Do tej pory zmarło sześcioro pacjentów Państwowego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku. Jednym z nich była Janina Z., która trafiła do placówki z depresją. Po dwóch miesiącach była już - jak to zostało określone w materiale - "wrakiem człowieka". Śledztwo dziennikarzy wykazało, że prawdopodobnie podawano jej silne leki psychotropowe, często je zmieniano, nie czekając na poprawę. W efekcie stan Janiny Z. miał zacząć się pogarszać, a ona sama miała "stracić kontakt z rzeczywistością". Podczas sekcji zwłok biegły stwierdził, że możliwe jest, że przed śmiercią była narażona na ogromne cierpienia.
W gliwickiej prokuraturze toczy się w tej sprawie już drugie śledztwo, ale większość postępowań dyscyplinarnych dotyczących innych zgonów kończyło się umorzeniem - twierdzą reporterzy "Superwizjera".
Skargi dotyczące traktowania pacjentów pojawiają się nie tylko od członków rodziny zmarłych osób. Nadużycia i zaniedbania zarzucają placówce również pacjenci, którzy już opuścili szpital psychiatryczny.
Z ich relacji wynika, że jednym z najczęściej stosowanych środków, które miały pomóc opanować pacjenta, było "zalekowanie", czyli stosowanie leków w dużych ilościach w celu spacyfikowania pacjenta, który miał według personelu naruszać zasady.
Innym sposobem było wielogodzinne unieruchamianie pacjentów za pomocą pasów lub bandaży. Jeden z nich, do którego dotarli dziennikarze, miał spędzić 12 godzin przywiązany pasami do łóżka za rozmawianie nocą przez telefon. Inna bohaterka reportażu pokazała dziennikarzom dokumentację, w której było napisane, że jej siostra, która leczyła się w szpitalu, spędziła unieruchomiona ponad 90 godzin w ciągu tygodnia. W trakcie swojego pobytu w placówce kobieta ta schudła 20 kg. - Nie była w stanie chodzić sama, chodziła na czworakach - opowiadała siostra pacjentki.
Według Kamili Wielogórskiej, współautorki reportażu, głównym problemem szpitala jest brak personelu. - Bywa, że w nocy jest trzech lekarzy na 800 pacjentów w kilku budynkach - opowiadała po emisji materiału. Zaznaczyła, że na początku roku personel wystosował list do dyrekcji szpitala o zwiększenie liczby zatrudnionych w placówce.
Gdzie indziej przyczyn rzekomych tragicznych warunków, które panują w szpitalu psychiatrycznym w Rybniku, upatrywał drugi autor reportażu Tomasz Patora. Według niego powodem jest "utrwalone poczucie bezkarności" wśród personelu. - Przez lata, kiedy stwierdzano bardzo poważne nieprawidłowości, nic się nie zmieniało. Żaden organ nie wyciągnął wniosków - zaznaczył.
Lekarz Marek Ksol, zastępca dyrektora rybnickiego szpitala ds. lecznictwa, zaprzeczył wszelkim oskarżeniom. Zapytany, czy w ich szpitalu stosowane jest jako kara wielogodzinne unieruchomienie pacjenta za pomocą pasów, co zeznał personel szpitala w prokuraturze, powiedział: - Nie znaleziono jakichkolwiek uchybień w tym zakresie.
Tymczasem kobieta, która przeżyła pobyt w szpitalu, powiedziała dziennikarzom, że będąc tam czuła się pozbawiona godności i tożsamości. - Najgorszemu wrogowi nie życzę, żeby tam się znalazł. W tym szpitalu się nie zdrowieje - stwierdziła.