W środę opisaliśmy beznadziejną sytuację pracownika jednego z warsztatów samochodowych w Bartoszycach w województwie warmińsko-mazurskim.
Pod warsztat w Bartoszycach zajechały samochodem dwie kobiety. Prosiły o pomoc, bo wyruszają w długą trasę, a nie działają im się żarówki w lampach samochodowych. Właściciel zrobił już dzienne rozliczenie i zamknął kasę, ale jego pracownicy jeszcze pracowali, więc powiedział jednemu z nich, żeby poratował panie.
Mężczyzna podłączył kabelek, wymienił nawet żarówkę, pomimo że warsztat nie miał takiej w sprzedaży. Podarował kobietom własną. Gdy wszystko już działało, panie spytały, ile się należy. "Da pani jakieś 10 złotych" rzucił mechanik i po chwili tego pożałował. Okazało się, że kobiety w potrzebie, to tak naprawdę pracownice Urzędu Skarbowego, które postanowiły zrobić prowokację.
Na mechanika nałożono mandat w wysokości 500 złotych. Mężczyzna go nie przyjął, więc zaczęła się wędrówka po sądach. O całej historii możecie przeczytać tutaj.
Tekst, który opublikowaliśmy m.in. na Facebooku Gazeta.pl wzbudził w naszych czytelnikach wiele emocji.
Wielu z nich uważa przede wszystkim, że przez takie prowokacje ludzie przestaną sobie ufać. Na każdym korku będą obawiali się, że ktoś chce ich zrobić w balona.
I teraz przez takie akcje wszyscy się będą bali pomóc. Kiedyś ktoś zostanie na pół dnia z uziemionym autem, bo mechanik będzie się bał ruszyć palcem. Ten kraj to patologia.
Teraz nikt nie pomoże i zostaniemy zdani sami na siebie.
Przypominają również podobną sytuację sprzed kilku lat:
Pamiętam, kiedyś podobnie wrobiono sprzedawcę pieczywa. Zamknął już sprzedaż, podsumował kasę i dopadła go paniusia błagająca o sprzedanie bułki. Odmówił ale w końcu uległ. Przyjął kilka złotych i się dowiedział, że paniusia była kontrolerką skarbową.
Są wściekli, bo nie raz mechanicy ratowali ich w podbramkowych sytuacjach, nawet gdy warsztat był już zamknięty, a mechanik siedział w wannie...
Nie zapomnę nigdy, jak wracaliśmy późną nocą ze świąt Bożego Narodzenia do domu: 300 km do celu, na zewnątrz -17 stopni, w aucie dwójka małych dzieci, a nam poszedł przewód paliwowy. Dobrzy ludzie pokierowali nas do najbliższego warsztatu. Było po 22, facet z wanny wyszedł, żeby nam to auto naprawić. I na pewno nie zrobił tego, żeby oszukać urząd skarbowy. Przez takie akcje, jak ta opisana w artykule, coraz trudniej będzie o taką pomoc!
Wiele osób krytykuje też samą prowokację urzędniczek skarbówki. Uważają, że takie "pułapki" zastawiane przez urzędników powinny być nielegalne.
Takie prowokacje powinny być zakazane. Jeśli człowiek odmawia wykonania usługi - bo zamknął kasę fiskalną - powinno to zostać natychmiast uznane za prawidłową reakcję podatnika. Nie można brać na litość, mówić o jakiejś dramatycznej sytuacji i tak wymuszać działania nie do końca zgodnego z literą prawa, ale za to oparte na normalnych stosunkach międzyludzkich.
Żenujące zachowanie skarbówki, na co my wydajemy pieniądze? Na wybryki urzędniczek?
Co więcej, ich zdaniem skarbówka nie powinnam zajmować się małymi przedsiębiorcami i ich pracownikami, a pilnować prawdziwych afer.
Niech się wezmą za prawdziwych złodziei, a nie za człowieka, który miał dobre serce.
Czemu nie sprawdzają tam, gdzie są przekręty na miliony, tylko szukają jak podejść biednego szarego pracownika, który ma odruch pomocy drugiemu? Wstyd!
Ale auta od bezdomnego otrzymane przez pasożyta w koloratce ich nie interesują
- dodaje Marcin, przypominając sprawę ojca Rydzyka, który opowiedział o bezdomnym, który ofiarował mu dwa samochody. Dodał, że pan Stanisław z Warszawy niestety zmarł.