Dyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego: Gniazdo bielika ocalało z pożaru

Angelika Swoboda
Zwierzęta zawsze uciekają od ognia. Lotnicy ze śmigłowców opowiadali mi chociażby o łosiach, które otoczone płomieniami z kilku stron, przebiegały przez nie, by się ratować - mówi Andrzej Grygoruk.

Co czuje dyrektor Parku Narodowego po tym, gdy część jego włości strawił ogień?

Wie pani, co robię? Przeglądam albumy ze zdjęciami z Biebrzy. Są piękne, kolorowe. Nawet teraz, jak rozmawiamy, wpatruję się w portret łosia stojącego na łące pełnej kwiatów. W górze błękit nieba. Przełom kwietnia i maja zawsze dotąd był kolorowy. Podziwiałem pogodny Park z wielością zwierząt, ptaków na horyzoncie. Przelatywały tysiące batalionów, gęsi, bocianów. Teraz ptaki też są, ale pojedyncze. Bataliony lądują na pożarzysku. Chwilę pochodzą i lecą dalej. No bo cóż mają robić, jak ich dom został spalony i nie ma co jeść.

To tak, jakby całe rodziny straciły nagle dach nad głową. Ludziom można pomóc, zrobić zbiórkę i spalony dom odbudować. Dowieźć jedzenie. Ptakom jedzenia dostarczyć nie można. Musi minąć kolejny rok, żeby jakoś się do tej sytuacji dostosowały. A rok w przyrodzie, zwłaszcza dla rzadkich gatunków, to bardzo długo. I skutki mogą być naprawdę drastyczne. Mamy na przykład pięć czy sześć rewirów orlika grubodziobego. Stare ptaki zginą z głodu, a młode się nie wylęgną. Może być naprawdę kiepsko.

Jakie jeszcze ptaki są zagrożone?

Bataliony, mam nadzieję, jakoś sobie u nas poradzą i za chwilę polecą dalej, na północ. Ale czekamy na przykład na wodniczki, które powinny lada moment pojawić się z Afryki. Nad Biebrzą zwykle się najadają przed dalszą drogą do tundry. Zastanawiam się, jak one sobie teraz dadzą radę? Jak się posilą przed podróżą? Niektóre gatunki wodno-błotne mogą bardzo ucierpieć. A bociany? Czy będą w tym roku miały młode? Same nie mają co jeść, chodzą po Parku takie smutne, takie brudne. To dla nich niezwykle trudna sytuacja.

Biebrzański Park Narodowy (fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta)Biebrzański Park Narodowy (fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta) Biebrzański Park Narodowy (fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl) Biebrzański Park Narodowy (fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta)

W pożarze spłonął bielik, który osłaniał swoje gniazdo przed ogniem.

Co do opisywanej przez media tragedii tego bielika to ja mam, wie pani, pewne wątpliwości.

Jednak się uratował?

Powiem tak: możliwe, że ktoś chciał tę całą tragedię, jaką był pożar Biebrzy, na swój sposób ubarwić, uwypuklić. Czasem sobie żartujemy, że jest coś, co łączy strażaków i przewodników. Jedni i drudzy leją wodę.

Ci, którzy znają się na przyrodzie, wiedzą, że bieliki, podobnie jak jelenie czy sarny, jeszcze się tej wiosny nie urodziły. Więc opowieści o pilnowaniu gniazda są przesadzone. Ja bazuję na optymistycznych wieściach sprzed paru dni, kiedy to widzieliśmy wracające do Parku sarny, dziki czy obserwowane z niewielkiej odległości podchodzące na cztery, pięć metrów łosie.  

Ale co z tym bielikiem?

Nie chcę zabierać poprzednim wieściom emocji. Ale prawdopodobnie było tak: strażak, który gasił ogień w rejonie, w którym przebywały, znalazł ptaka drapieżnego. Opowiedział o tym jednemu z przewodników, a ten, słysząc o ptaku z wielkim dziobem, orzekł, że to musiał być bielik. Bo para bielików rzeczywiście latała w okolicy.

Historia z bielikiem w roli głównej tym bardziej wydaje mi się nieprawdopodobna, że zwierzęta zawsze uciekają od ognia. Chciałbym więc nieco wszystkich uspokoić. A także podziękować osobom, które dzwoniły do mnie z różnych ogrodów zoologicznych i oferowały pomoc w opiece nad zwierzętami z Parku.

Bielik w locie (fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta)Bielik w locie (fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta) Bielik w locie (fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl) Bielik w locie (fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta)

Drzewo z gniazdem bielika zostało ominięte przez pożar. Rośnie ono bowiem na małej wysepce mineralnej, a te w Lesie Wroceńskim generalnie się nie spaliły. Prawdopodobnie w tym roku był tam tylko jeden ptak, bez pary, więc ewentualny brak lęgu nie będzie efektem pożaru.

Pożar przeszedł za to pod drzewem z gniazdem orlika grubodziobego we wschodniej części Lasu, czyli w brzezinie, która się wypaliła. Ponieważ płomienie nie sięgały zbyt wysoko, gniazdo ocalało. Jak przekazał nam ornitolog Grzegorz Maciorowski, orlik wysiaduje na tym gnieździe. W ogóle drzewa w rejonach, gdzie orliki mają gniazda, opaliły się tylko od dołu, więc jestem dobrej myśli.

Wyczuwam u pana optymizm.

Na szczęście wciąż mamy w Parku poranne przymrozki, które zatrzymują pojawienie się o tej porze nowych zwierzątek. To pozwala mieć nadzieję, że młode gryzonie i ptaki jeszcze się nie narodziły. Co prawda moi pracownicy znajdowali po pożarze drobne gryzonie - ich ciała rozpadały się, gdy brali je w ręce. Ale możliwe, że leżały na ziemi już dawno, nieżywe, i teraz się spaliły. Niedługo przyjeżdżają do nas eksperci z Instytutu Badania Ssaków Polskiej Akademii Nauk oraz Instytutu Badawczego Leśnictwa  i będą to sprawdzać.

Biebrzański Park Narodowy po pożarze (fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta)Biebrzański Park Narodowy po pożarze (fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta) Biebrzański Park Narodowy po pożarze (fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl) Biebrzański Park Narodowy po pożarze (fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta)

Jak to zrobią?

Gryzonie są łapane w pułapki żywołowne i sprawdza się, ile ich jest na obszarach, które strawił ogień, i tam, gdzie ognia nie było. Mamy też dane dotyczące liczebności gryzoni na terenie Parku z ostatnich lat, więc za jakiś czas będziemy mogli ocenić, ile ich rzeczywiście ucierpiało.

A jeśli chodzi o florę?

Wciąż nie mamy pewności, ale przypuszczam, że mogły się spalić zarośla wierzbowe i rzadkie gatunki, np. brzoza niska. Ciągle oceniamy i inwentaryzujemy straty. Może pożar przeszedł tylko po powierzchni? Może tylko nadpaliły się rośliny? Wiele gatunków rozmnaża się poprzez kłącza, które ocalały.

W tym roku na przykład nie ma kaczeńców. Zwykle o tej porze cała Biebrza była już pokryta tymi pięknymi żółtymi kwiatami, a teraz rosną tylko pojedyncze kwiaty. Liczę jednak na to, że przetrwały pod ziemią w postaci kłączy i za rok znów będą wystawały z wody. Że wróci dawny krajobraz.

Kaczeńce nie są może jakimś szczególnie cennym gatunkiem, ale wyglądają pięknie i szczególnie lubią je łosie. Nie raz, nie dwa sam widziałem, jak w ciepłe dni łosie chodziły po rozlewiskach i się nimi zajadały.

Łoś Łoś  Łoś w Biebrzańskim Parku Narodowym (fot. Waldemar Gorlewski / Agencja Wyborcza.pl) Łoś w Biebrzańskim Parku Narodowym (fot. Waldemar Gorlewski / Agencja Gazeta)

Teraz nie chodzą?

Teraz nad Biebrzą panuje głód, zwierzęta nie mają co jeść. Jest potwornie sucho. Nie ma owadów, larw komarów czy ważek, którymi ptaki mogłyby się posilić. Niedawno patrzyłem na bataliony, które w poszukiwaniu pożywienia poleciały na świeżo orane pole. Najwyraźniej liczyły, że tam znajdą jakieś robaki. Zachowywały się jak ludzie polujący na okazje podczas wyprzedaży w sklepie. Gorączkowo biegały i szukały czegoś dla siebie. Zasmucają mnie takie obrazki, bardzo. Podobnie jak smuga pyłu unoszącego się teraz nad oranymi polami na parę kilometrów. Wygląda niemal jak burza piaskowa.

Biebrza zawsze dawała przestrzeń nam i odwiedzającym nas turystom. Park Narodowy to wiele więcej niż las. W zwykłym lesie wystarczy nam, jak spędzimy parę godzin. Na Biebrzy można na przykład cały dzień płynąć kajakiem, podziwiać krajobraz czy obserwować ptaki. I nie mieć dość.

Ten naruszony ogniem krajobraz da się jednak uratować?

Tak, ale pod jednym warunkiem. Że będziemy mieli wodę. Większość dopływów Biebrzy ciągnie się z północy. Rospuda, Netta, Kanał Augustowski. Ale i one wysychają. Poprosiłem niedawno Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie, by przez Kanał Augustowski "dorzuciły" nam wody, ale okazało się, że nie mają jej w jeziorach augustowskich. Są na granicy totalnej suszy.

W bagiennych rejonach naszego parku leśnicy, którzy przygotowują plan odbudowy po pożarze, dokopali się do wody na głębokości półtora metra. Podczas gdy ta woda powinna być teraz na powierzchni!

Plan odbudowy po pożarze może potrwać wiele lat, jak zapalą się torfy. Powstaną projekty ratunkowe dla fauny i flory, ale jeśli wody nie będzie, to nie wiem, co się wydarzy. Nie potrafię powiedzieć, skąd ją wziąć.

Podziękowania dla strażaków za akcję gaszenia pożaru łąk nadbiebrzańskich (fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta)Podziękowania dla strażaków za akcję gaszenia pożaru łąk nadbiebrzańskich (fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta) Podziękowania dla strażaków za akcję gaszenia pożaru łąk nadbiebrzańskich (fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl) Podziękowania dla strażaków za akcję gaszenia pożaru łąk nadbiebrzańskich (fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta)

I co wtedy?

Mimo planu ochrony będzie następowała degradacja Parku. Ucierpią torfowiska i cała roślinność, a także ekosystemy leśne. Jednak nie sprawa zniszczonych lasów martwi mnie najbardziej. Drzewa za jakiś czas wyrosną, ale bardziej od nich potrzebujemy nowych bagien i torfowisk. To one są ostoją cennych gatunków roślin i zwierząt.

Pożary w Biebrzańskim Parku Narodowym zawsze przysparzają nam trosk. Zdarzają się często, z różną intensywnością. W tym roku było ich już ponad 20. Malutkie, które od razu udało się ugasić, i jeden, który objął 167 hektarów. Jednak rozmiary ostatniego pożaru zaskoczyły nawet nas - już wiemy, że ogień strawił około ośmiu procent Parku, bo 5526 hektarów, z czego prawie tysiąc to cenna enklawa Lasu Wroceńskiego. A to siedlisko rzadkich i cennych gatunków ptaków drapieżnych oraz siedlisk przyrody.

Pamiętam też duży, porównywalny z tym ostatnim, pożar bodajże w 2003 roku na Bielach Suchowolskich - to część Parku o powierzchni ponad 3000 h. Do dzisiaj przyroda w tamtym rejonie się odradza, choć przecież minęło już całkiem sporo czasu. Wtedy zapalił się torf, który tlił się przez kilka dobrych miesięcy.

Udało się w końcu ten pożar opanować?

Jesienią wody gruntowe podeszły wyżej i pokonały ogień.

Pożary torfu są szczególne. Tlą się wewnątrz, w suchej części, a na zewnątrz widać tylko niewielki dymek. Zaczyna się od metra tlącej się powierzchni, potem ogień idzie dalej. Torfowisko na wiele lat traci wartości przyrodnicze.

Do dziś na Bielach widujemy pozostałości po tamtym pożarze. Człowiek w żaden sposób nie może ich naprawić. Przyroda sama musi wrócić na spalony teren i zacząć się odbudowywać. A torf odradza się milimetr rocznie, pod warunkiem oczywiście, że nie ma suszy. Podczas suszy przyroda jest bezbronna.

Bocian nad Biebrzą  (fot. Łukasz Zandecki / Agencja Gazeta)Bocian nad Biebrzą (fot. Łukasz Zandecki / Agencja Gazeta) Bocian nad Biebrzą (fot. Łukasz Zandecki / Agencja Wyborcza.pl) Bocian nad Biebrzą (fot. Łukasz Zandecki / Agencja Gazeta)

Czekamy na deszcz i liczymy na to, że torf się na nowo nie zapali. Teren po pożarze wciąż jeszcze patrolują żołnierze WOT i nasi strażnicy. Codziennie jeżdżą quadami, szukają ognia i są gotowi, by go ugasić. W pilnowaniu Parku pomagają nam też drony. Przesyłają obraz tak wyraźny, że doskonale widać na przykład, czy to człowiek, czy zwierzę.

Ma pan pomysł, jak zapobiegać wypalaniu traw, które powoduje wiele pożarów?

Jak walczyć z głupotą? Nie mam pojęcia. Wypalanie traw mocno wrosło w naszą mentalność. Jeszcze z dzieciństwa pamiętam, że praktycznie każdy gospodarz wypalał swoją łąkę, gdy nie dało się jej skosić kosą. Zwykle szedł rano z sąsiadem, mieli wiadro wody, gdyby ogień poszedł za daleko. No i nie robiono tego przy lasach.

Za dzisiejszymi pożarami stoją raczej podpalacze, którzy może chcą się pobawić ogniem. Tacy, którzy lubią widzieć jego ogrom. A może to poszukiwacze poroży? Choć ich zbieranie jest w Parku Narodowym zabronione, ale się zdarza. Zastanawia mnie, że pożar wybuchł w głębi, nie przy drodze. Zaczął się w miejscu, gdzie zwykle nie ma ludzi. Kto tam wlazł wieczorem, po 19.00, i po co? Nie wiem.

Ale wracając do pani pytania - wydaje mi się, że wypalaniu traw może zapobiec zwiększenie kar zapowiedziane przez ministra środowiska Michała Wosia po pożarze w Parku. Trzydzieści tysięcy złotych i prace społeczne - to powinno podpalaczy powstrzymać.

Z kolei pomóc w zatrzymaniu osoby odpowiedzialnej za pożar w Biebrzy może wysoka nagroda za wskazanie sprawcy.

Nagroda rzeczywiście jest rekordowa. Ja zaproponowałem 10 tysięcy złotych, wójt gminy tyle samo. Dostaliśmy też kolejne przelewy: ktoś dał tysiąc, inny pięć, a jedna osoba 100 tysięcy! Razem jest do wzięcia 126 tysięcy złotych.

Optymizmem napawa mnie też oddźwięk zbiórki społecznej na akcję ochotniczej straży pożarnej. Ochotnicy, obok strażaków z Państwowej Straży Pożarnej, zawsze są  pierwsi wzywani do akcji, bo są najbliżej. Zbiórkę ogłosiłem zaraz po tym, jak dowiedziałem się o pożarze, bo od lat mam wiele szacunku dla ciężkiej pracy tych ludzi. Nigdy nie mogłem im się odwdzięczyć środkami z budżetu, na przykład, gdy ogłaszali zbiórkę na nowy samochód. Gdy prosili, odpowiadałem: "nie mam i nie mogę".

Andrzej Grygoruk, dyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego (fot. archiwum BPN)Andrzej Grygoruk, dyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego (fot. archiwum BPN) Andrzej Grygoruk, dyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego (fot. archiwum BPN) Andrzej Grygoruk, dyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego (fot. archiwum BPN)

Ludzie nie zawiedli.

Udało się uzbierać dla strażaków ochotników ponad 3,5 miliona złotych. Średnio każdy darczyńca wpłacił około stu złotych, nie spodziewałem się takiego odzewu! Mam już pomysł, jak te pieniądze podzielić, ale czekam jeszcze na formalną zgodę. Piątego maja o północy zakończyliśmy zbiórkę, ale Park ciągle przyjmuje darowizny na ratowanie zwierząt*. Chcemy z nich rozbudować nasz ośrodek rehabilitacji zwierząt.

Odważnie patrzy pan w przyszłość.

Odezwał się do mnie pewien profesor ze Szwecji. Pracował już nad skutkami pożarów dużych tamtejszych lasów i teraz chce przyjechać nad Biebrzę, żeby nam pomóc w regeneracji Parku. Z radością przyjąłem tę propozycję.

Jestem dobrej myśli. Tylko musi popadać. Jak nie popada, to ten rok będzie stracony.

*Jeśli chcesz wesprzeć ośrodek rehabilitacji zwierząt, możesz to zrobić tutaj .

Andrzej Grygoruk. Dyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego od 2000 roku. W ochronie przyrody pracuje ponad 30 lat. Zaczynał w 1988 roku w Narwiańskim Parku Krajobrazowym, a potem Narodowym.

Angelika Swoboda. Dziennikarka Weekend.Gazeta.pl. Zaczynała jako reporterka kryminalna w "Gazecie Wyborczej", pracowała też w "Super Expressie" i "Fakcie". Pasjonatka słoni, mądrych ludzi, z którymi rozmawia też w podcaście "Miłość i Swoboda", kawy i klasycznych samochodów.

Polub Weekend Gazeta.pl na Facebooku

Więcej o: