Co robić? - pyta Rafał Woś i zastanawia się nad optymalną strategią polityczną dla lewicy (Woś: „Lewico, czas na współpracę z PiS”). Nie tylko w Polsce nie ma ona dziś wielkiej szansy na odzyskanie hegemonii i władzy, więc musi znaleźć takie miejsce w polityczno-ideowym ekosystemie, by pielęgnując swoje wartości, nie traciła, a przeciwnie - wzmacniała swą skuteczność. Woś na pytaniu nie kończy, tylko proponuje: czas zacząć rozmawiać z PiS, by prawicowego molocha udomowić, a potem wspólnie z nim budować demokratyczny socjalizm. Z liberałami taki zabieg szans nie ma, o czym Woś przekonuje od zawsze.
Jak ocenić tę propozycję? W skrócie, można użyć formuły oświeceniowej bajki: oto owce mają rozmawiać z wilkami, by je udomowić i włączyć we wspólne dzieło budowy inkluzywnego wegetarianizmu. A to dlatego, że na roślinożernym pastwisku nie ma równości ani prawdziwej demokracji, bo konie tylko myślą, jak wszystkich zrobić w konia i zmusić do gonitwy.
Nie jest moją intencją kpienie z propozycji Rafała Wosia, bo oparta jest na wielu wątpliwych założeniach, które wymagają poważnej analizy. Część tej roboty wykonał Maciej Gdula w swej polemice (Gdula: „Współpraca z PiS? Nie, dziękuję”). Warto dodać kolejne argumenty, zaczynając od punktu wyjścia - alternatywy, przed jaką ma stać dziś lewica.
Oto po jednej stronie - twierdzi Woś - lewica ma opcję powrotu „niedemokratycznego liberalizmu” (czyli tego, co było przed PiS), z drugiej - możliwość włączenia się w proces budowy „demokracji nieliberalnej” z ryzykiem, że skończy się to autorytaryzmem. Niedemokratyczny liberalizm jest dla Wosia gorszy, bo polega na władzy kapitału usprawiedliwianej liberalną ideologią, co prowadzi do nierówności i wykluczeń, a z systemu politycznego czyni demokratyczną fasadę. Lepsza w takiej sytuacji wydaje się alternatywa, która nie boi się władzy pieniądza przeciwstawić wolę polityczną, bo tylko wtedy możliwe będzie uzyskiwanie progresywnych celów. Czyż to nie PiS wprowadził progresywne w swym charakterze 500+, podniósł pensję minimalną, zakazał handlu w niedziele?
Wskazana przez Wosia alternatywa jest publicystycznie atrakcyjna, jednak polega na zestawieniu nieporównywalnych składników. Niedemokratyczny liberalizm jest nie systemem, tylko patologią, która rozwinęła się w ramach ładu demokracji liberalnej i dotyka różne społeczeństwa w różnym stopniu. Dla nas w Polsce ważne jest oczywiście pytanie, jak silnie bakcyl ten opanował naszą demokrację, ale jeszcze ważniejsza jest kwestia, czy fenomen niedemokratycznego liberalizmu unieważnia demokrację liberalną. Przypomnijmy, że jest to ład, w którym rządzą nie liberałowie, tylko reguły mające zapewnić, że demokracja polegająca na rządach większości nie przekształci się w tyranię większości. Czy tak pomyślany ład jest w stanie skutecznie przeciwstawiać się patologii niedemokratycznego liberalizmu, czyli tyranii kapitału?
Rafał Woś znalazł odpowiedź na to pytanie, uznając, że niedemokratyczny liberalizm oznacza zmierzch demokracji liberalnej, więc drogi do demokratycznego socjalizmu radzi szukać w sojuszu z siłami jawnie budującymi system demokracji nieliberalnej. Nawet jednak gdyby teza o końcu demokracji liberalnej była słuszna, to nie znaczy, że sensowna jest propozycja nieliberalnego sojuszu. Sojusz taki jest bezsensowny nie dlatego, że Jarosław Kaczyński i PiS są nieliberalni, tylko dlatego, że ich projekt nie ma nic wspólnego z wartościami i celami lewicy, więcej - jest z nimi zasadniczo sprzeczny.
Zacznijmy od docenianego przez wielu ludzi lewicy rozwiązania 500+, określanego przez Wosia jako progresywne. Zgoda, jest ono formą redystrybucji i przyniosło ulgę wielu osobom znajdującym się na ekonomicznym marginesie. Tylko że co do swego charakteru jest to rozwiązanie konserwatywne (o czym pisał Bartosz Marczuk, wiceminister w rządzie PiS) i neoliberalne, rodem z portfela Miltona Friedmana. Bo to on przecież zachęcał do wzmacniania prywatnej konsumpcji jako optymalnej formy wspierania ludzkiej wolności. Rozwiązania lewicowe powinny się koncentrować na rozwoju usług publicznych i równego do nich dostępu. Obszerna literatura pokazuje, że jest to najefektywniejszy sposób redystrybucji i jednocześnie stymulowania popytu zbiorowego.
Popatrzmy z tej perspektywy na projekt PiS. Zobaczmy, jak obecny rząd rozwija system usług publicznych w najważniejszym - ze względu na postulaty równościowe i emancypacyjne - segmencie edukacji. Reforma oświaty ma charakter jawnie antyludowy - podniesienie wieku obowiązku szkolnego do 7 lat (Francja w tym czasie obniża go do trzeciego roku życia) i skrócenie efektywnego czasu obowiązkowej edukacji o rok najbardziej uderzają w najsłabsze pod względem kondycji społecznej i materialnej grupy. Dołóżmy do tego regulacje znoszące w praktyce kształcenie zintegrowane dla osób z niepełnosprawnościami.
Czy 500+ jest wystarczającą rekompensatą za te antyspołeczne i antyrównościowe korekty systemowe? Niewątpliwie 500+ jest trwałym elementem polskiego pejzażu, bo polityczny koszt rewizji programu byłby zabójczy dla każdej siły politycznej. W efekcie koszt jego obsługi blokuje możliwość realizowania rzeczywiście progresywnej polityki przez rozwój usług publicznych. Projekt PiS nie ma nic wspólnego z wartościami i celami lewicy, bo jest oparty nie na zasadzie solidarności, tylko na solidaryzmie społecznym, którego idealną realizacją jest społeczeństwo korporatystyczne zarządzane przez autorytarne państwo.
PiS i lewicy brakuje nawet wspólnego mianownika na poziomie poznawczym - nie ma innej lewicy niż oświeceniowa, odwołująca się do uniwersalnego rozumu. Projekt PiS polega na kwestionowaniu oświecenia i przywracaniu w sferze publicznej religii i partykularnej tradycji. Ba, wbrew temu, co pisze Woś, nawet stosunek do Unii Europejskiej nie może być podstawą sojuszu. PiS realizuje projekt suwerenistyczny, którego celem jest osłabienie siły unijnego centrum. Jeśli celem lewicy jest zdolność do kontroli kapitału, to środkiem do tego celu jest silniejsza integracja i docelowo federalizacja Europy.
Wilk nie zacznie jeść trawy, reakcyjna prawica strukturalnie, ideowo i epistemologicznie nie ma nic wspólnego z polityką progresywną, a tym bardziej z projektem demokratycznego socjalizmu. Liberałowie również nie będą pomagać w realizacji takiego projektu, ale łatwiej współtworzyć z nimi wspólną przestrzeń, bazując na uznaniu dla wartości oświecenia i zasad demokracji liberalnej oraz świadomości największego dziś wspólnego zagrożenia - faszyzacji życia publicznego.
Narastająca świadomość tego zagrożenia stwarza szansę na przekonanie liberałów, że jedynym antidotum jest rzeczywiście progresywna korekta polityk publicznych w duchu solidarności. Alternatywą jest barbarzyństwo.
Edwin Bendyk - (1965) jest dziennikarzem tygodnika „Polityka” i nauczycielem akademickim, wykłada w Collegium Civitas, gdzie kieruje Ośrodkiem Badań nad Przyszłością, a także w Centrum Nauk Społecznych PAN