Gdybyście mieli wskazać kraj w Europie, który jest liderem pod względem liczby ferm norek i eksportuje najwięcej skórek, to na które państwo byście postawili? Jeśli sądzicie, że pytanie jest podchwytliwe i chodzi o Polskę, uspokajamy. My, owszem, gonimy europejskiego lidera, zajmując niechlubne trzecie miejsce w stawce światowej (przed nami – co też trudno zrozumieć - jest jeszcze Finlandia). Co roku zabija się u nas 6 mln norek, 75 tys. lisów, 10 tys. jenotów i 60 tys. szynszyli, na czym polscy hodowcy zarabiają od 400 do 600 mln euro, ale liderem nie jesteśmy.
W Europie najwięcej norek na futra zabijanych jest w... Danii – na 1060 fermach futra pozyskuje się z około 12,5 mln sztuk rocznie. Do końca 2021 roku wprowadzono jednak czasowy zakaz ich hodowli. W listopadzie 2020 roku wybito wedle różnych informacji od 14 do 17 mln sztuk zwierząt – oprócz norek, które i tak zostałyby zabite na futra, zginęły także stada podstawowe, które służą do rozmnażania zwierząt. Do czasowego zakazu i wybicia zwierząt doszło po tym, jak się okazało, że na fermach pojawiła się mutacja SARS-CoV-2, która z chorych zwierząt przeszła na ludzi.
Malownicza, ekologiczna, energią wiatrową stojąca Dania i jej mroczne oblicze? Niestety, nie należy mieć złudzeń, że w otoczonej wodami Cieśnin Duńskich pięknej Jutlandii norki hodowlane mają się lepiej niż w położonym nad Morzem Żółtym Dalian, w chińskiej prowincji Liaoning, czy w jednej z ferm w Polsce zachodniej.
W Danii hodowanie norek na skóry sięga lat trzydziestych XIX wieku. Fot. Shutterstock
Joh Vinding, dyrektor Animy, stworzonej w Danii w 2000 roku organizacji na rzecz ochrony zwierząt, pozbawia złudzeń: - Warunki na fermach są podobne na całym świecie – wszędzie równie złe. Takiego samego zdania jest Martyna Kozłowska, aktywistka z Fundacji Viva! Akcja dla Zwierząt: - Gdyby na filmach z ukrytych kamer wyłączyć głos i nie byłoby słychać rozmów pracowników, nie dałoby się ocenić, czy to ferma polska, duńska czy chińska – wszędzie zwierzęta są fatalnie traktowane.
Jak wyjaśnia Joh Vinding, w Danii fermy zwierząt futerkowych mają długą, bo sięgającą lat 30. XX wieku, historię. Powstawały wokół ośrodków, w których trudniono się rybołówstwem – rybami i odpadami z ich przetwórstwa karmiono zwierzęta futerkowe. Dania ma także łagodne zimy i chłodne lata, co daje idealne warunki do hodowania zwierząt. Dzięki tej tradycyjnej podwalinie i sprzyjającym warunkom łatwiej było otwierać kolejne fermy – do liczby 1060.
Hodowlę kontynuowały kolejne pokolenia tych samych rodzin, branża rosła, eksport także – stając się ważną finansową działką rolnictwa duńskiego. Futra lubi i nosi (etole ze srebrnych lisów, futra z norek) królowa Małgorzata II. Choć Duńczycy – co jasno wynika z badań opinii społecznej - są przeciwni fermom futerkowym. Zresztą za zamknięciem ferm są wszyscy Europejczycy (najbardziej "na nie" są Włosi – 91 proc., najmniejszy sprzeciw hodowanie zwierząt wzbudza u Francuzów – protestuje 51 proc., w Polsce za zakazem hodowli zwierząt na futra jest 66 proc.).
Książę Henryk i królowa Danii Małgorzata II w futrze z norek pozdrawiają poddanych. Fot. Ricardo Esplana Babor/Shutterstock
Vinding tłumaczy, że Dania do dnia wprowadzenia zakazu przede wszystkim eksportowała skórki, ten biznes sprowadzony był więc do słupka w zestawieniach. – Ludzie często nie chcą wiedzieć, co się dzieje na ich podwórku, ani jaka historia stoi za kotletem na ich talerzu. Inni protestują, podpisują się pod sprzeciwami, ale nic z tego nie wynika, nie ma odgórnych rządowych zakazów, więc entuzjazm im opada - dodaje.
Hodowanie zwierząt wyłącznie na futra jest nieetyczne z kilku powodów. Bo to zbytek, a nie podstawowa potrzeba, dobro luksusowe, na które stać przede wszystkim ekstrawaganckich bogaczy (futro do kolan, z grzbietów norek szafirowych na stronie jednej z polskich marek kosztuje 21 tys. zł). Futra to jednak przede wszystkim cierpienie zwierząt – żyjących w fatalnych warunkach i brutalnie mordowanych.
Obecnie roczne obroty w światowym przemyśle futrzarskim szacowane są na mniej więcej 30-40 mld dolarów. Tyle konsumenci na całym świecie wydają na ubrania i dodatki z futer. Fot. Shutterstock
Ich skóry wykorzystywane są nie tylko na futra, ale także jako małe detale ubrań i galanterii: wykończenie kapturów w kurtkach, pompony przy czapkach, mankiety rękawiczek, breloki, cholewki butów, ozdoby w klapkach – często nie zdajemy sobie sprawy, że też nosimy futro. Inna jest tylko skala.
Po drugiej wojnie światowej popyt na futra wzrósł – nosili je przedstawiciele klasy średniej w Europie Zachodniej i Ameryce Północnej – jako ciepłe ubrania, ale także jako symbol prestiżu. Jak można przeczytać w raporcie organizacji Otwarte Klatki, pod koniec lat 80. XX wieku światowa produkcja wyniosła 50 mln sztuk skórek norek rocznie. Minęła dekada i w latach 90. popyt na futra na świecie zmniejszył się o połowę. Skąd to tąpnięcie?
Wpływ na to miały działania organizacji prozwierzęcych: PETA People for the Ethical Treatment of Animals (utworzone w 1980 r.), Front Wyzwolenia Zwierząt (1976 r.), Lynx (1984 r.). Ta ostatnia organizacja przekonała do swoich racji gwiazdy (m.in. Lindę McCartney), a zasłynęła z oblewania ludzi noszących futra czerwoną farbą.
Częściowo udało się zmienić nastawienie do futer, przykleić etykietkę krwawej branży. Dlaczego więc w XXI wieku ten biznes wciąż ma się świetnie?
Za obecną hossę na futra możemy "podziękować" chińskiemu popytowi i zainteresowaniu futrami tworzącej się tam klasy średniej. W latach 2010-2015 połowa futer i produktów futrzarskich trafiła do Chin. Pozostali odbiorcy skórek to: Hongkong, Korea Południowa, Europa Południowa (Włochy, Grecja, Turcja) i Rosja. Obecnie roczne obroty w światowym przemyśle futrzarskim szacowane są na mniej więcej 30-40 mld dolarów. Tyle konsumenci na całym świecie wydają na ubrania i dodatki z futer. To potężny biznes, który - co logiczne - nie chce się poddać bez walki.
Problem ferm zwierząt futerkowych zwykło się przedstawiać jako zderzenie dwóch interesów: branży "futrzarzy", argumentującej, że tworzy miejsca pracy, zasila budżet państwa, oraz obrońców zwierząt, którym zależy na ich dobrostanie, ekologii i przestrzeganiu etyki w biznesie.
Joh Vinding z Animy mówi, że w Danii jest dokładnie tak samo, jak w innych krajach: za branżą futerkową stoi ogromne lobby finansowe, wpływające na polityków. Szef Animy dodaje, że jego organizacja była niejednokrotnie pozywana przez właścicieli ferm: - Byliśmy pozywani zarówno o odszkodowanie za wyrządzone szkody, jak i za zniesławienie - bo mówiliśmy w kontekście hodowców, że znęcają się nad zwierzętami. I dodaje: - Zarówno wygrywaliśmy sprawy, jak i przegrywaliśmy je przed sądem.
Statystyki z ostatnich pięciu lat pokazują, że produkcja i eksport w Danii – szczycącej sią jakością swoich futer - spadają, głównie ze względu na wzrost produkcji skórek w Chinach. Gwoździem do trumny może się okazać decyzja duńskiej premier Mette Frederiksen (wygłaszała ją w kurtce z futrzanym kołnierzem – być może sztucznym) o eliminacji całej populacji hodowlanych norek amerykańskich w Danii i zakazie ich hodowania do końca 2021 roku. Rząd zadeklarował wsparcie finansowe dla hodowców - nie określono jego wysokości.
Duńskie partie prawicowe wspierające branżę oskarżyły rząd o nielegalną decyzję i wykorzystywanie pandemii do zamknięcia branży futerkowej, nawoływały także do złożenia dymisji. Reakcja na decyzję o wybiciu zwierząt spotkała się z 20-procentowym spadkiem poparcia dla rządu – sugerują wyniki badania przeprowadzonego przez Uniwersytet Aarhus. Jeśli to była odpowiedź na zabicie kilkunastu milionów zwierząt, to Martyna Kozłowska z Vivy! wyjaśnia, że ta liczba nie powinna robić wrażenia. Mniej więcej tyle zwierząt zabijało się w Danii normalnie, tylko że w grudniu i na skóry.
Skóry norek są skupywane i sprzedawane podczas aukcji. Fot. Shuttertock
W Niemczech, pod naciskiem opinii społecznej, po protestach i zgłoszeniach naruszeń przepisów oraz nielegalnego działania, ostatnią komercyjną fermę norek udało się zamknąć w 2019 roku. Johanna Fuoß z niemieckiego oddziału PETA wyjaśnia, że u nich wpływy branży także były ogromne: - Lobbystom udało się przeforsować wpisanie norki amerykańskiej na listę gatunków nieinwazyjnych w Europie, co pozwalało na ich – już zakazaną - hodowlę. W Niemczech politykami blokującymi zakaz hodowli byli ci z frakcji CDU/CSU.
Jak wyjaśnia Ewa Jędrzejewska-Domalewska, specjalista zoolog z Zakładu Innowacji Przyrodniczych Ecoexpert, za siłą branży futerkowej w Polsce także stoją układy polityczne. - One funkcjonują od lat i nie są związane z konkretną partią polityczną. Jak silne jest lobby doskonale było widać w 2012 roku, kiedy doszło do zmiany rozporządzenia, z którego usunięto jenota i norkę amerykańską z polskiej listy gatunków obcych, czyli oficjalnie uznano, że nie stanowi ona zagrożenia dla rodzimej przyrody. Stało się to dosłownie z dnia na dzień i wywołało ogromne oburzenie w świecie przyrodniczo-naukowym, ponieważ norka amerykańska jest agresywnym i skutecznym drapieżcą, który zagraża m.in. lęgom ptaków wodno-błotnych. Pisaliśmy petycje, prośby, odezwy, które nic nie wniosły – dodaje ekspertka.
Martyna Kozłowska z Vivy! zgadza się, że w Polsce wpływy polityczne są ponadpartyjne, ale jako osoby wspierające branżę wymienia ojca Tadeusza Rydzyka i Krzysztofa Bosaka oraz członków partii KORWiN i Kukiz ’15. Kolejny przykład działania lobby? - W 2004 roku został w rozporządzeniu Rady Ministrów przesunięty przecinek w liczbie zwierząt określającej wielkość fermy norek. Z dotychczasowych 8,4 tys. sztuk norek dużą fermą stała się ta mająca 84 tys. Zmiana przeszła bez echa, a zaowocowała tym, że "małe" fermy nie potrzebują pozwoleń środowiskowych oraz pozwolenia lokalnych mieszkańców – mówi Kozłowska.
Zdjęcie z 2013 roku przedstawiające fermę norek w Baranowie - tuż obok budynków mieszkalnych. Fot. Łukasz Cynalewski/Agencja Wyborcza.pl
Ale poza branżą i aktywistami jest jeszcze trzecia strona sporu – ludzie, których fermy norek, lisów, jenotów dotyczą bezpośrednio, zatruwając życie każdego dnia. To sąsiedzi ferm mięsożernych zwierząt futerkowych – w Danii, Polsce i każdym innym kraju, w którym hoduje się zwierzęta na futra.
Joh Vinding mówi, że w Danii istnieje stowarzyszenie sąsiedzkie ludzi żyjących w pobliżu ferm norek. Nosi ono nazwę "Generamte Naboer til Minkfarme" i zrzesza kilkuset członków – głównie mieszkańców wschodniej Jutlandii. Jej przedstawiciel, Benjamin Jensen, wśród największych, trwających od lat niedogodności wymienia: plagi much, skórników słonińców (chrząszcze, które zagnieżdżają się w szafach i ubraniach, niszcząc je), mew.
Norki żywią się mięsem. Fot. Zdjęcia fundacji Viva!
Niektóre z ferm są ogromne – wielkości hipermarketów; tu nawet odległość prawie kilometra od hodowli nie chroni przez fetorem. Sam Jensen latem 2020 roku był na skraju załamania, chciał sprzedać dom i się wyprowadzić, tylko nikt normalny by tego domu nie kupił. Zamknięcie ferm skutkuje nie tylko radością i uczuciem ulgi sąsiadów, ale realnym, sięgającym 70 proc. wzrostem cen nieruchomości.
W Polsce hodowane są dwa rodzaje zwierząt na futra: mięsożerne (lis pospolity, lis srebrzysty, lis polarny, jenot i norka amerykańska) i roślinożerne (królik, szynszyla). Norka amerykańska to gatunek ziemno-wodny. Na wolności prowadzi samotniczy tryb życia, agresywnie broniąc swoich areałów, dochodzących do kilkuset hektarów. Żyje w dziuplach lub wykopanych przez siebie norach. Na fermach zaś żyje w małych klatkach po kilka sztuk w jednej. Przeciętne lisie terytorium na wolności to od 30 do 400 ha. Lisy są samotnikami, a do dobrostanu potrzebują kopania. Żadne ze zwierząt mięsożernych hodowanych na futra nie jest udomowione.
W Polsce na skalę przemysłową hodowane są głównie zwierzęta mięsożerne. Do ich karmienia wykorzystuje się pasze mięsne, ale także podroby i odpady z rzeźni powstające przy rozbiorze tusz: wątroby, serca, nerki, śledziony, przedżołądki przeżuwaczy, krew, kości, ścięgna, jelita, wymiona, narządy rodne. Jak pachną takie biodegradujące odpady i odchody norek amerykańskich, lisów i jenotów? Amoniakiem i siarkowodorem. W przeciwieństwie do świń, krów czy drobiu, norki, lisy i jenoty hodowane są w systemie "otwartym" – w klatkach stojących na powietrzu pod zadaszeniem, co sprzyja roznoszeniu się smrodu z ferm po okolicy. Zwłaszcza latem.
Z hodowli lisów na futra słynie Finlandia. Fot. Shutterstock
Fetor tak samo w Polsce, jak i w Danii drażni oczy, nos, gardło, powoduje problemy z układem oddechowym i pokarmowym. Odbiera radość życia, nie pozwala cieszyć się spotkaniami na dworze, gdzie zresztą lata ogromna liczba much siadających na czym się da. O dramacie życia blisko fermy mówiła Sabina Binek, jedna z protestujących przeciwko fermie norek mieszkanek wsi Jesiona. We wrześniu 2020 roku, podczas spotkania Komisji Ustawodawczej w Senacie dotyczącego nowelizacji Ustawy o ochronie zwierząt, która zawierała m.in. zapis o zakazie hodowli zwierząt na futro, Binek z desperacją w głosie powiedziała: - Życie przy fermie norek to nie życie, to próba przetrwania. Nie można korzystać z własności, jak by się chciało.
Zarówno w Polsce, jak i w Danii, i do niedawna w Niemczech, ludzie także się organizują i protestują. Zwłaszcza kiedy docierają do nich plotki o planowanej na szczeblu urzędowym inwestycji. Jak można przeczytać w raporcie "Ocena sytuacji branży hodowli zwierząt futerkowych i jej wpływu na polską gospodarkę" w latach 2002-2020 w całej Polsce odbyło się 185 protestów lokalnych społeczności przeciwko fermom zwierząt futerkowych. Niemal wszystkie dotyczyły hodowli norki amerykańskiej. W ciągu dekady m.in. do ministerstw i samorządów lokalnych wpłynęły łącznie 3683 skargi przeciwko hodowli. Joh Vinding nie umie podać liczby protestów w Danii – często są to małe grupy ludzi pikietujące lokalnie. Zapewnia jednak, że udaje im się swoimi problemami zainteresować media.
Joh Vinding z duńskiej Animy przestrzega Polaków: - Kolejne kraje europejskie będą wprowadzały zakaz hodowli zwierząt futerkowych. Nie mam wątpliwości, że inwestorzy działający w krajach, w których zostaną wprowadzone zakazy - także z Danii - trafią do was.
Jak podkreśla Martyna Kozłowska z Vivy!, nie będzie to przypadek. - Hodowcy zwierząt futerkowych mają w Polsce eldorado: korzystają z ulg podatkowych, eksportują z zerowym VAT-em, nie płacą podatku CIT, nikt ich nie kontroluje, nie obawiają się łamania przepisów, samorządy kupują ich obietnice, za nic mając protesty lokalnych społeczności i szkody, które fermy wyrządzają, a politycy ich chronią.
Aktywiści protestujący w listopadzie 2020 roku przed ambasadą Danii w Londynie. Fot. Ilyas Tayfun Salci
Czarny scenariusz, przed którym przestrzega Joh Vinding, już się pisze. W rozmowie z WP Szczepan Wójcik, jeden z największych hodowców norek w Polsce, zadeklarował, że chce, żeby Polska przejęła po Duńczykach biznes – zniknął przecież pośrednik w postaci domu aukcyjnego Kopenhagen Fur. Już trwają rozmowy z Chińczykami o stworzeniu globalnego centrum handlu skórami. Całkiem blisko Wiejskiej, bo w oddalonym od Warszawy o półtorej godziny jazdy samochodem Radomiu.
Możliwe więc, że pod względem produkcji skór na futra staniemy się drugą Danią. Czy na drodze do tego stanie wykrycie koronawirusa u norek w powiecie kartuskim? Na razie zapadła decyzja o wybiciu sześciu tysięcy zwierząt.