Jesteś w dziale Opinie portalu Gazeta.pl. Publikujemy teksty bardzo różne ideowo i zawsze wyrażają one poglądy autorów, a nie redakcji.
Rafał Woś chciałby widzieć PiS jako partię, która - choć popełnia poważne błędy - to jednak modernizuje Polskę (Woś: "Lewico, czas na współpracę z PiS"). To założenie odbiega od rzeczywistości. Długofalowym efektem działalności Jarosława Kaczyńskiego nie będzie prawicowa Szwecja, ale XVIII-wieczna Polska - państwo feudalnych zależności, wrogie mniejszościom, rozdzierane przez dziesiątki koterii i jedynie pozornie niepodległe. Kaczyński nie jest Victorem Orbanem ani tym bardziej Recepem Erdoganem. Jego projekt jest partykularny i nietrwały. Wiązanie się z nim to dołączenie do obozu konfederatów, którzy dzisiaj zajęci są plądrowaniem publicznego skarbca, a jutro rzucą sobie do gardeł o podział łupów.
Trzy lata po przejęciu władzy przez partię Kaczyńskiego można mieć wrażenie, że jedynym pomysłem na rozwój kraju jest realizacja zasady „teraz k…. my”. System klientelistyczny - choroba polskiej polityki - został rozwinięty za rządów PiS do olbrzymich rozmiarów. Platforma i PSL już wcześniej zamieniły się w biura karier. Prawo i Sprawiedliwość masowo produkuje milionerów. Widzę to na swoim podwórku. Radni PO zarabiali na synekurach w Warszawie zazwyczaj po kilka tysięcy złotych miesięcznie. Radni PiS w Warszawie zarabiają po dobrej zmianie na synekurach nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych. Zmiana jest drastyczna i odczuwalna.
Awans w administracji publicznej jest oparty na zasadach lojalności i znajomości. Relacje międzyludzkie, zamiast się demokratyzować, przypominają coraz bardziej stosunki feudalne. Osobista zależność tworzy warunki do szerzenia się uniżoności i lizusostwa.
Projekt polityczny Prawa i Sprawiedliwości jest oparty na wykluczeniu całych grup społecznych. Osobom, które mają inne zdanie odbiera się wręcz prawa do bycia Polakiem. Ostatnie wypowiedzi Mariusza Błaszczaka o „sodomitach” przypominają, że PiS uprawia politykę poprzez pogardę i wykluczenie z narodowej wspólnoty. Jedynym akceptowalnym modelem obywatelstwa staje się Polak-katolik-głosujący na PiS. Z takim podejściem PiS zmienia ustrój bez wyraźnego demokratycznego mandatu i poparcia większości Polaków. Częste porównania Jarosława Kaczyńskiego do Victora Orbana nie mają sensu. Orban zmienił konstytucję, bo miał do tego większość, którą zdobył w wolnych wyborach. PiS zmienia ustrój łamiąc zasady i prawo. Jest partią, która wedle sondaży utrzymuje poparcie z dnia wyborów, ale daleko mu do poparcia większości głosujących. Nie muszę chyba dodawać, że zmiany ustroju nie mają na celu naprawy instytucji państwa, a jedynie ich pełne przejęcie i upartyjnienie. Państwo teoretyczne nigdy nie miało się lepiej.
Projekt Prawa i Sprawiedliwości nie jest wcale egalitarny. Prospołeczny program PiS-u sprowadza się do załatwienia kilku rzeczy, które na zachodzie stanowią od dawna standard. Minimalna pensja godzinowa i finansowe wsparcie rodzin z dziećmi, które doprowadziło do radykalnego ograniczenia ubóstwa, parafrazując słowa Beaty Szydło, po prostu należały się Polakom za ich ciężką pracę.
PiS zdobywa punkty na ogromnej skali zaniedbań Platformy Obywatelskiej, która nie potrafiła sprawić, żeby zwykli zjadacze chleba mieli więcej pieniędzy w kieszeni, a fala wzrostu gospodarczego uniosła wszystkie łodzie. PiS ma też dużo szczęścia, bo sprzyja mu światowa koniunktura gospodarcza. Sam jednak nie zmienił zasad rządzących polską gospodarką.
Jesteśmy ciągle montownią i podwykonawcą Zachodniej Europy. Konkurujemy na międzynarodowym rynku niskimi płacami, a nie innowacjami. Elektryczny samochód Mateusza Morawieckiego okazał się mrzonką. Premier może dużo mówić o swojej wrażliwości społecznej, ale nie zmienia to faktu, że dzięki zmianom w prawie cała Polska stała się specjalną strefą ekonomiczną, czyli właśnie miejscem, w którym wspierane są przedsiębiorstwa korzystające z tego, że można płacić pracownikom dużo mniej niż na Zachodzie, a nawet w Czechach i na Węgrzech.
PiS to ciągle partia neoliberalna przypudrowana socjalnym makijażem. Trudno, żeby było inaczej, gdy sam premier stał na czele banku, który wciskał ludziom na prawo i lewo kredyty frankowe i pośredniczył w skandalicznej prywatyzacji Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej.
Wszystko jest oblane trudną do zniesienia zaściankową ideologią „nowego sarmatyzmu”. Patetyczne puste frazesy stały się znakiem rozpoznawczym obozu rządowego. Trwa on w wiecznym oburzeniu i szuka ciągle okazji, żeby pokazać swoją wyższość moralną. W dodatku jest antynaukowy, sprzeciwia się szczepieniom, walce ze smogiem i zmianami klimatu. Nowy sarmatyzm zawierza polskich energetyków Matce Bożej Królowej Polski. Jego świecącą „gwiazdą” jest bez wątpienia były minister Jan Szyszko. Zapalony myśliwy, właściciel luksusowej szopy i przyjaciel ojca Rydzyka.
To wszystko sprawia, że pomysł zawarcia trwałego aliansu lewicy z PiS-em jest mrzonką. Ruchy lewicowe i te sytuujące się bardziej w centrum, ale podzielające progresywną wizję państwa i polskiej wspólnoty, muszą się łączyć i zacząć wygrywać wybory. Tylko w ten sposób zdobędą polityczną podmiotowość. Jeśli jej nie uzyskają będą zawsze przystawką, która żyruje cudze wybory.
Od ruchów miejskich lewica może nauczyć się pragmatyzmu i „narracji konkretnej”, czyli rozwiązywaniu codziennych przyziemnych problemów ludzi. Łączy się z tym hasło zmiany pokoleniowej i odrzucenia postsolidarnościowych sporów. Podział na dwie koterie środowiskowe jest zupełnie niezrozumiały i nieinteresujący dla ludzi wychowanych po 1989 roku. PO i PiS wrzucają nas w ten jałowy intelektualnie spór, który przynosi jedynie dalszy demontaż instytucji państwa i podziały społeczne. Nadchodzący maraton wyborczy pokaże, czy ruchy progresywne potrafią zagospodarować społeczną niechęć do obecnej klasy politycznej.
Jan Śpiewak (1987) jest działaczem ruchów miejskich, zasłynął nagłośnieniem afery reprywatyzacyjnej. Teraz kandyduje na prezydenta Warszawy, a popiera go m.in Partia Razem i Zieloni