zaangażowany w sprawę nadużyć i widzi wagę problemu. Odkryciem dla mnie jest także biskup pomocniczy z Krakowa Damian Muskus. Nie chodzę do Kościoła, ale ten biskup wydaje mi się kimś bliskim.
Jeden z nich był sercaninem, już nie żyje. Muszę przyznać, że zadzwonił do mnie przedstawiciel sercanów i przeprosił.
Sprawa drugiego księdza trafiła do Watykanu. Wiem, że jest odsunięty od pracy z młodzieżą. Reakcja biskupa Lityńskiego w tej sprawie była natychmiastowa.
Prace są w powijakach, ale już widać, że będzie ciekawy, tym bardziej że wciąż wychodzą na światło dzienne kolejne fakty.
Przez lata żyliśmy chociażby w przekonaniu, że to Wanda Półtawska w 2001 r. bohatersko przedarła się przez kordon, których chronił papieża przed prawdą o arcybiskupie Juliuszu Paetzu. Okazuje się, że o jego skłonnościach wiedziano już w Watykanie w latach 80. i w zasadzie to było przyczyną wysłania go do Polski w randze biskupa do Łomży.
Inna sprawa to kwestia byłego już kardynała Theodore’a McCarricka. Nieletni pokrzywdzony przez tego duchownego powiedział o nadużyciu Janowi Pawłowi II, ale McCarrick i tak został kardynałem. Jan Paweł II do końca bronił austriackiego kardynała Hansa Hermanna Groëra, który miał na koncie tysiące ofiar. To są twarde fakty.
Weźmy pod uwagę, że pontyfikat Jana Pawła II przypadał na inne czasy. Gdyby Karol Wojtyła miał tę świadomość, jaką mamy teraz, jego decyzje z pewnością byłyby inne. Papież spędził lata w komunistycznym kraju, dopatrywał się ataków na Kościół, prób dyskredytowania księży.
Świętość Jana Pawła II dużo traci na tym, że nie możemy go ocenić obiektywnie. Walka o tę świętość sprawia, że staje się postacią groteskową, a jego kult ma wymiar bałwochwalczy.
Tworzenie pomników bez skazy jest podejrzane. Wszyscy popełniamy błędy, wszyscy mamy słabości. Powiedzmy też sobie wprost: papież Polak z pewnymi sprawami po prostu sobie nie poradził i nie miał ręki do ludzi, którymi się otoczył.