Beczek: Pozytywne myślenie nie wyleczy z depresji. Rady Pawlikowskiej to szarlataneria

Wiktoria Beczek
Beata Pawlikowska twierdzi, że "depresji nie da się trwale wyleczyć za pomocą lekarstw". Odwodzenie od leczenia psychiatrycznego to krzywda wyrządzana chorym i nie różni się niczym od leczenia raka pestkami moreli.
Jesteś w dziale Opinie portalu Gazeta.pl. Publikujemy teksty bardzo różne ideowo i zawsze wyrażają one poglądy autorów, a nie redakcji.

"Musisz wziąć się w garść, zawał sam minie", "powinnaś wyjść do ludzi, zobaczysz, że nie masz żadnego raka", "to nie białaczka, po prostu masz zły nastrój". Brzmi znajomo? Nie? A to dlatego, że nikt nie daje podobnych rad osobom chorym na raka, na serce, cierpiącym z powodu schorzeń autoimmunologicznych. Jednak z jakiegoś powodu to wciąż bardzo częste "rady", których udziela się osobom z zaburzeniami psychicznymi.

W ostatnich dniach zrobiło się głośno o przesyłkach, które od jednej z firm farmaceutycznych otrzymywali psychiatrzy. W przesyłce książka Beaty Pawlikowskiej "Kurs szczęścia", opisana jako "poradnik psychologiczny przeznaczony dla lekarza psychiatry w celu pomocy w prowadzeniu rozmowy z pacjentem depresyjnym". Pawlikowska - przypomnę - jest podróżniczką i pisarką. Pisze o wszystkim, od kulinariów i nauki języka, przez reportaże z podroży, aż po - niestety - "psychologię". To ostatnie słowo biorę w cudzysłów, bowiem Pawlikowska nie ma żadnych kompetencji, by ten temat poruszać.

Pozytywne myślenie nie pomaga na depresję

W książce rozesłanej lekarzom autorka uczy jak "napisać instrukcję obsługi swojego życia na wypadek dołu" i "wyjaśnia czytelnikom krok po kroku, w jaki sposób mogą pracować nad sobą, by uczynić swoje życie lepszym".

Wydawać się może, że to niegroźne opowiastki o pozytywnym myśleniu i pracy nad sobą, ale nie, po stokroć nie. Nie jestem ekspertką, jestem pacjentką. Doświadczoną już pacjentką, która straciła wiele lat w przekonaniu, że leczenie psychiatryczne to zakład zamknięty i pokoje bez klamek, leki w najlepszym wypadku otępiają, a poza tym ja mam tylko gorszy okres, chandrę, doła, przecież nie jestem na nic chora.

To przekonanie nie wzięło się z nikąd, budowałam je na podstawie tego, co opowiadają samozwańczy guru psychologii - że ze wszystkimi problemami można sobie poradzić samemu, trzeba tylko "zmienić myślenie", głęboko oddychać, ćwiczyć i spędzać czas na łonie natury. I znów - brzmi niegroźnie, ale próby "leczenia się" na własną rękę to kolejne tygodnie, miesiące i lata bez pomocy specjalisty, a co za tym idzie, pogrążania się w chorobie. Bo żadne pozytywne myślenie nie pomoże, jeśli mamy problem z neuroprzekaźnikami w ośrodkowym układzie nerwowym. W ten sam sposób (i równie skutecznie) można leczyć chore nerki, serce czy płuca.

Leczenie raka pestkami moreli

Podobnych książek są tysiące, piszą je celebryci, różnej maści trenerzy personalni i niedoszli psychologowie. Ale Pawlikowska rozkręca się z pozycji na pozycję. Po "Kursie szczęścia" pisała też o tym, jak leczyć się z uzależnień i zaburzeń odżywiania (sic!), aż w końcu popełniła pozycję "Wyszłam z niemocy i depresji. Ty też możesz!".

W pozycji przeczytać można np., że należy "przestać narzekać, podwinąć rękawy, wziąć do ręki odpowiednie narzędzia i popracować". Pawlikowska twierdzi również, że "depresji nie da się trwale wyleczyć za pomocą lekarstw", ponieważ te przynoszą "chwilową ulgę", co "w niczym nie przybliża do uzdrowienia, a wprost przeciwnie". Ostateczna recepta autorki to: "odzyskać wewnętrzna równowagę, stanąć na nogach, dokonać świadomego wysiłku, żeby zmienić nawyki myślowe zapisane w podświadomości".

To już nie jest "psychologia dla każdego" w książeczce za 15 zł, to szkodliwe, a czasem wręcz - nie sądzę, żeby to było zbyt mocne słowo - zabójcze rady. Bo czym różnią się od zaleceń znachorów, by leczyć raka pestkami moreli, wkładaniem ciecierzycy w nacięcia w skórze czy piciem srebra koloidalnego? Oczywiście nie ma żadnego dowodu na skuteczność którejkolwiek z tych metod, ale nie brakuje osób, które rezygnują z leczenia onkologicznego i wierzą w magiczne właściwości ciecierzycy, która wessie nowotwór. Takie osoby umierają. I nierzadko umierają też osoby z zaburzeniami psychicznymi, które zamiast połknąć tabletkę dziennie i raz na dwa miesiące stawić się na kontroli u psychiatry, wierzą w bzdury autorów pokroju Pawlikowskiej i stają się tylko coraz bardziej chorzy.

Co następne? Autyzm, rak, HIV?

Niedawno Pawlikowska wyznała w wywiadzie, że ma w domu wyłącznie swoje książki. Napisała ich, licząc też te do nauki języków, ponad sto. Faktycznie, jest czym zapełniać półki. I jest to pewnie słuszna taktyka. Gdyby bowiem w biblioteczce znalazła miejsce na choćby jedną pozycję autorstwa specjalisty od zdrowia psychicznego, zrozumiałaby, że nie ma w tej dziedzinie żadnej wiedzy.

Sama z radością dostarczę Pawlikowskiej publikację na ten temat, niech tylko przestanie pisać. Inaczej już niebawem możemy doczekać się pozycji o leczeniu autyzmu chelatacją, raka witaminą B17 czy HIV sokiem Noni. 

W marcu Sąd Najwyższy po raz pierwszy prawomocnie skazał lekarkę, która stosowała na swoich pacjentach pseudoterapię. Oby takich wyroków było więcej i oby do grona szarlatanów zaczęto zaliczać też ludzi, którzy odwodzą chorych od leczenia psychiatrycznego. 

---

Wiktoria Beczek (rocznik '91) jest dziennikarką Gazeta.pl, redaktorką działu Opinii i działaczką stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza. Napisała książkę "Rodzice, wyjdźcie z szafy" - cykl wywiadów z rodzicami osób nieheteroseksualnych. 

Od jakiegoś czasu na Gazeta.pl publikujemy opinie publicystów z różnych stron sceny politycznej - mamy nadzieję, że są dla Ciebie interesujące! Co o nich sądzisz? Weź udział w ankiecie.  KLIKNIJ TUTAJ, aby odpowiedzieć na kilka krótkich pytań.

Więcej o: